— Przez jakiś czas się utrzymam — powiedział Pawłysz. — Niels, otwórz dolny właz.
Jerychoński wysunął się do pasa ze sterówki kutra i patrzył na lotnię.
Niels jako pierwszy zeskoczył na pokład i uważnie przestawiając kończyny ruszył w stronę sterówki. Macki zwisały mu po bokach, w ten sposób się ubezpieczał. Kuter z dosiadającą go lotnią wolno leciał nad falami.
Pawłysz uniósł głowę wypatrując ptaków, ale ich nie dostrzegł. Pomyślał z nagłą irytacją, że znalazł się w idiotycznej sytuacji: nie mógł opuścić lotni, bo ją pilotował, pozostając zaś przy sterach wyłączał się tym samym z dalszej akcji. Gogia stał przy włazie nie wiedząc, co ma dalej robić. Pawłysz zapytał Wana:
— Wszystko w porządku?
— Tak.
— Daj mi Dimowa.
— Słucham.
— Chciałbym pójść na dół z Nielsem. Jestem dobrym nurkiem, mam lepszą kondycję od innych i mogę się przydać.
— Nie — odparł Dimow — proszę pozostać na miejscu. Może się okazać, że będzie pan bardziej przydatny jako pilot lotni. Już wiemy, że bardzo dobrze daje sobie pan z nią radę…
— To fakt — powiedział Gogia.
Pawłysz poczuł do niego wdzięczność za te słowa. Można być najmądrzejszym i najskromniejszym pod słońcem człowiekiem, ale szczera pochwala zawsze jest miła.
— Nie wiemy kiedy i w jakim stanie odnajdziemy podwodników — ciągnął Dimow. — Każda sekunda może być droga, a wówczas trzeba będzie ich natychmiast odstawić na Stację. Dlatego ktoś musi dyżurować w lotni, aby w razie konieczności znów wylądować na pokładzie kutra. Proszę unieść się w powietrze i czekać przy odbiorniku.
— A ja? — zapytał sejsmolog.
— A Gogia?
— Gogia zostanie z panem. Już się dotarliście. No, na razie. Zanurzamy się. Proszę startować.
Pawłysz uruchomił silnik, oderwał wsporniki od pokładu kutra i lotnia wystrzeliła w górę. Kuter opadł z pluskiem do wody i poszedł w dół jak kamień rzucony ukośnie z brzegu.
Pawłysz popatrzył w jego kierunku i dojrzał trzy ptaki krążące nad oceanem, a kiedy uniósł się jeszcze o sto metrów w górę, spostrzegł białą kipiel, w której środku czerniały wierzchołki raf. Ruszył w tamtą stronę starając się nie tracić kutra z oczu i zawisł w punkcie, gdzie podłużny kadłub kutra rozpłynął się w zielonkawej wodzie wolno i ostrożnie, żeby nie rozbić się o skały, opadając na głębinę.
Wywołał Allana.
— Podziękuj od nas Marinie za to — powiedział — że tak precyzyjnie doprowadziła nas na miejsce wypadku.
Chciał po prostu jeszcze raz wypowiedzieć na głos jej imię.
— Dobrze — odparł Allan.
Sejsmolog Gogia usiadł obok i patrzył na ptaki unoszące się w powietrzu.
— Niels miał rację — powiedział. — Rzeczywiście jesteśmy jak z bajki. Najpierw niedźwiedź, potem ptak, a potem jeszcze ktoś inny.
— Diabelskie nasienia — uzupełnił Pawłysz.
— A co, może nie? Przecież wiem, Pfluge mi opowiedział, jakeś doktorze uciekał przed Nielsem. Nie, wcale się nie śmieję, ale proszę sobie wyobrazić naszych przodków…
— Jasne, gadające ptaki i tak dalej… Chociaż nie, starożytni wcale by się nie zdziwili. Żyli bliżej natury i zawsze gotowi byli uwierzyć w realność baśni. Dla nich gadający ptak czy ryba nie byłby niczym nadzwyczajnym, bo wychowani byli na baśniach, w których wszystkie zwierzęta przemawiały ludzkim głosem. Trudniej byłoby ludziom bliższym nam w czasie. Wyobraź sobie, Gogia, że powiedziałbyś jakiemuś dwudziestowiecznemu uczonemu lub kosmonaucie, iż za jakieś sto lat jego koledzy po fachu zaczną przybierać postacie nie zawsze przyjemne dla oka i w takim kształcie przez czas dłuższy funkcjonować. Mogliby poczuć się dotknięci w swych najgłębszych uczuciach, bo przecież dzisiejsze osiągnięcia nawet i my traktujemy czasem jako absolutny szczyt ludzkich możliwości…
— Austriackie gadanie! — parsknął Gogia, który był zbyt młody na to, aby bez oporów przyjąć czyjś punkt widzenia.
