— Ilu ich jest? — spytał ktoś z niepokojem.
— Jedenastu.
To wywołało westchnienie ulgi, lekki śmiech. Napięcie nieco zelżało.
— A co się stanie, jeżeli pan nigdy nie wyśle sygnału? spytał Obsle.
— Zostaną obudzeni automatycznie za około cztery lata.
— Czy wówczas przybyliby tu po pana?
— Tylko na moje wezwanie. Porozumieliby się za pomocą astrografu ze stabilami na Ollul i na Hain. Najprawdopodobniej postanowiliby spróbować jeszcze raz i skierowaliby tu nowego wysłannika. Drugiemu wysłannikowi często jest łatwiej niż pierwszemu. Mniej musi wyjaśniać i ludzie chętniej mu wierzą…
Obsle uśmiechnął się szeroko. Większość gości nadal była zamyślona i pełna rezerwy. Gaum kiwnął nieznacznie głową w roją stronę, jakby gratulował mi szybkości odpowiedzi: gest konspiratora. Slose pełen napięcia zapatrzył się jasnym wzrokiem w jakąś wewnętrzną wizję, od której wrócił do mnie.
— Dlaczego, panie Ai, nigdy nie wspomniał pan o tym drugim statku podczas swego dwuletniego pobytu w Karbidzie?
— Skąd możemy wiedzieć, że nie wspomniał? — wtrącił Gaum z uśmiechem.
— Doskonale wiemy, że nie, panie Gaum — odparł Yegey również z uśmiechem.
— Nie mówiłem o tym — powiedziałem. — A dlaczego? Myśl o statku czekającym tam w górze może budzić niepokój. Sądzę, że niejeden z was może to potwierdzić. W Karbidzie nigdy nie doszedłem do takiego stopnia wzajemnego zaufania z moimi rozmówcami, żebym mógł zaryzykować poruszenie sprawy statku. Wy mieliście więcej czasu do namysłu, jesteście gotowi słuchać mnie otwarcie, w większym gronie, nie jesteście tak spętani strachem. Zdecydowałem się powiedzieć o statku, bo myślę, że nadeszła po temu chwila, że Orgoreyn jest odpowiednim do tego miejscem.
— Racja, panie Ai, racja! — powiedział Slose gwałtownie. — W ciągu tego miesiąca pośle pan po ten statek i powitamy go w Orgoreynie jako widomy znak i pieczęć nowej epoki. Otworzą się oczy tych, którzy nie chcą widzieć teraz!
Tak się to ciągnęło do chwili, kiedy podano nam kolację. Zjedliśmy, wypiliśmy i rozeszliśmy się po domach. Nie wiem jak inni, ale ja, choć zmęczony, wyszedłem ogólnie rzecz biorąc zadowolony. Były, oczywiście, pewne znaki ostrzegawcze i niejasności. Slose chciał zrobić ze mnie religię. Gaum chciał zrobić ze mnie oszusta. Mersen chciał chyba udowodnić, że nie jest agentem Karhidu, sugerując, że to ja nim jestem. Ale Obsle, Yegey i kilku innych działało na wyższym poziomie. Chcieli porozumieć się ze stabilami i doprowadzić do lądowania gwiazdolotu w Orgoreynie, żeby przekonać albo zmusić Wspólnotę Orgoreynu do związania się z Ekumeną. Wierzyli, że w ten sposób Orgoreyn osiągnie wielkie, długotrwałe w skutkach zwycięstwo prestiżowe nad Karbidem i że ci reprezentanci, którzy będą ojcami tego zwycięstwa, zdobędą odpowiedni prestiż i wpływy w swoim rządzie. Ich frakcja Wolnego Handlu, mniejszość w łonie Wspólnoty Trzydziestu Trzech, przeciwstawiała się kontynuacji sporu o dolinę Sinoth, reprezentując politykę konserwatywną, nieagresywną i nienacjonalistyczną. Od długiego już czasu byli odsunięci od władzy i liczyli na to, że przy pewnym ryzyku mogą ją odzyskać na drodze wskazanej przeze mnie. Dalej ich wzrok nie sięgał, ale w fakcie, że moja misja dla nich stanowiła środek, a nie cel, nie było nic złego. Gdy raz znajdą się na tej drodze, zaczną się może orientować, dokąd można nią dojść. Na razie pomimo krótkowzroczności byli przynajmniej realistami.
Obsle chcąc przekonać pozostałych powiedział:
— Karbid albo będzie się bał siły, jaką nam da ten związek, a pamiętajmy, że Karbid zawsze boi się wszystkiego co nowe, i pozostanie na uboczu, albo rząd w Erhenrangu zbierze się na odwagę i przyłączy się jako drugi, po nas. W każdym przypadku szifgrethor Karhidu ucierpi i w każdym przypadku my będziemy prowadzić sanie. Jeżeli starczy nam mądrości, żeby wykorzystać tę przewagę teraz, będzie to przewaga stała i pewna! — W tym momencie zwrócił się do mnie.
