„Wan — przeczytał — Jak nazywa się pilot ciężarówki? Jeśli Pawłysz, to nie mów mu o mnie. Marina”.
Notatka dotyczyła bezpośrednio Pawłysza, ale była przeznaczona nie dla niego. Notatka świadczyła o tym, że Marina znajduje się gdzieś w pobliżu, ale nie chce się z Pawłyszem widzieć. To znaczy, że już go widziała, ale z daleka, bo inaczej nie miałaby wątpliwości, że widziała właśnie jego. A może usłyszała przypadkiem jego nazwisko od Jerychońskiego lub Dimowa?
Pawłysz stał, trzymając karteczkę w ręku Marina nie chce go widzieć. Jest na niego obrażona? Za co? I jak.
Jak się ma teraz zachować, kiedy już wie, że Marina jest gdzieś w pobliżu?
— A, jest pan — powiedział Dimow. — Dobrze pan zrobił, że pan tu wrócił. Byłem niemal pewien, że tu pana znajdę… No i jak, był pan na dole?
— Byłem — odparł Pawłysz. Trzeba było odłożyć notatkę na miejsce. Zrobił krok w stronę maszyny.
— Coś się stało? — zapytał Dimow. — Widzę, że jest pan zdenerwowany.
Dimow mówił miękkim, jakby przepraszającym tonem, ale tak, że nie sposób było mu nie odpowiedzieć.
— Proszę mi to pokazać — dodał — widząc, że Pawłysz jednak zwleka z odpowiedzią.
Pawłysz podał mu notatkę.
— Aha — powiedział Dimow po przeczytaniu karteczki. — To jest ich prywatna korespondencja — wskazał maszynę. — A pan przypadkowo wziął ją do ręki, bo maszyna do pisania akurat ruszyła i uznał pan, że to wiadomość dla pana ode mnie, nieprawdaż?
Pawłysz skinął głową.
— I rzecz jasna bardzo się pan zmartwił. Nic dziwnego, każdemu z nas jest przykro, jeśli ktoś nas nie chce widzieć. Nawet jeśli są po temu poważne powody.
Dimow przechwycił wzrok Pawłysza rzucony na fotografię Mariny.
— A więc pan ją zna?
— Tak.
— Kiedy pan ją poznał? Przepraszam za nadmierną dociekliwość, ale jeśli to nie sekret, chciałbym wiedzieć Marina Kim jest moją podwładną i co za tym idzie…
— Nie ma w tym żadnej tajemnicy — odparł Pawłysz. — Poznałem Marinę Kim nieco ponad pół roku temu podczas karnawału w Lunaporcie…
— Pół roku?
— Tak.
— Naturalnie, naturalnie. Teraz sobie przypominam Ona wówczas dopuściła się poważnej niesubordynacji…
— Znajomość była krótka i absolutnie przypadkowa… Pawłysz zdziwił się, że mówi to Dimowowi Jakby się przed nim tłumaczył.
— Wiedział pan, że ona tu jest?
— Prosiła wówczas, żebym jej nie szukał. To znaczy, żebym jej nie szukał przez dwa lata.
Pawłyszowi wydało się, że w oczach Dimowa dostrzegł cień uśmiechu.
— A jak się pan dowiedział, że ona tu jest?
— I tak bym tu przyleciał. Spiro poprosił mnie, żebym doprowadził tu ciężarówkę, a ja miałem akurat trochę czasu. Kilka listów wypadło z worka pocztowego i na jednym z nich zobaczyłem nazwisko Mariny Kim. Pewnie powinienem zapytać o nią od razu, ale nie czułem się do tego upoważniony… Prawie jej przecież nie znam…
— Taak… — Dimow odłożył notatkę do pojemnika maszyny. — Widziałem ją przed chwilą, kiedy oddawałem ten właśnie list. Wzięła go i natychmiast odleciała. To ja jej powiedziałem, że Spiro nie przyleciał. Spiro obiecał jej coś przywieźć. Zapytała mnie, kto dostarczył pocztę, więc powiedziałem jej, że nazywa się pan Pawłysz. Nie pomyliłem się?
— Nie.
— Nie zauważyłem jednak, aby to ją zmartwiło. Widzi więc pan, że okazała się sprytniejsza ode mnie. Natychmiast rzuciła się do maszyny i ostrzegła Wana. A ja teraz, zupełnie nie mam pojęcia, co mam zrobić.
— Ona ma prawo mnie unikać… — zaczął Pawłysz.
— Nie mam zamiaru negować jej praw, bo w pełni się z nią zgadzam. Tym bardziej, że i tak nie mógłby jej pan zobaczyć. Marina poleciała do siebie…
— Daleko?
