Sięgnęła do szuflady, wyjęła z niej jakieś drobniaki, położyła je na biurku i pchnęła w stronę chłopaka. Ten jednym ruchem zgarnął monety i już go nie było.
Zwolniłam lekko uchwyt, lecz nadal nie puszczałam ramienia pani sierżant.
— Nie płacisz zbyt wiele — zauważyłam. — To jest stawka za każdego zwerbowanego, czy tylko ja jestem taka tania?
— Całość dostanie dopiero wtedy, gdy podpiszesz listę. Nie zwykłam kupować kota w worku. Czy mogłabyś wreszcie przestać wykręcać moje ramię? Bez niego mogę mieć kłopoty z przygotowaniem twojego kontraktu.
Gdy tylko zrobiłam to, o co prosiła, błyskawicznie chwyciła za nóż i ponownie skierowała go w mój brzuch. Tym razem złamałam ostrze i obie części rzuciłam w kąt pokoju.
— Nie radziłabym więcej próbować takich sztuczek — powiedziałam. — A jak będziesz kupować następny, patrz, co ci wciskają. To ostrze nie było z Solingen.
— Potrącę ci jego cenę z zaliczki — odrzekła, masując nadgarstek. — Chyba źle cię oceniłam, gdy tu weszłaś. Możemy przestać wreszcie bawić się w kotka i myszkę?
Nie wierzyłam jej nawet przez moment, jednak propozycja wydawała się rozsądna.
— O’key, Sarge*. Co masz mi do zaoferowania?
— Kawa i suchary. Żołd taki, jaki obowiązuje w branży; taka sama premia. Robota na trzy miesiące, potem ewentualnie następne dziewięćdziesiąt dni.
— Inni naganiacze w mieście proponują normalną stawkę plus pięćdziesiąt procent.
Była to zagrywka w ciemno. Na chwilę zapanowała cisza, po czym sierżant wzruszyła ramionami: — Skoro tak, możemy dostosować się do ceny rynkowej. Mam nadzieję, że potrafisz dobrze posługiwać się bronią. Nie przewidujemy szkolenia świeżych rekrutów. Nie tym razem.
— Mogłabym nauczyć cię wiele na temat sprzętu, o którym sądzisz, że się na nim znasz. Dokąd mamy się wybrać? I kto to wszystko nagrywa?
— Kpiny sobie urządzasz? Czy może chcesz się zaciągnąć jako Inspektor Dywizyjny? Tacy nie są nam potrzebni.
— Dokąd mamy jechać? — ponowiłam pytanie. — Przypadkiem nie w górę rzeki?
— Słuchaj, cwaniaro, nie zdążyłaś jeszcze podpisać kontraktu, a wypytujesz już o tajne informacje…
— Za otrzymanie których gotowa jestem nieźle zapłacić — dokończyłam za nią. Wyjęłam z kieszeni dwieście elstarów w banknotach po pięćdziesiąt i położyłam je na biurku, tuż przed jej nosem. — Cel akcji, pani sierżant. Mogę ci kupić naprawdę dobry nóż.
„Sarge — w amerykańskim żargonie wojskowym: sierżant.
— Jesteś SIL-em, tak?
— Nie bawmy się w szczegóły. Chcę jedynie dowiedzieć się, czy będziemy płynąć w górę rzeki, czy nie. Powiedzmy gdzieś tak w okolice… Saint Louis.
— A może interesuje cię stanowisko instruktora do szkolenia sierżantów?
— Co takiego?! Do licha, nie! Chcę się zaciągnąć jako oficer sztabowy.
Nie powinnam była tego mówić. Przynajmniej nie tak od razu. Co prawda w zespole Szefa rangi i stopnie miały raczej symboliczne znaczenie, byłam jednak bądź co bądź starszym oficerem, dzięki czemu podlegałam wyłącznie Szefowi. Dla wszystkich pozostałych byłam Panną Piętaszek; przynajmniej tak długo, dopóki nie pozwoliłam zwracać się do siebie w sposób mniej oficjalny. Nawet dr Krasny zaczął nazywać mnie en tutcyant dopiero wówczas, gdy go o to poprosiłam. W gruncie rzeczy nie miałam jednak zbyt wielkiego doświadczenia jako starszy oficer, bo chociaż z jednej strony otrzymywałam rozkazy wyłącznie od Szefa, to z drugiej sama nie miałam nigdy okazji, by je komukolwiek wydawać. W formalnej strukturze organizacyjnej (nigdy takowej nie widziałam) musiałam być jednym z prostokącików, umieszczonych tuż pod trójkątem z napisem „DOWÓDCA” i połączonych przerywaną linią. Jeśli już trzymać się zasad biurokracji, w moim prostokąciku powinno być napisane… na przykład „Starszy Specjalista Sztabowy d/s Operacji Terenowych”.
