— Co to za ceregiele z tymi rybami? — zapytałem.
— Nie powinieneś tak mówić. Znaczą dla nas bardzo wiele.
— Ale to tylko karpie.
— Tak, i to właśnie karpie dały nam nieśmiertelność. Przynajmniej pierwszy krok w jej kierunku. Żyją długo. Nawet w stanie dzikim w zasadzie nie umierają ze starości. Po prostu stają się coraz większe, aż ich serce przestaje dawać sobie radę. Ale to nie to samo, co umieranie ze starości.
Chanterelle, przechodząc przez most, mamrotała coś, co brzmiało jak „niech będą błogosławione karpie”, i ruchem warg powtórzyłem to za nią. Nie chciałem, by mnie przyłapano na nietypowym zachowaniu.
Kryształowe ściany pokrywał powtarzający się bez końca motyw sklepionych ośmiokątów. W nieregularnych odstępach przerywały go wydrążone wnęki na butiki i bary, reklamujące swoje usługi kwiecistymi bazgrołami neonów lub pulsowaniem holograficznego światła. Ludzie Baldachimu robili zakupy lub spacerowali, zazwyczaj w parach, które wyglądały młodo, choć dzieci było mało, a te, które widziałem, mogły być po prostu neotenicznymi dorosłymi w ostatnim cielesnym wizerunku lub człekokształtnymi zwierzętami domowymi, z zaprogramowaną umiejętnością wypowiadania kilku dziecięcych zdań.
Chanterelle zaprowadziła mnie do znacznie większej komory — ogromnego holu o wspaniałym kryształowym sklepieniu. Na różnych poziomach dołączało tam kilka centrów handlowych i placów. Z sufitu zwisały żyrandole o rozmiarach promów kosmicznych. Ścieżki przeplatały się, wiły obok stawków z karpiami, przy ozdobnych wodospadach, okrążały pagody i herbaciarnie. Środek atrium zajmował ogromny szklany zbiornik umieszczony w szarej, cyzelowanej metalowej oprawie. Wokół tłoczyli się ludzie z parasolkami, wachlarzami i zwierzętami na smyczach i nie mogłem zobaczyć, co jest w zbiorniku.
— Zamierzam usiąść przy tamtym stole — powiedziałem. — Idź do herbaciarni i zamów herbatę dla mnie i coś dla siebie. Potem wróć do stolika. Masz wyglądać tak, jakby ci to sprawiało radość.
— Chcesz trzymać mnie cały czas pod pistoletem?
— Potraktuj to jako komplement. Po prostu nie mogę oderwać od ciebie wzroku.
— Jesteś niesłychanie dowcipny, Tanner. Uśmiechnąłem się i usiadłem, nagle uświadamiając sobie, że oblepia mnie brud Mierzwy. Wśród krzykliwie ubranych spacerowiczów z Baldachimu wyglądałem jak przedsiębiorca pogrzebowy na balu karnawałowym.
Na poły oczekiwałem, że Chanterelle nie wróci z herbatą. Czy naprawdę myślała, że strzelę jej tu w plecy? Czy wyobrażała sobie, że potrafię wycelować z pistoletu, trzymając go w kieszeni, bez ryzyka, że zranię kogoś innego? Powinna po prostu odejść sobie spacerkiem i byłby to koniec naszej znajomości. Zostałaby jej bardzo dobra historyjka myśliwska, choć nocne polowanie nie przebiegło całkowicie zgodnie z planem. Nie winiłbym jej za to. Na próżno próbowałem wywołać w sobie niechęć do niej. Wyraźnie postrzegałem sprawy z punktu widzenia Zebry, ale to, co mówiła Chanterelle, również miało sens. Wierzyła, że ludzie, na których polują, są źli i powinni umrzeć za swe uczynki. Chanterelle myliła się, ale skąd miała znać prawdę? Z jej punktu widzenia takie działania były godne pochwały. Czyż nie wyrządzała Mierzwie przysługi, uwalniając ją od tych przykrych typów?
Na szczęście powstrzymałem te spekulacje. I pomyśleć, że byłbym gotów zaakceptować tę racjonalizację.
Sky Haussmann byłby ze mnie bardzo dumny.
— Nie rób takiej miny, jakbyś był mi wdzięczny, Tanner. Chanterelle wróciła z herbatą.
— Czemu wróciłaś?
Postawiła dwie filiżanki na kutym blacie stołu. A potem usiadła naprzeciwko z wdziękiem kota. Zastanawiałem się, czy system nerwowy Chanterelle dostrojono, by nadać jej tę kotowatość, czy po prostu sposób poruszania to efekt ogromnej praktyki.
