— Jestem równie zainteresowana parateorią jak ty.
— Ale czy Neville nie odciągnie cię teraz od badań?
— Barron miałby mnie odciągnąć? — powiedziała urażonym tonem. — Czyżbyś chciał mnie obrazić, Benie?
— W żadnym razie.
— Wobec tego chyba cię nie rozumiem. Sugerujesz, że pracuję z tobą dlatego, że tak polecił mi Barron?
— A nie?
— Tak, to prawda. Nie dlatego jednak jestem tutaj. To mój własny wybór. Jemu może się zdawać, że wykonuję jego rozkazy, ale robię to tylko wtedy, kiedy jego rozkazy zgadzają się z moją wolą, tak jak w twoim przypadku. Nie podoba mi się jego przeświadczenie, że może mi rozkazywać i nie podoba mi się także, iż ty tak myślisz.
— Jesteście partnerami seksualnymi.
— Byliśmy, zgadza się, ale co to ma do rzeczy? Używając takiego argumentu, równie dobrze ja mogłabym rozkazywać jemu.
— Czyli możesz ze mną pracować, Selene?
— Oczywiście — powiedziała chłodno — jeśli zechcę.
— A zechcesz?
— Na razie tak. Denison uśmiechnął się.
— Przez cały miniony tydzień obawiałem się, że możesz się nie zgodzić. Bałem się, że zakończenie eksperymentu oznacza koniec spotykania się z tobą. Przepraszam, Selene, nie chciałbym cię zanudzać sentymentalnymi tekstami o przywiązaniu starego Ziemiaka…
— W twoim umyśle nie ma nic ze starego Ziemiaka, Benie. Istnieją inne więzi niż seksualne. Lubię być z tobą.
Nastąpiła przerwa, uśmiech znikał stopniowo z twarzy Denisona, po chwili wrócił jednak znowu, odrobinę wymuszony. — Cieszę się w imieniu mojego umysłu. — Spojrzał w bok, lekko potrząsnął głową, po czym odwrócił się, unikając jej wzroku. Selene przyglądała mu się badawczo z wyraźnym niepokojem. — Selene, przeciek międzyświatowy to coś więcej niż energia. Podejrzewam, że myślałaś o tym.
Cisza wydłużała się aż do bólu, w końcu Selene wykrztusiła: — O, więc…
Przez chwilę patrzyli na siebie. Zapadło pełne zażenowania milczenie.
— Nie zdążyłem się jeszcze przyzwyczaić do Księżyca — zaczął Gottstein — ale to nic w porównaniu z tym, ile kosztowało mnie przywyknięcie na nowo do Ziemi. Denison, niech pan nawet nie marzy o wracaniu. Nigdy się to panu nie uda.
— Ani mi się śni, komisarzu — odpowiedział Denison.
— W pewnym sensie, szkoda. Zostałby pan jednogłośnie obrany imperatorem. Co do Hallama…
Denison wtrącił tęsknie: — Dużo bym dał, żeby zobaczyć jego twarz.
— Lamont, oczywiście, w pełni wykorzystał nową koniunkturę. Jest teraz w centrum uwagi.
— Nie mam nic przeciwko temu. Zasłużył sobie na to… Czy sądzi pan, że Neville do nas dołączy?
— Bez wątpienia. Już jest w drodze… Niech pan posłucha
— głos Gottsteina nabrał konspiracyjnego tonu — zanim przyjdzie, może by się pan poczęstował tabliczką czekolady?
— Czego?
— Tabliczką czekolady. Z migdałami. Całą. Mam kilka. Twarz Denisona, początkowo zdradzająca zmieszanie, nabrała wyrazu zrozumienia. — Prawdziwej czekolady?
— Tak.
— Oczyw… — Zacisnął zęby. — Nie, komisarzu.
— Nie?!
— Nie. Jeśli teraz spróbuję czekolady, przez kilka minut, kiedy będzie się rozpływać w moich ustach, będzie mi brak Ziemi; wszystkiego, co jest z nią związane. Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie chcę tego… Niech pan jej nawet nie wyjmuje. Nie chcę jej poczuć ani widzieć.
Komisarz wyglądał na zbitego z tropu.
— Ma pan rację. — Po czym pospiesznie zmienił temat.
— Ziemia jest bardzo rozentuzjazmowana. Rzecz jasna, postaraliśmy się, by Hallam zachował dobre imię. Utrzyma swą pozycję, ale nie będzie miał już żadnych wpływów.
