— Oczywiście, jeśli popatrzeć inaczej, to parametry planety są optymalne, wyjątkowe. Aktywność biologiczna prawie zerowa, atmosfera, hydrosfera, klimat, bilans termiczny — wszystko jak na zamówienie dla projektu „Arka”. Ale dam sobie głowę uciąć, że nikt z organizatorów tej imprezy tutaj nie był, a jeśli nawet ktoś był, to nie miał za grosz instynktu, wyczucia życia, czy co… No, rozumiem, to wszystko stare wygi, pokiereszowani, w bliznach, przeszli przez tysiące piekieł… mają wspaniałe wyczucie niebezpieczeństwa, materialnego niebezpieczeństwa! Ale wyczucie t e g o… — strzeliła palcami i nawet, biedactwo, skrzywiła się z poczucia bezsilności, nie mogąc zdefiniować swoich wrażeń. — A zresztą, skąd ja to mogę wiedzieć, może i ktoś z nich poczuł, że coś tu jest nie tak, ale jak to wyjaśnić tym, co tu nie byli? Czy ty przynajmniej chociaż trochę mnie rozumiesz?
Patrzyła mi prosto w twarz zielonymi oczami, a ja wahałem się, wahałem i wreszcie skłamałem:
— Niezupełnie. To znaczy, oczywiście, masz trochę racji… cisza, pustka…
No widzisz — powiedziała Majka. — Nawet ty tego nie rozumiesz. No dobra, starczy na dzisiaj. — Usiadła na stole naprzeciw mnie i nagle dziabnęła mnie palcem w policzek, zaśmiała się. — Wygadałam się i jakoś mi lżej. Z Komowem, jak sam rozumiesz, nie da się porozmawiać, a do Vandera lepiej z tym się nie pchać — zamęczy w ambulatorium…
Napięcie dręczące ją, zresztą i mnie również, od razu opadło i rozmowa zamieniła się w takie tam gadanie. Poskarżyłem się jej na wczorajsze kłopoty z robotami, opowiedziałem, jak Wadik kąpał się sam jeden w całym oceanie, i zapytałem, jak wygląda problem kwater. Majka odpowiedziała, że wyznaczyli już cztery miejsca na obozowiska, miejsca zupełnie przyzwoite, i w innych warunkach każdy mieszkaniec Panty z przyjemnością spędziłby tu całe swoje życie, ale ponieważ tak czy inaczej ta bezsensowna impreza jest pozbawiona jakichkolwiek szans, nie ma nad czym się rozwodzić. Przypomniałem Majce, że zawsze odznaczała się wrodzonym sceptycyzmem i że ten sceptycyzm bynajmniej nie zawsze okazywał się usprawiedliwiony. Majka nie zgodziła się, powiedziała, że teraz nie rozmawiamy o wrodzonym sceptycyzmie, ale o sceptycyzmie natury, że w ogóle jestem nowicjusz, żółtodziób; i właściwie powinienem zwracać się do niej, doświadczonej Majki, stojąc na baczność. Wtedy powiedziałem jej, że prawdziwie doświadczony człowiek nigdy nie spiera się z technikiem-cybernetykiem, ponieważ technik jest na statku tą osią, wokół której wiruje całe życie statku. Majka stwierdziła, że większość osi obrotu to w istocie rzeczy pojęcia abstrakcyjne, po prostu szereg geometrycznych punktów… Potem zaczęliśmy dyskusję na temat różnicy między pojęciami „wiruje” i „obraca się”, w ogóle gawędziliśmy na tematy obojętne i z boku na pewno wyglądało to dosyć sympatycznie, ale nie wiem, o czym przez cały czas myślała Majka, too ja osobiście na drugim planie bezustannie rozważałem czy nie zabrać się, i to natychmiast, do przeglądu wszystkich systemów bezpieczeństwa. Co prawda te systemy były obliczone na niebezpieczeństwa biologiczne i nie sposób było przewidzieć, czy zabezpieczają również przed niebezpieczeństwem nekrotycznym, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, ostrożność jest matką spokoju i jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
Jednym słowem, kiedy Majka zaczęła ziewać i skarżyć się na niewyspanie, posłałem ją do kajuty, żeby się zdrzemnęła przed obiadem, a sam przede wszystkim poszedłem do biblioteki, wziąłem słownik i zobaczyłem, co to w ogóle znaczy „nekroza”. Wyjaśnienie wywarło na mnie jak najgorsze wrażenie i postanowiłem niezwłocznie przystąpić do przeglądu. Na wszelki wypadek co prawda pobiegłem jeszcze uprzednio na mostek, żeby zobaczyć, jak się sprawiają moi wychowankowie i zastałem tam Van der Hoosego właśnie w momencie, kiedy starannie układał jedną na drugiej kartki ze swoją ekspertyzą. „Zaraz zaniosę to Komowowi — oznajmił na mój widok — potem dam przejrzeć Majce, a potem przedyskutujemy to wszyscy, jak sądzisz? Ciebie też zawołać?” Powiedziałem, żeby zawołał, i poinformowałem, że będę w komorze systemów bezpieczeństwa. Van der Hoose popatrzył na mnie z ciekawością, ale nic nie powiedział i wyszedł.