— Przypuszczam — stwierdziła — że nie jestem tobą jeszcze całkiem znudzona. Może wręcz przeciwnie — jestem zaintrygowana. Teraz, kiedy znajdujemy się w miejscu publicznym, uważam cię za kogoś o wiele mniej groźnego.
Upiłem łyk herbaty. Prawie nie miała smaku — ustny ekwiwalent wysmakowanej bladej akwareli.
— Musi być jeszcze jakaś przyczyna.
— Dotrzymałeś słowa co do moich przyjaciół. Mogłeś ich zabić, ale wyświadczyłeś im uprzejmość. Pokazałeś im, jak naprawdę wygląda ból — prawdziwy ból; nie wygładzona aproksymacja, którą otrzymujesz w eksperientalach — i, jak powiedziałeś, dałeś im coś, czym mogliby się potem przechwalać. Mam słuszność, prawda? Mogłeś ich zabić bez trudu i w żaden sposób nie wpłynęłoby to na twoje plany.
— Dlaczego sądzisz, że mam jakieś plany?
— Po sposobie zadawania pytań. Myślę także, że na to, co zamierzasz zrobić, nie masz zbyt wiele czasu.
— Mogę spytać o coś jeszcze?
Chanterelle kiwnęła głową i wykorzystała tę chwilę, by zdjąć kocią maskę z twarzy. Miała lwie oczy, z pionowymi źrenicami, ale prócz tego jej twarz była raczej ludzka, szeroka i otwarta, z wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi, obramowana aureolą brązowych loków, opadających do linii szyi.
— Co takiego, Tanner?
— Zanim postrzeliłem twoich przyjaciół, jeden z nich coś powiedział. Może to ty, ale nie pamiętam tego zbyt dobrze.
— Mów dalej. Co to było?
— Że z moimi oczyma jest coś nie w porządku.
— To ja — potwierdziła Chanterelle, zmieszana. Więc nie zmyśliłem sobie tego.
— Co zobaczyłaś?
— Wyglądały, jakby się żarzyły, jakbyś miał w twarzy dwie żarzące się kropki. — Mówiła szybko, nerwowo. — Ale teraz tego efektu nie ma. Może nosiłeś maskę i wyrzuciłeś ją, zanim wynurzyłeś się znowu. Ale nie miałeś maski, prawda?
— Nie, nie miałem. Żałuję, że nie miałem.
Spojrzała mi w oczy, pionowe źrenice jej oczu zwęziły się, kiedy je ogniskowała.
— Teraz tego zjawiska nie ma. Twierdzisz, że nie wiesz, dla czego to się stało?
— Przypuszczam — powiedziałem, kończąc bez entuzjazmu wodnistą herbatę — że to pozostanie moim małym sekretem.
— Co to za odpowiedź?
— W tej chwili najlepsza, jakiej mogę udzielić. A jeśli brzmi dla ciebie trochę jak odpowiedź osoby bojącej się prawdy, to twoje wrażenie nie jest całkiem błędne. — Sięgnąłem pod płaszcz i podrapałem się po piersiach, gdyż swędziała mnie skóra pod przepoconym ubraniem Żebraków. — Wolałbym chwilowo zmienić temat.
— Przepraszam, że go podjęłam — ironizowała Chanterelle. — I co teraz, Tanner? Zdziwiłeś się, że wróciłam. To sugeruje, że moja obecność nie jest dla ciebie tak istotna, bo inaczej jakoś byś to załatwił. Czy to znaczy, że teraz rozchodzimy się w różne strony?
— Słyszę ton rozczarowania. — Czy Chanterelle wiedziała, że od kilku minut moja dłoń nie trzyma pistoletu i że przez cały ten czas raczej o broni nie myślałem? — Aż tak cię fascynuję czy po prostu jesteś w ogóle bardziej znudzona, niż mi się wydawało?
— Prawdopodobnie i to, i to. Ale ty rzeczywiście jesteś fascynujący. Gorzej, jesteś łamigłówką, którą rozwiązałam jedynie do połowy.
— Aż do połowy? Lepiej zwolnij. Nie jestem tak niezgłębiony, jak sądzisz. Poskrob z wierzchu, a zdziwisz się, jak mało leży pod spodem. Jestem tylko…
Co chciałem powiedzieć: tylko żołnierzem, tylko człowiekiem dotrzymującym słowa? Tylko głupcem, który nawet nie wiedział, kiedy nadeszła pora to słowo złamać?
Wstałem, ostentacyjnie wyjmując z kieszeni z pistoletem pustą dłoń.
— Mogłabyś mi się przydać, Chanterelle, to wszystko. Ale jestem mniej więcej tym, na kogo wyglądam. Jeżeli zechcesz mnie oprowadzić po okolicy, będę wdzięczny. Możesz jednak teraz odejść, jeśli sobie życzysz.
Читать дальше