— On się tak nie przejmował losem innych — powiedział z rezygnacją Denison.
— Nie o niego chodzi. Legendy nie można ot tak sobie rozbić, w pewnym sensie odzwierciedla ona stan nauki. Dobre imię nauki jest ważniejsze niż imię Hallama.
— Nie podoba mi się taka zasada. Nauka musi ponosić konsekwencje swoich błędów.
— Nie miejsce i czas na… O, przybył doktor Neville. Gottstein ukrył rozdrażnienie pod maską wymuszonej obojętności. Denison przesunął krzesło przodem do wejścia.
Barron Neville wszedł z ponurym wyrazem twarzy. Jego postaci jakimś sposobem brakowało lunarnej delikatności.
Krótko przywitał się z obecnymi, usiadł, założył nogę na nogę. Najwyraźniej oczekiwał, że Gottstein zacznie.
— Miło mi pana zobaczyć, doktorze Neville — rozpoczął Gottstein. — Pan Denison powiedział mi, że nie zgodził się pan na dołączenie swego nazwiska do pracy, która, jak sądzę, przejdzie do kanonu dzieł z zakresu protofizyki.
— Nie było potrzeby — odparł Neville. — To, co dzieje się na Ziemi, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.
— Czy słyszał pan o eksperymentach związanych z protoświatem? Rozumie pan jego implikacje?
— Oczywiście. Znam sytuację równie dobrze jak panowie.
— Zatem daruję sobie zbędne wprowadzenia. Wróciłem właśnie z Ziemi, doktorze, ustalono już plan działania. Założymy trzy duże stacje protopomp w trzech różnych punktach Księżyca, tak aby jedna zawsze była w cieniu nocnym. Przez połowę czasu w cieniu będą dwie. Stacje znajdujące się w cieniu będą nieustannie generować energię, której większość będzie po prostu wypromieniowywana w przestrzeń kosmiczną. Nie chodzi teraz o to, aby gromadzić energię dla jakiś praktycznych celów, ale raczej o przeciwdziałanie zmianom intensywności pola sił jądrowych, spowodowanym przez Pompę Elektronową.
— Przez kilka lat — wszedł mu w słowo Denison — będziemy się starali produkować więcej energii na Księżycu, aby osiągnąć w naszym regionie Wszechświata stan początkowej równowagi.
Neville pokiwał głową. — Czy Luna City będzie mogła z niej korzystać?
— Jeśli zajdzie taka konieczność. Sądzimy, że baterie słoneczne powinny prawdopodobnie wam wystarczyć, ale nic nie stoi na przeszkodzie, byście mogli uzupełniać niedobory energii.
— To bardzo miło z waszej strony — powiedział Neville, nie siląc się na ukrywanie ironii. — A kto będzie budował i obsługiwał stacje?
— Pracownicy z Księżyca — odpowiedział Gottstein.
— Pracownicy z Księżyca, tylko oni — powiedział Neville. — Ziemianie byliby zbyt niezręczni, żeby wydajnie pracować na Księżycu.
— Zdajemy sobie z tego sprawę — przyznał Gottstein. — Mamy nadzieję, że mieszkańcy Księżyca podejmą współpracę.
— A kto będzie decydował, ile energii generować, ile przeznaczyć na lokalne potrzeby, ile wypromieniować? Kto będzie zarządzał całym kompleksem?
— Rząd — powiedział Gottstein. — To są sprawy wagi ogólnoplanetarnej.
— Widzi pan, Lunarianie będą odwalać całą robotę, a Ziemianie będą kierować, tak?
— Nie. Wszyscy najzdolniejsi z nas będą pracować i wszyscy zdecydujemy, kto najlepiej potrafi kierować stacjami — powiedział Gottstein ze spokojem.
— To, co pan powiedział — stwierdził Neville — sprowadza się do tego, że i tak my będziemy pracować, a wy decydować… Nie, komisarzu. Odpowiedź brzmi — nie.
— To znaczy, że nie zbudujecie protopomp?
— Zbudujemy je, komisarzu, z tym, że to będą nasze protopompy. To my będziemy decydować, ile energii wydzielić i co z nią zrobić.
— To będzie bardzo mało efektywne. Siłą rzeczy będziecie musieli cały czas kontaktować się z rządem Ziemi, ponieważ energia protopomp będzie musiała równoważyć energię Pomp Elektronowych.
Читать дальше