Zawołali mnie po dwóch godzinach. Van der Hoose przez wewnętrzny system łączności oznajmił, że raport przeczytali wszyscy członkowie komisji i zapytał, czy ja też chcę przeczytać. Ja oczywiście chciałbym, ale przegląd był w pełnym toku, wartownik-zwiadowca na wpół wypatroszony, w ogóle miałem urwanie głowy, więc odpowiedziałem w tym sensie, że przeczytać już raczej nie zdążę, a na dyskusję przyjdę z całą pewnością, jak tylko skończę robotę. Mam tu jeszcze zajęcia na jakąś godzinkę, powiedziałem, więc niech siadają do obiadu beze mnie.
Krótko mówiąc, kiedy wszedłem do mesy, obiad był na ukończeniu i zaczynała się dyskusja. Nalałem sobie zupy, usiadłem z boku, zacząłem jeść i słuchać.
— Nie mogę przyjąć bez zastrzeżeń hipotezy o meteorze — z wyrzutem mówił Van der Hoose. — „Pelikany” są świetnie zabezpieczone przed uderzeniami meteorów. W razie niebezpieczeństwa statek mógł po prostu skręcić.
— Nie przeczę — odpowiadał Komow, patrząc w stół i krzywiąc się z obrzydzeniem. — Jednakże jeśli założyć, że atak meteorów zaczął się w momencie, kiedy statek wychodził z subprzestrzeni…
— Tak, naturalnie — zgodził się Van der Hoose. — W takim przypadku naturalnie. Ale prawdopodobieństwo…
— Zadziwiasz mnie. Jakubie. Silnik kosmiczny statku jest doszczętnie rozbity. Olbrzymia dziura na wylot i ślady oddziaływania wysokich temperatur. Moim zdaniem dla każdego normalnego człowieka musi być jasne, że w grę może wchodzić tylko meteor.
Van der Hoose miał bardzo nieszczęśliwą minę.
— No, dobrze — powiedział — niech będzie po twojemu… Ale ty po prostu nie rozumiesz, Giennadij, nie jesteś astronautą… Po prostu nie rozumiesz, jak mało to jest prawdopodobne. Właśnie w momencie wychodzenia z subprzestrzeni ogromny meteor o ogromnej energii… Po prostu nie wiem, co jeszcze może być równie nieprawdopodobne!
— A więc co proponujesz?
Van der Hoose rozejrzał się dookoła szukając poparcia, nie znalazł go i powiedział:
— Dobrze, niech tak zostanie. Ale jednak będę nalegał, żeby sformułowanie było mniej kategoryczne. Powiedzmy: „Przytoczone fakty pozwalają przypuścić…”
— „Stwierdzić” — poprawił go Komow.
— „Stwierdzić”? — Van der Hoose zachmurzył się. — Ależ nie, Giennadij, co tu można stwierdzać? Tylko przypuszczać! „…Pozwalają przypuścić, że statek został trafiony przez meteor o znacznej energii, w momencie wychodzenia z subprzestrzeni”. Dokładnie tak. Proponuję przyjąć sformułowanie w tym brzmieniu.
Komow przez kilka sekund zastanawiał się zaciskając szczęki, a potem powiedział:
— Zgadzam się. Przechodzę do następnej poprawki.
— Chwileczkę — powiedział Van der Hoose. — A ty, Majka?
Majka wzruszyła ramionami.
— Szczerze mówiąc nie widzę różnicy. A w ogóle to się zgadzam.
— Następna poprawka — niecierpliwie powiedział Komow. — Nie ma potrzeby pytać Bazy, co zrobić z ciałami. W ogóle tą sprawą ekspertyza nie powinna się zajmować. Należy wysłać specjalną depeszę i zameldować, że ciała pilotów zostały umieszczone w kontenerach, zalane mikoplastem i że w najbliższym czasie będą wysłane na Bazę.
— Jednakże… — zaczął stropiony Van der Hoose.
Читать дальше