— Takie buty! — Gwizdnęła przez zęby sierżant. — Zobaczymy, czy wystarczy ci tupetu, by powtórzyć to samo pułkownik Rachel. Powinna się tu pojawić około trzynastej.
Jakby przez roztargnienie sięgnęła po pieniądze. Byłam jednak szybsza. Podniosłam banknoty, złożyłam je równo i ponownie położyłam na biurku, lecz tym razem nieco bliżej siebie.
— W takim razie mamy sporo czasu, by uciąć sobie miłą pogawędkę. Mam niejasne wrażenie, że dziś w tym mieście jeszcze kilku innych facetów szuka najemników i że ktoś nieźle im płaci od sztuki. Gość, który podpisuje kontrakt, musi więc mieć jakiś ważny powód, by podpisać go właśnie z tym, a nie z innym werbownikiem. Może więc jednak warto byłoby powiedzieć mi, pani sierżant, czy akcja ma się odbyć gdzieś w górnym biegu rzeki, a jeśli tak, to jak daleko. Zastanawia mnie też, kto ma być przeciwnikiem: prawdziwi zawodowcy czy też jacyś lokalni kmiotkowie? I czy chodzi o regularną bitwę, czy raczej o dywersję? A może o jedno i drugie? Myślę, że możemy sobie o tym nieco pogwarzyć, co, pani sierżant?
Nie odpowiedziała. Nawet się nie poruszyła. Ani na chwilę nie oderwała wzroku od gotówki. Sięgnęłam po kolejny banknot, położyłam go na pozostałych i wygładziłam wierzchem dłoni. Oddech kobiety stał się szybszy, a na czole pojawiły się kropelki potu. Nadal jednak milczała. Odczekałam kilka chwil i dołożyłam następną pięćdziesiątkę. Sierżant głośno przełknęła ślinę.
— Zabierz ten szmal z widoku albo pozwól mi go zabrać. Ktoś może wejść i zobaczyć — powiedziała ochrypłym szeptem.
Przesunęłam banknoty na jej stronę biurka.
— Dzięki — powiedziała. Forsa w mgnieniu oka zginęła w kieszeni jej kurtki. — O ile mi wiadomo, mamy wyruszyć w górę rzeki. Właśnie do Saint Louis.
— Z kim mamy walczyć?
— Słuchaj, spryciaro, jeśli powtórzysz to komukolwiek, nie tylko wszystkiego się wyprę. Urwę ci łeb i nasram do szyi, jasne? Może się zdarzyć, że nie będziemy musieli wcale walczyć. Najprawdopodobniej nie obejdzie się bez małej strzelaniny, ale nie będzie to regularna bitwa. Wszyscy mamy być gwardią przyboczną nowego prezydenta. Powinnam właściwie powiedzieć: najnowszego prezydenta.
„To takie kwiatki” — pomyślałam.
— Całkiem interesujące. Tylko dlaczego nagle każdy werbownik w mieście na gwałt szuka rekrutów? Czyżby „najnowszy” prezydent zamierzał skaptować wszystkich najemników? Wyłącznie do gwardii pałacowej?
— Sama chciałabym to wiedzieć.
— Może uda mi się wywąchać coś na ten temat. Ile jeszcze mam czasu zanim odpłyniemy? A może pułkownik Rachel zamierza przetransportować nas energobilami?
— Niech cię szlag! Ile jeszcze chciałabyś ze mnie wyciągnąć za te pieprzone trzy setki?
To było dobre pytanie. Nie miałam nic przeciwko wydawaniu pieniędzy, musiałam mieć jednak pewność, że towar, który kupuję, nie jest trefny. Jeśli w górę rzeki popłyną najemnicy, żaden przemytnik nie wybierze się za nimi. Przynajmniej nie przez najbliższy tydzień. Wychodziło więc na to, że będę musiała podpisać kontrakt.
Ale do licha, nie jako oficer! Za wcześnie się wychlapałam.
Sięgnęłam do kieszeni po kolejne dwa banknoty.
— Sarge, czy ty też bierzesz udział w tej wyprawie?
Jej oczy utkwione były w szeleszczących papierkach. Pozwoliłam jednemu z nich upaść na biurko; zniknął niemalże w tym samym ułamku sekundy.
— Nie przepuściłabym takiej okazji. Zaraz zamykam ten interes. Jestem w końcu dowódcą plutonu.
Podałam jej drugi banknot.
— Jeśli zaczekam tu na tę twoją pułkownik i porozmawiam z nią, najprawdopodobniej zechce obdarzyć mnie funkcją adiutanta albo da mi jakąś inną, ponurą fuchę. Nie potrzebuję ani pieniędzy, ani zmartwień. Potrzebuję wakacji. Nie znalazłabyś w swoim oddziale miejsca dla dobrze wyszkolonego człowieka? Takiego w sam raz na… powiedzmy… kaprala?
Читать дальше