— Wiedziałeś, gdzie jesteśmy?
— On mi powiedział.
— Aha.
Kiwnęła głową i nie miałem wątpliwości, co oznacza ten gest. Potem odwróciła się i skinęła dłonią. Ze statku wyszedł drugi Ziemianin, a potem trzeci. Drugi wyglądał na mężczyznę. Miał ciężkie ciało i szeroką ciemną twarz, a trzeci piersi i długie powiewające włosy dziwnego szkarłatnego koloru. Oboje trzymali w dłoniach metalowe rurki. Zauważyłem, że długowłosa, która wyszła pierwsza, ma taką samą rurkę przymocowaną do bioder. Złotowłosa skinęła do tamtych dwojga, a oni schowali je do futerałów na biodrach. Przypuszczam, że to była broń.
Cała trójka stanęła naprzeciwko mnie. Na razie potrafiłem zinterpretować ich gesty. Odniosłem wrażenie, że są zmęczeni i niespokojni. Cóż, mieli powody, by się nas bać. Wyszli jednak ze statku, co było oznaką zaufania. Czerwonowłosa podeszła do zmarłego, uklękła i przez chwilę patrzyła na niego. Potem delikatnie dotknęła jego policzka. Powiedziała coś do pozostałych, ale nie miała przy sobie mówiącego pudełka, więc oczywiście nie zrozumiałem.
— Jesteście Pielgrzymami? — zapytał Ziemianin.
— Tak. Czterdzieści osób opuściło Jespodar i zostało nas tyle. — Zwilżyłem wargi i wziąłem głęboki oddech. — Jeśli wiecie, kim są Pielgrzymi, musicie też wiedzieć, że przybywamy tutaj, by poszukać naszych bogów.
— Tak. Wiemy o tym.
— Czy to jest Wierzchołek? Są na nim bogowie?
Spojrzał na mówiące pudełko, przesunął po nim dłońmi, jakby musiał akurat teraz coś przy nim majstrować. W końcu odparł znużonym głosem:
— Tak, to jest Wierzchołek.
— A bogowie? — Miałem tak suche gardło, że ledwo wydobyłem z siebie głos.
— Tak. — Skinął w napięciu głową. — To jest miejsce, gdzie żyją wasi bogowie.
Miałem ochotę zapłakać, gdy usłyszałem te słowa. Z radości serce podskoczyło mi w piersi. Opuściła mnie czarna rozpacz. Bogowie! Bogowie, bogowie, wreszcie bogowie! Spojrzałem triumfalnie na Traibena, jakbym mówił: „A widzisz? Widzisz? Przez cały czas wiedziałem, że muszą tutaj być bogowie, bo Wierzchołek to święte miejsce”.
— Gdzie oni są? — zapytałem drżąc.
Ziemianin wskazał, podobnie jak wcześnie Traiben, skalne szczeliny, gdzie schowali się dzicy Ziemianie.
— Tam — powiedział.
Była to dla mnie najtrudniejsza godzina w życiu. Dla nas wszystkich.
Siedzieliśmy kręgiem na kamienistej ziemi obok statku, którzy wylądował na tym zimnym, płaskim szczycie Świata, a Ziemianie przekazywali nam gorzką prawdę o bogach.
Nasz Ziemianin kilkakrotnie robił aluzje, ale nie miał odwagi wyjawić nam tego wprost. Ojciec mojego ojca również napomykał o potwornościach Wierzchołka, lecz nie powiedział mi całej prawdy. Traiben zrozumiał wszystko w chwili, kiedy dotarliśmy na Wierzchołek. Dawno temu śniło mu się, że właśnie tak tutaj jest. Pamiętałem, jak mi opowiadał swój sen. Jeśli o mnie chodzi, nie przyjmowałem do wiadomości tego, co było tak oczywiste. Tym razem jednak nie mogłem już temu zaprzeczyć. Znajdowałem się na Wierzchołku i na własne oczy widziałem, co na nim jest, a czego nie ma. Lecz to, co powiedzieli Ziemianie, spadło na mnie jak grom z jasnego nieba.
W tamtej strasznej godzinie dowiedziałem się wielu rzeczy. Muszę się tym z wami podzielić dla dobra waszych dusz. Posłuchajcie i uwierzcie mi. Posłuchajcie i zapamiętajcie.
Powiedzieli — mówiła głównie złotowłosa — że Ziemianie to rasa, która podróżuje miedzy gwiazdami z większą łatwością niż my między wioskami. Na Niebie jest wiele najróżniejszych planet. Na tych, gdzie panują odpowiednie dla nich warunki, zakładają osady, chyba że zastają planety już zaludnione.
