Złapał się krawędzi stołu operacyjnego tak mocno, że aż palce mu pobielały.
— Marrasarah, pomóż mi! — wyrzucił z siebie całkiem nieświadom, że nie tyle to powiedział, ile wykrzyczał.
Conway spojrzał na niego wściekle.
— Do cholery, nie wygłupiaj się, O’Mara! Nie hałasuj, to precyzyjna operacja. Kto to jest Marrasarah? Zresztą nieważne. Odsuń się i siedź cicho.
Jakiś niewielki, ale odporny na czarny przypływ strachu i rozpaczy fragment mózgu O’Mary odnotował te słowa i zauważył, że całkiem nie pasowały one do Conwaya.
Widocznie zaraza dosięgła i jego. Nagle Diagnostyk krzyknął jeszcze głośniej niż przed chwilą O’Mara.
— Cholera, moja głowa!
Conway zacisnął zęby i choć skrzywił się z bólu, nie przestawał operować. Potem z wolna się odprężył.
Z jakiegoś powodu strach i rozpacz, które ogarnęły O’Marę, zaczęły słabnąć.
— Co z twoją głową? — spytał psycholog.
— Głębokie, trudne do precyzyjnego zlokalizowania swędzenie między uszami — odparł Conway. — Kiedyś już to czułem, sir — dodał, wracając do cywilizowanego świata. — To Tunneckis próbował porozumieć się z nami telepatycznie. Tylko przez chwilę. Też to czuliście? I odebraliście przekaz?
— Nie — powiedział O’Mara.
— Mnie coś zaswędziało. Tylko nie za uszami, które mam gdzie indziej — oznajmił Thornnastor z precyzją klinicysty. — Towarzyszyły temu jakieś szumy, ale nic artykułowanego. A co powiedział?
Conway spojrzał ponownie na ekran.
— W jednej chwili powiedział bardzo dużo — wyjaśnił. — Potem wam to przekażę. Teraz potrzebujemy jeszcze ze dwudziestu minut, aby dokończyć operację i wycofać sprzęt, ale w razie potrzeby możemy zostać tu nawet cały dzień, nie ryzykując żadnych przykrych skutków. Przez chwilę czułem się bardzo niepewnie, jak ktoś całkiem nieużyteczny, i nikomu nie ufałem. Przepraszam za wszystko, co powiedziałem. Teraz jednak wszystko wróciło już do normy i nasze kłopoty, wszystkie nasze kłopoty, minęły. Możemy organizować powrót pacjentów na opuszczone poziomy. Tunneckis nie jest już telepatycznie upośledzony i czuje się dobrze.
— Chociaż nie lubię nie zgadzać się z tobą, przyjacielu Conway, tym razem muszę zaprzeczyć — powiedział Prilicla, wlatując do sali i zawisając nad stołem operacyjnym. — Przyjaciel Tunneckis nie czuje się dobrze, lecz emanuje wręcz radością, ulgą i wdzięcznością.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Spotkali się wcześnie następnego dnia w starym gabinecie, bo tylko tam O’Mara czuł się naprawdę swobodnie i tam właśnie chciał się pożegnać. Conway, Thornnastor, Prilicla i wszyscy pracownicy działu zostali porozsadzani na czym tylko się dało. Nieduże wnętrze wydało się jeszcze ciaśniejsze i bardziej zagracone niż zwykle. Conway podszedł to dużego ekranu diagnostycznego i zaczął przedstawiać raport z operacji pacjenta Tunneckisa.
— Za pierwszym razem przyjęliśmy, że jeśli zwiększymy stężenie składników mineralnych w obrębie narządu, przyspieszymy w ten sposób proces zdrowienia. Pobraliśmy więc próbki płynu i kryształów, poddaliśmy je analizie i wprowadziliśmy do środka dużą dawkę tych samych związków, tyle że w większym stężeniu. W ten sposób zwiększyliśmy także stężenie toksyn. Skutkiem było zahamowanie wzrostu białych kryształów, o których wiemy teraz, że są odbiornikami sygnałów telepatycznych, oraz niepohamowany rozrost zdeformowanych kryształów ciemnych, nadajników. W tym stanie wzmacniały znacząco przekaz, ale nie mogły przesyłać artykułowanych myśli, jedynie emocje.
W tym czasie Tunneckis był w złym stanie psychicznym. Lękał się otoczenia i ponurej przyszłości w roli osoby telepatycznie upośledzonej. Cierpiał z powodu głębokiej, klinicznej depresji, która mogła trzymać go już do końca życia. Trudno nam pojąć głębię takiej rozpaczy, niemniej i tak poniekąd została nam przedstawiona. Tunneckis czuł się źle i my razem z nim.
