Gdy uzyskałam dziesięć punktów na każdą owcę, zapuściłam program obliczający odległości oraz średnie wektory kierunków i w dalszym ciągu wykreślałam trajektorie.
Na monitorze ruch nadal sprawiał wrażenie przypadkowe-go, określony przez długość trawy, przez prędkość wiatru czy przez coś tam jeszcze, co w nikłych procesach myślowych owiec powoduje, że wybierają one jakiś kierunek.
Pojawiła się jedna trajektoria zmierzająca ku sianu. Wyizolowałam ją i śledziłam przez następnych sto ujęć, lecz to tylko jakaś owca z determinacją usiłowała wklinować się w róg. Znowu zaczęłam obserwować wszystkie trajektorie.
Obraz nadal niczego nie wykazywał, ale z liczb pojawiających się w górze monitora zaczai wyłaniać się wzorzec. Modry błękit. Śledziłam go, bez przekonania. Owca pasła się mniej więcej po okręgu, jednak wyliczone odległości świadczy-ły o tym, że porusza się nieregularnie, lecz stale w kierunku siana.
Wyizolowałam jej trajektorię i przyjrzałam się obiektowi na taśmie wideo. Owca niczym się nie wyróżniała i jakby zupełnie nie zwracała uwagi na siano. Przechodziła parę kroków, pasła się; następny krok, odwracała się nieco, znowu się pasła, stale ciut bliżej siana, a po połowie ujęć wykres regresji pokazał, że reszta stada idzie za nią.
Chciałam się dodatkowo upewnić.
— Ben, zakryj koryto z wodą i postaw miskę z wodą przy tylnej furtce — poprosiłam. — Poczekaj, pozwól mi podłączyć komputer do taśmy, bym mogła to śledzić na bieżąco. W porządku — powiedziałam po minucie. — Idź z boku, byś nie zasłaniał kamery.
Obserwowałam na monitorze, jak umieszczał dyktę w korycie, wynosił miskę i napełniał ją wodą z węża. Obserwowałam uważnie, czy któraś z owiec to zauważy.
Nie zauważyły.
Pozostały przy paszy. Nastąpiło chwilowe zamieszanie, gdy Ben odnosił wąż i podniósł rygiel furtki, potem jednak zwierzęta powróciły do swych zwykłych zajęć.
Śledziłam modry błękit w czasie rzeczywistym, obserwując równocześnie liczby.
— Mam ją — powiedziałam do Bena. Podszedł do mnie z tyłu i spojrzał na monitor.
— Jesteś pewna? Nie wygląda na zbyt mądrą.
— Gdyby była, inne by za nią nie szły — odparłam.
— Szukałam państwa na górze, ale państwa tam nie było — oznajmiła Flip.
— Jesteśmy zajęci, Flip. — Nie odrywałam wzroku od ekranu.
— Wezmę uździenicę i kołnierz — powiedział Ben. — Kieruj mnie.
— To zajmie tylko minutę. Chcę, żeby państwo na coś popatrzyli — prosiła Flip.
— Nie teraz — oświadczyłam. Oczy wciąż miałam utkwione w monitorze. Po minucie Ben pojawił się w kadrze.
— Która to?! — krzyknął.
— Idź w lewo! — zawołałam. — Trzecia, nie, czwarta owca. Dobrze. Teraz ku zachodniej ścianie.
— To z powodu Darrella, prawda? — spytała Flip. — On był w gazecie. Każdy ma prawo na to odpowiedzieć.
— Jedna na lewo dalej! — krzyknęłam. — Nie, nie ta.Ta z przodu. W porządku, teraz jej nie wystrasz! Połóż jej dłoń z tyłu.
— A poza tym — mówiła Flip — pisało tam „wyrafinowana i elegancka”. Naukowcy nie są eleganccy, z wyjątkiem doktor Turnbull.
— Ostrożnie! — krzyknęłam. — Nie wystrasz jej. Chciałam wyjść na wybieg, by mu pomóc.
Flip zastąpiła mi drogę.
— Niech pani tylko na coś spojrzy. Zajmie to minutę.
— Pośpiesz się! — wołał Ben. — Nie mogę jej utrzymać.
— Nie mam ani minuty. — Przecisnęłam się obok Flip, modląc się, żeby Ben nie wypuścił perednicy. Trzymał ją, ale led-wo-ledwo, obiema dłońmi uczepiony ogona. W jednej ręce nadal miał uździenicę i kołnierz. Gdyby mi je próbował podać, Owca by uciekła. Wyjęłam z kieszeni wstążkę, owinęłam ją wokół wełniastej wyciągniętej szyi i zawiązałam na supeł. — Już możesz puścić. — Mocno zaparłam się stopami.