— Jest kontakt — powiedział Dimow — Podwodnicy są tutaj, pod lawiną.
— Co było do dowiedzenia — powiedział Gogia — Ani przez chwilę w to nie wątpiłem.
I otworzył swoją walizeczkę z sejsmolokatorami, ponieważ ten obszar był dla niego niezwykle interesujący z zawodowego punktu widzenia. Tutaj przebiegała granica między dwoma ściskanymi płytami.
— Słuchaj, Pawłysz — powiedział Dimow. — Jesteśmy na głębokości czterdziestu dwóch metrów. Wan zostaje na kutrze. Ja z Nielsem schodzę na zawal. Jerychoński będzie nas ubezpieczał. Na wszelki wypadek włącz zapis, rejestruj wszystkie nasze ruchy. Jeśli coś się stanie, będziesz wiedział, co i gdzie Przygotuj się do tego, że może będziesz musiał ruszyć za nami z robotem do prac podwodnych. Już wydałem dyspozycję i na Stacji zaczęli go montować.
— Jasne — powiedział Pawłysz uruchamiając rejestru tor.
— Wychodzimy.
— Daleko mają do zawału? — zapytał Pawłysz Wana.
— Nie, doskonale ich widzę.
— Powiedz Wanowi, żeby nie leżał na dnie — powiedział Gogia. — W każdej chwili może nastąpić nowy wstrząs i wtedy skały przygniotą kuter.
— Słyszałeś? — zapytał Pawłysz.
— Słyszałem, ale mamy niewiele paliwa Nie spodziewaliśmy się, że będziemy musieli tak długo pływać. Zresztą lawina nas nie dosięgnie.
— Wan — wtrącił się Dimow. Jego głos brzmiał znacznie słabiej. — Słyszałeś? W najgorszym razie będziesz dryfował na powierzchni, a paliwo ci jakoś dostarczymy. Przecież ryzykujesz nie tylko własnym życiem…
— Odrywam się od dna — powiedział Wan. — Jerychoński, odjedź na bok, bo cię zaczepię.
Pawłysz wyobraził sobie tę scenę. Kuter wisi nad samym dnem, nad głazami, odłamkami korali i kłębami splątanych wodorostów. O kilka metrów od niego unosi się Jerychoński. Promień z reflektora na jego kasku sięga Dimowa w obcisłym pomarańczowym skafandrze z garbem butli tlenowych na plecach i sunącego miarowo naprzód żółwia.
— Niels wziął latarkę? — zapytał Pawłysz.
Wan odpowiedział nie od razu, bo zajęty był akurat nadawaniem kutrowi pływalności zerowej.
— Nie, nie wziął — powiedział wreszcie. — Przy rozdzielności jego oczu latarka jest zupełnie niepotrzebna. Przecież konstruowano go między innymi po to, żeby mógł widzieć w ciemności.
— A gdzie są podwodnicy?
— No głębokości jakichś dwudziestu metrów pod zawałem.
— Dwudziestu?…
— Tak. Tam jest cały system jaskiń. Widocznie zeszli w dół, bo tam jest bezpieczniej W każdym razie przyrządy wykazują obecność znaczników izotopowych na takiej właśnie głębokości.
— Dotarliśmy do zawału — powiedział Dimow — Niels szuka wejścia. Gdzieś przecież musi być szczelina, którą Sandra wydostała się na zewnątrz.
Nastąpiła długa pauza.
— Sława — przerwał ją Gogia — zapytaj Schronisko, jak tam u nich wygląda sytuacja sejsmiczna.
Pawłysz połączył się z kopułą, gdzie wszystko było po staremu. Sandra spała Sejsmolog Woszczanin powiedział, że sytuacja w kraterze ustabilizowała się. Wypływa gęsta lawa i jeśli prędkość wypływu się nie zmieni, to niebawem powierzchnia wyspy wzrośnie w trójnasób. A za jakieś Sto lat będzie na niej można posadzić gaje pomarańczowe,
— Bardzo się cieszę — powiedział Pawłysz i przełączył Się na Wana: — Powiedz Jerychońskiemu, że Sandra śpi, a w Schronisku jest spokój.
— Dziękuję.
— Szukamy wejścia pod zawał — powiedział Dimow. — Na razie bez skutku.
Читать дальше