— Nie bardzo. Nie chce pana widzieć… Tak… Ma widać swoje powody… — Dimow głośno myślał. — Z drugiej strony ja na jej miejscu… Proszę mi powiedzieć jaki charakter miała ta wasza przelotna znajomość. Zresztą nie, nie trzeba. To zupełnie mnie nie dotyczy, jako że w tej chwili mamy do czynienia nie ze znajomością jako taką, lecz z jej emocjonalnymi następstwami… I po jakiego diabła pana tu przyniosło?!
— Co? — na takie dictum nawet Pawłysz się zdziwił.
— Przepraszam, bardzo pana przepraszam! To była tylko głośno wypowiedziana myśl, absolutnie nie przeznaczona dla pańskich uszu. Tak, absolutnie nie przeznaczona, chociaż istotnie pańska obecność tutaj wprowadza pewne komplikacje. Będę musiał dobrze się zastanowić, zanim podejmę w tej sprawie jakąś decyzję. Proszę się na mnie nie gniewać. Tak… Wie pan co? Może porozmawiajmy na razie o naszej Stacji. Dla pana, jako biologa, powinno to być niezmiernie interesujące. Zresztą na pewno ma pan już jakieś pytania…
Pawłysz nie potrafił rozgniewać się na Dimowa, bo je go szczerość była doprawdy rozbrajająca.
— Moje pierwsze pytanie brzmiało następująco — powiedział Pawłysz. — Gdzie jest Marina Kim i jak mogę się z nią zobaczyć? Liczyłem, że przyjdzie odebrać pocztę, ale nie przyszła.
— Tak, nie przyszła — zgodził się Dimow.
— Teraz to pytanie zostało chwilowo wycofane z porządku dziennego, pozostało więc drugie. Byłem na dole, coś tam zobaczyłem, ale niewiele zrozumiałem, bo Sandra wkrótce odpłynęła na płaszczce, a Jerychoński zniknął…
— Dlatego, że niepokoi się o Sandrę — zakończył za niego Dimow, wyraźnie zadowolony, że Pawłysz zgodził się zmienić temat rozmowy.
— Mogłem zatem dojść do wniosku — ciągnął Pawłysz — że zajmujecie się badaniami i zagospodarowaniem oceanu i wykorzystujecie do tego celu miejscowe zwierzęta. To biosugestia czy tresura?
— Ma pan na myśli…
— Płaszczki. Widziałem, jak Sandra popłynęła wierzchem na płaszczce.
— Aby uniknąć zbędnych pytań, zacznijmy od samego początku. Zna pan prace Geworkiana?
Pawłysz przeraził się, że głęboko dotknie Dimowa, wyznając, że zna tylko nazwisko, nic więcej.
— Jedynie w ogólnych zarysach — powiedział, patrząc na Dimowa swymi niewinnymi, błękitnymi oczami, które już nieraz ratowały go w trudnych sytuacjach życiowych. — Rozumie pan, na statku ma się niewiele czasu na lektury…
— Jasne — powiedział Dimow z pobłażliwą przenikliwością — Ja też nie zawsze jestem wystarczająco zorientowany w osiągnięciach pokrewnych dziedzin biologii. Ale o biofarmocji pan słyszał?
— Naturalnie! — odparł skwapliwie Pawłysz.
— W ogólnych zarysach, jak sądzę — skwitował Dimow. — Proszą się tylko nie usprawiedliwiać. Bo na przykład w czym pan się specjalizuje, poza naturalnie pańską działalnością praktyczną? Zadaję to pytanie, bo wiem, że musi się pan czymś zajmować, gdyż inaczej byłby pan zdeklarowanym leniem, wiecznym pasażerem.
— Ostatnio pracowałem u Singha nad pewnymi aspektami regeneracji. A u was znalazłem się dlatego, że nie mogłem dotrzeć na Koronę, gdzie jego grupa ma ośrodek reanimacyjny. Singh ma wielkie osiągnięcia i jeszcze większe perspektywy.
— Słyszałem o profesorze Singhu. Pracuje w Bombaju, prawda?
— W Kalkucie.
— No właśnie. Sandra była u niego na stażu… Natomiast o Koronie mam bardzo słabe pojęcie i to wcale nie dlatego, żeby mnie ta dziedzina nie interesowała. Po prostu brak czasu. Proszę mi zatem wybaczyć, że opowiem panu o naszych sprawach nieco szczegółowiej, niż się to panu wyda niezbędne. Jeśli pan będzie coś z tych rzeczy wiedział, proszę łaskawie udawać, że pan nie wie… Organicznie nie znoszę, kiedy mi się przerywa…
Читать дальше