Teraz jednak pacjent dochodzi już do siebie i nie skarży się na samopoczucie. W ciągu kilku sekund, gdy odczuwałem charakterystyczne swędzenie wywołane przez znajdujący się w stanie atrofii ludzki organ telepatyczny, dowiedzieliśmy się sporo o sobie wzajem.
Szczególnie istotny jest w tym przypadku fakt, że telepatia nie pozwala na przekazywanie kłamstw. Fatalny przekaz strachu i rozpaczy, który narastał przez poprzednie dni, zniknął niemal w jednej chwili. Jego efekty będą z wolna słabnąć, aż ustąpią. Pacjent zgodził się pozostać w Szpitalu na okres rekonwalescencji i podobnie jak ja sądzi, że umożliwienie chorym kontaktu z nim może przyspieszyć proces zdrowienia. Pomyślałem, że jako pierwszy powinien skorzystać z tego Cerdal. Był pierwszym i najcięższym przypadkiem, a ponadto jest kandydatem na miejsce administratora i naczelnego psychologa.
— Tak też będzie — powiedział O’Mara. Ale już nie ja się tym zajmę, dodał w myślach.
Conway odszedł od ekranu i przysiadł na skraju melfiańskiego stojaka.
— Dowódca bazy na Kermie zaprosił mnie, abym spędził tam kilka miesięcy.
Powiedział, że skoro mam jakieś pojęcie o sposobie myślenia miejscowych, może to przyczynić się do zmniejszenia liczby problemów ekip kontaktowych. Ja zaś miałbym szansę zebrać więcej informacji o kermiańskiej medycynie do wykorzystania w Szpitalu, gdyby kiedyś było to potrzebne z innym, miejmy nadzieję, lżejszym przypadkiem. Może zanim wrócę, podejmiesz już decyzję i wszyscy będziemy mówić do Cerdala „sir”.
— Nie, z dwóch powodów — odezwał się O’Mara. — Doktor Cerdal pragnie pozostać w Szpitalu, ale wycofał swoją kandydaturę na stanowisko administratora, ja zaś już zdecydowałem. W tej sytuacji zamierzam opuścić Szpital pierwszym nadarzającym się statkiem.
Conway był tak zdumiony, że omal nie spadł z melfiańskiego siedziska. Thornnastor zahuczał niczym pełen ciekawości rożek mgłowy. Prilicla zadrżał lekko, a personel działu wyraził na różne sposoby swoje zaskoczenie. O’Mara odchrząknął uroczyście.
— To nie była łatwa decyzja — powiedział, patrząc na Ojczulka Liorena i na Cha Thrat. — Od początku wiedziałem jednak, że będę musiał ją podjąć. To pierwszy i zapewne ostatni raz, kiedy powiem wam coś miłego, ale taki ton z trudem przechodzi mi przez gardło. Muszę jednak przyznać, że mam, to znaczy miałem, wyjątkowo udany zespół. Jesteście pracowici, oddani sprawie i staranni. Potraficie adaptować się do wymogów chwili i nie brak wam wyobraźni. — Spojrzał znacząco na Braithwaite’a. — A ty wykazałeś się ostatnio tymi cechami w większym stopniu niż inni. Wszyscy troje macie wykształcenie medyczne, które wymagane jest na tym stanowisku, i wszyscy, bez wyjątku, moglibyście je objąć. Czasem zdarza się, że ktoś prawdziwie oddany swojemu zawodowi, kto znalazł cel w życiu, nie chce jakiejś pracy, chociaż mógłby ją wykonywać. Dotyczy to zwłaszcza mojego następcy, który uzna wybór za zaszczyt, ale nie przejaw życzliwości. Ale trudno. W tym przypadku będę nalegał.
— Moje gratulacje, administratorze Braithwaite.
Cha Thrat i Ojczulek dali znać na swoje sposoby, że pochwalają decyzję. Prilicla zaświergotał, Conway zaklaskał, a Thornnastor zatupał, dość jednak cicho jak na Tralthańczyka. Conway wstał nagle i pospieszył do Braithwaite’a z wyciągniętą ręką.
— Powodzenia, administratorze — powiedział. — Po tym, jak rozwiązał pan problem Tunneckisa, naprawdę pan na to zasłużył — dodał ze śmiechem. — Niemniej potrwa trochę, zanim przyzwyczaimy się do naczelnego psychologa o nieco odmiennych manierach.
Читать дальше