— Ale Ekumena musi chcieć nam pomóc, panie Ai. Musimy mieć do pokazania naszemu narodowi coś więcej niż tylko pana, jednego człowieka znanego już w Erhenrangu.
— Rozumiem, panie reprezentancie. Chciałby pan mieć dobry, widowiskowy dowód, a ja chciałbym go przedstawić. Ale nie mogę sprowadzić tu statku, póki nie będę miał uzasadnionej pewności co do jego bezpieczeństwa i dobrej woli z waszej strony. Potrzebne mi jest do tego publiczne ogłoszenie zgody i gwarancji waszego rządu, co, jak sądzę, oznacza zgodę całej rady reprezentantów.
— To zrozumiałe — powiedział Obsle z ponurą miną. Jadąc do domu z Szusgisem, którego udział w rozmowach tego popołudnia ograniczał się do dobrodusznego uśmiechu, spytałem:
— Panie Szusgis, co to jest ten Sarf?
— Jeden z wydziałów administracji wewnętrznej. Zajmuje się fałszywymi dokumentami, nielegalnymi podróżami i zmianą pracy, fałszerstwami i podobnym śmieciem. To jest właśnie znaczenie słowa "sarf" w ulicznym żargonie, jest to nazwa nieoficjalna.
Zatem inspektorzy są agentami Sarfu?
— Niektórzy z nich.
— I policja też im podlega do pewnego stopnia? — Sformułowałem pytanie ostrożnie i otrzymałem taką samą odpowiedź.
— Sądzę, że tak. Zajmuję się sprawami zagranicznymi i nie mam pełnego rozeznania w strukturze administracji wewnętrznej.
— Jest niewątpliwie skomplikowana. Czym, na przykład, zajmuje się Wydział Wodny? — Wycofałem się, najlepiej jak umiałem, z tematu Sarfu. To, czego Szusgis nie powiedział w tej sprawie, mogło nic nie znaczyć dla kogoś z Hain albo dla szczęśliwego Cziffewarczyka, ale ja urodziłem się na Ziemi. Posiadanie przodków z przeszłością kryminalną ma swoje dobre strony. Po dziadku podpalaczu można odziedziczyć nos czuły na dym.
Znalezienie na Gethen rządów tak przypominających dawną historię Ziemi było zabawne i fascynujące. Monarchia i autentyczna, rozrośnięta biurokracja. To drugie było równie fascynujące, ale mniej zabawne. Dziwne, że w bardziej rozwiniętym społeczeństwie pobrzmiewały bardziej ponure tony.
Zatem Gaum, który chciał, żebym wyszedł na kłamcę, był agentem tajnej policji Orgoreynu. Czy wiedział, że Obsle wie, kim on jest? Zapewne tak. Czy był więc prowokatorem? Czy działał oficjalnie po stronie frakcji Obsle'a, czy przeciwko niej? Która z frakcji w obrębie Rady Trzydziestu Trzech kontrolowała lub była kontrolowana przez Sarf? Powinienem zorientować się w tych sprawach, ale może to nie być łatwe. Moja linia postępowania, która przez jakiś czas wydawała się tak oczywista i pełna nadziei, teraz stawała się równie kręta i najeżona zagadkami jak w Erhenrangu. Wszystko szło dobrze, pomyślałem, póki zeszłego wieczoru nie pojawił się przy mnie jak cień Estraven.
— Jakie stanowisko zajmuje tutaj, w Misznory, książę Estraven? — spytałem Szusgisa, który jakby w półśnie opadł na oparcie bezszelestnie jadącego samochodu.
— Estraven? Tutaj nazywa się Harth. My tutaj nie używamy tytułów, odrzuciliśmy je wraz z nastaniem Nowej Epoki. Zdaje się, że jest podwładnym reprezentanta Yegeya.
— Mieszka u niego?
— Chyba tak.
Chciałem powiedzieć, że to dziwne, iż był zeszłego wieczoru u Slose'a, a nie był dziś na przyjęciu u Yegeya, ale uświadomiłem sobie, że w świetle naszej krótkiej porannej rozmowy nie wydawało się to takie dziwne. Ale sama myśl, że celowo trzyma się ode mnie z daleka, budziła niepokój.
— Znaleziono go — mówił Szusgis przemieszczając swoje szerokie biodra na wyściełanym siedzeniu — na Południu w fabryce kleju, konserw rybnych czy w jakimś takim miejscu i wyciągnięto go z rynsztoka. Zrobili to ludzie z frakcji Wolnego Handlu. Oczywiście pomógł im swego czasu jako premier i członek kyorremy, i teraz mu się odwdzięczają. Głównie robią to, jak myślę, żeby dokuczyć Mersenowi. Cha, cha! Mersen jest szpiegiem Tibe'a i myśli, że nikt o tym nie wie, ale naturalnie wszyscy wiedzą, a on nie może znieść widoku Hartha, bo nie wie, czy on jest zdrajcą, czy podwójnym agentem, i nie może narazić na szwank swojego szifgrethoru, żeby się dowiedzieć. Cha, cha!
Читать дальше