Kirył Bułyczow - Białe skrzydła kopciuszka

Здесь есть возможность читать онлайн «Kirył Bułyczow - Białe skrzydła kopciuszka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 1985, Издательство: Czytelnik, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Białe skrzydła kopciuszka: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Białe skrzydła kopciuszka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Akcja tego utworu rozgrywa się na pewnej planecie, na której piękna astronautka poddaje się procesowi bioformacji — by stać się ptakiem o białych skrzydłach. O nieoczekiwanych perypetiach związanych z tymi nowymi możliwościami opowiada Bułyczow.

Białe skrzydła kopciuszka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Białe skrzydła kopciuszka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nie wypuszczając skrzydła z ręki, Pawłysz się odwrócił. Gogia stał po pas w wodzie wczepiony z tyłu w jego kurtkę. Oczy miał nieprzytomne z przerażenia. Kilka razy bezdźwięcznie otwierał i zamykał usta, nim wreszcie zdołał wykrztusić…

— Ja… przecież mógł pan nie zdążyć…

Porwali lekkie, wymykające się z rąk ciało ptaka i pociągnęli do brzegu. Głowa ptaka bezwładnie opadło i Pawłysz wolną ręką podtrzymywał ją, żeby bioformant nie opił się wody. Oczy ptaka były przesłonięte półprzeźroczystą błoną, a jego pierś unosiła się w szybkim, płytkim oddechu.

— Ogłuszyło go — powiedział Pawłysz.

Gogia nie patrzył na niego, tylko przed siebie, na brzeg. Pawłysz też popatrzył w tamtą stronę. Jęzor lawy wypływającej ze szczeliny w zboczu docierał już do brzegu. Jej odblaski nadawały ludziom i ptakowi krwawe zabarwienie.

— W lewo! — krzyknął Pawłysz.

Lotnia znajdowała się po przeciwległej stronie strumienia lawy i wyglądała jak bańka mydlana w promieniach zachodzącego słońca.

Musieli znów cofnąć się niemal po pas w wodę, żeby wyminąć ścianę pary wznoszącej się tam, gdzie język lawy spływał z brzegu. Para jednak dosięgła ich i wówczas Pawłysz, nie myśląc już o tym, że może uszkodzić ptakowi skrzydła, objął rękami jego lekkie ciało i uniósł nad wodą. Gogia brnął obok niego, podtrzymując bezwładne skrzydło…

Pfluge stał we włazie lotni, wypełniając cały jego prześwit. Usiłował dojrzeć ich w rozszalałym żywiole i kiedy wreszcie zobaczył, zeskoczył na ziemię i pobiegł naprzeciw; nie dlatego, że to było potrzebne, tylko po prostu nie mógł ustać w miejscu z radości, że jednak nie zginęli.

Pawłysz potem z najwyższym trudem przypomniał sobie, jak wpychali ptaka do lotni, jak walczyli z bezwładnym skrzydłem, które w żaden sposób nie dawało się złożyć i utykało we włazie… Ostatecznie włazu nie zamknęli i Pawłysz uniósł aparat nad wyspą i rzucił go w stronę morza, a kamienie z nowej erupcji bębniły po kadłubie lotni, zaś popiół i para całkowicie zasłaniały widoczność.

Pawłysz czuł, że lotnia go nie słucha, że traci prędkość i wysokość, i myślał tylko o tym, jak wyprowadzić ją ze strefy działania wulkanu…

Aparat opadł nad samą wodę, a Pawłysz z najwyższym trudem utrzymał go w powietrzu i ruszył lotem koszącym w kierunku otwartego oceanu. Lotnia wlokła się okropnie — widocznie któryś z kamieni jednak uszkodził silnik — ale leciała.

Pawłysz obejrzał się. Wyspa, wulkan, zatoka, wszystko spowite było dymem i parą. Kłąb czarnego dymu o średnicy dwóch kilometrów przechodził w ciemne chmury rozświetlane zygzakami błyskawic i zarzewiem rozpalonej lawy.

— Udało się… — powiedział Pawłysz. — Teraz już jakoś dociągniemy do domu.

Woszczynin wreszcie zamknął właz. Pfluge badał ptaka.

Pawłysz włączył nadajnik.

— Wyrwaliśmy się — powiedział.

— Jak tak można! — oburzał się ktoś znajomym głosem. — Jak tak można! Wywołujemy was od pół godziny, a wy się nie odzywacie. Cóż to za lekkomyślność!

— Mieliśmy co innego do roboty — powiedział Pawłysz. — Trzeba było zostać nieco dłużej na wyspie. Dimow wrócił?

— Zbliżają się — odparł znajomy głos. — Ale odpowiedzcie mi, dlaczego łamiecie zasady łączności radiowej? Co to za smarkateria? Kto pilotuje lotnią? To ty, Gogia? Zabronię ci latać i nawet sam Dimow nic ci nie pomoże. Wystarczy na trzy dni opuścić Stację, żeby wszyscy się rozpuścili!