Siła odrzutu omal mnie nie powaliła, a zwierzę natychmiast zaczęło ciągnąć, jak najdalej ode mnie. Wstążka naprężyła się, ale Ben już wkładał uździenicę.
Podał mi ją do ręki i włożył kołnierz akurat wtedy, gdy wstążka pękła z głośnym trzaskiem. Schwycił uździenicę i trzymaliśmy ją oboje, jak dzieci puszczające kapryśnego latawca.
— Kołnierz… nałożony — wydyszał.
Nie było go jednak widać. Zupełnie utonął w gęstej wełnie.
— Potrzymaj ją chwilę — poprosiłam i zawiązałam na koł-nierzu resztki wstążki. — Trzymaj nieruchomo. — Zrobiłam wielką, uszastą kokardę. — Postmodernistyczny róż to kolor na je-sień. Jesteś supermodna.
Widocznie przyznawała mi rację, przestała się bowiem wyrywać i znieruchomiała. Ben ukląkł i zdjął jej uździenicę.
— Wspaniała z nas drużyna. — Uśmiechnął się do mnie sze-roko.
— Owszem.
— Czy teraz mają państwo minutę? — Flip szczękała ryglem furtki.
Ben wywrócił oczyma.
— Tak. — Roześmiałam się i wstałam. — Mam minutę. Na co mam popatrzeć?
Spojrzałam i zrozumiałam. Pomalowała włosy — swój po-obwijany kosmyk i meszek na ogolonej czaszce — na jaskrawy błękit Czerenkowa.
— I co? Myślą państwo, że mu się to spodoba?
— Nie wiem, Flip. Dentyści są skłonni do pewnego konserwatyzmu — odparłam.
— Wiem. — Wywróciła oczyma. — Dlatego właśnie pomalowałam je na niebiesko. Niebieski to kolor konserwatywny. — Odrzuciła niebieski pukiel. — Żadna z państwa pomoc — oświadczyła i wyszła z tupotem.
Odwróciłam się do Bena i do perednicy, która nadał stała spokojnie.
— I co teraz?
Ben przysiadł obok owcy i ujął ją za brodę.
— Mamy zamiar nauczyć cię umiejętności łatwo przyswajalnych, a ty przekażesz je swym przyjaciołom. Łapiesz ideę? Perednica żuła w zamyśleniu.
— Co pani zaproponuje, doktor Foster? Scrabble, ping-pong? — Zwrócił się do owcy. — Jak by ci się podobała seria listów-łańcuszków?
— Lepiej już poprzestać na naciskaniu guzika otwierającego pojemnik z jedzeniem — powiedziałam. — Jak zauważyłeś, nie wygląda na zbyt inteligentną.
Obrócił jej głowę na jedną stronę, potem na drugą.
— Przypomina Flip. — Uśmiechnął się do mnie. — Nie bądźmy zbyt ambitni, niech będzie zgaduj-zgadula. Ale najpierw muszę przynieść trochę masła arachidowego. Opieka nad owcami mówi, że uwielbiają masło arachidowe.
Wyszedł.
Zawiązałam podwójny węzeł w kokardzie perednicy, potem oparłam się o furtkę i obserwowałam stado. Miałam wrażenie, że jak zawsze ruchy zwierząt są przypadkowe, bez wyraźnego kierunku. Pasły się, robiły kroczek, znowu się pasły. Perednica również. Wyróżniała się od reszty jedynie swą bladoróżową kokardką. Nie zwracano na nią uwagi i ona nie zwracała na nic uwagi. A jednak prowadziła.
Wyrwała trochę trawy, przeżuła, zrobiła dwa kroki, długo obojętnie patrzyła w przestrzeń. O czym myślała? O przekłuciu nosa? O najnowszej manii gimnastycznej?
— Tutaj pani jest! — zawołała Shirl. Niosła plik papierów. Wyglądała na zdenerwowaną. — Nie jest pani zaręczona z tym Billym Rayem, prawda? Bo jeśli pani jest, to zmienia mój ca-ły… — przerwała. — No więc, jest pani zaręczona?
— Nie. Kto pani to powiedział?
— Flip — odparła z niesmakiem. Odłożyła papiery i zapaliła papierosa. — Mówiła Sarze, że wychodzi pani za mąż i wyjeżdża do Nevady.
— Do Wyoming — poprawiłam. — Ale nie wyjeżdżam.
— Dobrze. — Shirl ostentacyjnie zaciągnęła się papierosem. — Jest pani bardzo zdolną, utalentowaną uczoną, czeka panią świetna przyszłość. Wkrótce spotkają panią miłe wydarzenia. Nie warto rzucać tego wszystkiego.
Читать дальше