Tak przybyli do naszego świata, który my nazywamy Światem. Niecały nadawał się do zamieszkania, więc zatrzymali się na szczycie Kosa Saag. Działo się to dawno temu, setki dziesiątków lat temu, dawniej niż potrafimy sobie wyobrazić.
Nie mogli schodzić na niziny z powodu gorąca i gęstego powietrza. I nikt z nizin nie wchodził tutaj ze względu na trudy podróży, zimno i rozrzedzone powietrze. Zresztą, mając do dyspozycji wszystkie bogactwa nizin, nie odczuwaliśmy potrzeby poznawania odległych miejsc. Trzymaliśmy się własnego terytorium, a poza tym wierzyliśmy, że to Sandu Sando Mściciel zrzucił nas z góry, więc nie mamy prawa na nią wracać. I tak, nie zdając sobie z tego sprawy, dzieliliśmy Świat z ludźmi, którzy przybyli z Ziemi. Gdybyśmy wiedzieli o istotach mieszkających na szczycie Ściany, uznalibyśmy je za bogów albo za demony.
Potem Pierwszy Wspinacz ośmielił się złamać zakaz i wejść w Ścianę. Dotarł na Wierzchołek i spotkał Ziemian. Został przez nich mile powitany. Przyjęli go, rozmawiali z nim i pokazali wioskę, którą tam zbudowali. Nauczyli go używania ognia, wyrobu narzędzi, uprawy ziemi, wznoszenia mocnych budowli i wielu innych pożytecznych rzeczy. Przekazał nam to wszystko, kiedy zszedł ze Ściany, i to był prawdziwy początek naszej cywilizacji.
Złotowłosa Ziemianka powiedziała, że był to również początek dorocznych Pielgrzymek.
Zakorzenił się zwyczaj posyłania najlepszych ludzi na Wierzchołek. Mieli stanąć przed Ziemianami, których wzięliśmy za bogów, choć byli zwykłymi śmiertelnikami, oddać im cześć, nauczyć się od nich różnych rzeczy i przynieść zdobytą wiedzę na niziny, jak to zrobił Pierwszy Wspinacz. Niewielu Pielgrzymów przeżywało długą i trudną podróż i docierało do Wierzchołka. Po drodze czyhało wiele niebezpieczeństw, a zwłaszcza ognie zmian deformujące nasze ciała nie do poznania. Z tych, którym udawało się uniknąć pułapek Ściany, wracała zaledwie garstka. Ukończenie Pielgrzymki uważano za wielkie osiągnięcie i ci, co tego dokonali, cieszyli się szczególnymi względami. Tak więc rywalizowaliśmy między sobą o to, by znaleźć się w Czterdziestce. Gdy ktoś z nas zdobywał Wierzchołek, Ziemianie witali go ciepło i uczyli wielu cennych rzeczy, podobnie jak Pierwszego Wspinacza.
Nie mogliśmy pogodzić się z tym, że nasi ukochani bogowie to zwykli śmiertelnicy, przedstawiciele obcej rasy przybyli z innego świata, zbyt słabi, żeby zejść na niziny, i dlatego trzymający się niepewnego schronienia na Wierzchołku. A Pierwszy Wspinacz, którego wszyscy czcili, okazał się tak prostym człowiekiem, że padł przed nimi na kolana, oddał im boską cześć i przekazał ten obowiązek następnym pokoleniom. Przyjęcie tych rzeczy do wiadomości równało się przełykaniu rozżarzonego metalu.
Ale jeszcze nie to było najgorsze.
Czas mijał i w wiosce na Wierzchołku następowały zmiany.
Złotowłosa przypisała je temu, co my nazywamy ogniem zmian. Powiedziała, że na Kosa Saag działają pewne naturalne siły, które powodują transformacje znacznie dalej idące od tych, które dokonują się na nizinach. Potwierdziła wiec to, co już sami wiedzieliśmy. To nie magia stworzyła Królestwa i ich mieszkańców ani kaprys bogów, lecz działanie sił fizycznych. Najważniejszą z nich był ogień zmian, czyli rodzaj tajemniczego światła wysyłanego przez skały. To tylko jeden z czynników powodujących metamorfozy kształtu ciała. Okazało się nim również rozrzedzone powietrze, które pozwalało ostremu światłu Ekmeliosa przenikać do lędźwi ziemskich osadników i zmieniać ich nasienie. Podobnie jak woda, jaką pili, oraz pewne składniki gleby. Wszystkie te czynniki doprowadziły z czasem do wielkich zmian u Ziemian mieszkających na Wierzchołku. Przybysze z gwiazd ulegli strasznym transformacjom.
— Ich ciała zdeformowały się — mówiła złotowłosa — umysły przytępiły. Utracili całą wiedzę. Zamienili się w zwierzęta.
Читать дальше