— To pan, Spiro? — zapytał Pawłysz. Gogia głupio chichotał. Odreagowywał przeżyty strach i zdenerwowanie.

— Ja. A kto przy sterach?

— Pawłysz.

— Pawłysz? Aho. Pawłysz. Słuchaj, Pawłysz, nie uczyli cię we Flocie, że trzeba podtrzymywać łączność z bazą?

— Chwileczkę, Spiro — powiedział Pawłysz. — Lecę z małą prędkością, bo mam niesprawny silnik, więc nie denerwujcie się, że będziemy na miejscu najwcześniej za pół godziny. W razie czego wywołam cię.

— Stój, nie wyłączaj się! — wrzasnął Spiro. — Wystać ci na pomoc drugą lotnię?

— Nie. Powiedziałem, że damy sobie radę. Nie denerwujcie się.

Pawłysz wyłączył radiostację i odwrócił się.

— Co tam z Allanem? — zapytał Pflugego.

— Z kim?

— Z bioformantem.

— To nie Allan — odparł Pfluge. — To Marina.

— Co?

— Nic strasznego. Kontuzja od fali uderzeniowej. Chyba nie ma nawet jednego złamania. Zaraz się ocknie.

— No, teraz mamy prawdziwy babski lazaret — śmiał się Gogia, bo teraz wszystko wydawało mu się okropnie śmieszne. — Latający lazaret.

— Jest pan pewien, że to nic poważnego? — zapytał Pawłysz. — Bo możemy wezwać ze Stacji drugą lotnię.

— Po co? — zapytał rozsądny Pfluge — Zamierza ją pan przenieść na jej pokład w locie?

Pawłysz zerknął na przyrządy. Nie, lepiej wlec się dalej.

— No właśnie — mruknął Pfluge — Przecież mówiłem, że wszystko w porządku.

— Boli — powiedziała Marina. Znów ten mechaniczny, obcy głos.

— Co cię boli? — zapytał Pfluge.

— Skrzydło.

— Niedługo przestanie, to tylko stłuczenia — powiedział Pfluge.

— Sama jestem sobie winna — powiedziała Marina. — Nie powinnam za wami lecieć. Pamiętam, że wulkan wybuchnął, a potem poczułam, że niesie mnie prąd powietrza. Wydało mi się nawet, że do krateru. Jak mnie wyciągnęliście?

— Pawłysz cię wyciągnął Gdyby nie jego szybka orientacja moglibyśmy nie zdążyć.

— Kismet — powiedziała Marina. Nikt nie zrozumiał, co miała na myśli, tylko Pawłyszowi wydało się, że wie o co chodzi.

Wprost na kursie ukazał się czarny punkcik. Z przeciwka nadlatywała druga lotnia. Spiro jednak nie usłuchał Pawłysza i wysłał drugi aparat Po co? Na wszelki wypadek. Zresztą Pawłysz na miejscu Spirona postąpiłby dokładnie tak samo. Za lotnią szybował Allan. Szukał Mariny.

11

Szczytem na Stacji nazywano wielką salę wykutą na wierzchołku góry i przystosowaną do potrzeb bioformantów-ptaków. Szerokie drzwi, które ptak mógł samodzielnie otworzyć, wychodziły na ocean. W sali było stanowisko diagnostyczne do badania ptaków, zapasy pokarmu dla nich oraz dyktafony i aparatura, której używali bioformanci. Ptaki czasami w tej sali odpoczywały, ale na co dzień wolały mieszkać na chmurach, gdzie mogły się wygodnie usadowić na mięciutkich kłębach nibypajęczyny.

Marina powiedziała do Pawłysza:

— Teraz rozumiesz, dlaczego Wan tak się z początku na ciebie wściekał?

— Rozumiem. Wcale nie chodziło mu o pajęczynę. Po prostu wyobraził sobie, że w tym obłoku mogłaś być ty.

Pawłysz i Marina siedzieli na Szczycie. Pawłysz na zwyczajnym krześle, a Marina w gnieździe z gęstej siatki, które Wan sporządził dla bioformantów.

— To wspaniały chłopak — powiedziała Marina Pawłysz za nic nie mógł się przyzwyczaić do jej mechanicznego głosu. Doskonale rozumiał, że to tylko elektroniczna przystawka, bo ptaki nie mogą wydawać artykułowanych dźwięków, ale wciąż go to raziło i usiłował sobie przypomnieć prawdziwy głos Mariny, głos kopciuszka, którego spotkał na Księżycu.

— Wiem — powiedział. — Kochasz go?

— Nie.

Pawłysz chciał zapytać… ale nie zrobił tego. Biały ptak rozchylił skrzydła i znowu je złożył.

— Zaczynam mieć jakieś obce odruchy. Czasami zaczyna mi się wydawać, że zawsze byłam ptakiem. Nie potrafisz sobie wyobrazić, co to znaczy szybować nad oceanem, unosić się ponad chmurami.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Białe skrzydła kopciuszka»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Białe skrzydła kopciuszka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Białe skrzydła kopciuszka»

Обсуждение, отзывы о книге «Białe skrzydła kopciuszka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x