Arthur Clarke - Kowboje oceanu

Здесь есть возможность читать онлайн «Arthur Clarke - Kowboje oceanu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1978, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kowboje oceanu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kowboje oceanu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Połowa XXI wieku. Były astronauta rozpoczyna nowe życie jako tytułowy kowboj oceanu - inspektor, pracujący na oceanicznej farmie planktonu i wielorybów. Śledzimy jego karierę jednocześnie będąc świadkami całej masy sytuacji, jakie czekają Człowieka w przyszłym podboju oceanu...

Kowboje oceanu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kowboje oceanu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Jedną z podstaw buddyzmu, o czym Franklin wiedział doskonale, była zasada poszanowania życia. Większość buddystów obchodziła to prawo, zasłaniając się wykrętem, że można jakoby jeść mięso zwierzęcia, zabitego przez innego człowieka. W ostatnich latach podjęto jednak próby ściślejszego przestrzegania tej reguły, co wywoływało nie kończące się spory pomiędzy wegetarianami a zwolennikami mięsa, dając pole do popisu wszelkiego rodzaju fanatykom i dziwakom. Franklin nigdy jednak nie przypuszczał, że te dyskusje mogą odbić się na pracy Światowej Organizacji do Spraw Wyżywienia.

— A co to za człowiek ten Thero, z którym, mam się zobaczyć? — spytał, patrząc na przepływające w dole żyzne wzgórza.

— Thero to jego tytuł, odpowiadający z grubsza arcybiskupowi. W rzeczywistości nazywa się Aleksander Boyce i urodził się sześćdziesiąt lat temu w Szkocji.

— W Szkocji?

— Tak, jest pierwszym Europejczykiem, który doszedł do najwyższego stanowiska w buddyjskiej hierarchii i musiał po drodze pokonać niemałe przeszkody. Znajomy bhikku… to znaczy mnich, skarżył mi się, że Maha Thero jest typowym duchownym dawnego Kościoła Szkockiego, który urodził się o kilka stuleci za późno i dlatego zreformował buddyzm, a nie Kościół Szkocji.

— A skąd on się wziął na Cejlonie?

— Możesz wierzyć lub nie, ale przyjechał tu jako młody technik wytwórni filmowej. Miał wtedy około dwudziestu lat. Opowiadają, że pojechał filmować posąg umierającego Buddy w skalnej świątyni w Dambulla i tam się nawrócił. W ciągu dwudziestu lat doszedł do najwyższej godności i większość reform, jakie wprowadzono w tym okresie, jest jego dziełem. Religie też psują się po kilku tysiącach lat i wymagają generalnego remontu. Maha Thero przeprowadził taki remont w cejlońskim buddyzmie, usuwając ze świątyń hinduskich bogów, którzy się tam wśliznęli.

— I teraz rozgląda się za nowymi przeciwnikami?

— Na to wygląda. Maha Thero twierdzi, że nie miesza się do polityki, ale na Wschodzie jest on potęgą i obalił już parę rządów jednym ruchem dłoni. Jego audycji „Głos Buddy” słucha kilkaset milionów ludzi i ocenia się, że liczba jego zwolenników sięga miliarda, choć nie wszyscy z nich całkowicie podzielają jego poglądy. Tak więc rozumiesz chyba, dlaczego traktujemy to poważnie.

Teraz, po odrzuceniu maski egzotycznego imienia, Franklin przypomniał sobie, że wielebny Aleksander Boyce był bohaterem artykułu w „Earth Magazine” dwa czy trzy lata temu. Tak więc to jedno przynajmniej ich łączyło. Żałował teraz, że nie czytał tego artykułu, ale wówczas go to nie interesowało i nie pamiętał nawet twarzy Thero.

— To zwodniczo cichy, mały człowieczek, bardzo przyjemny w obejściu. Jest rozsądny i przyjazny, ale z chwilą, kiedy coś postanowi, miażdży wszystko, co staje na jego drodze, jak lodowiec. Nie jest przy tym wcale fanatykiem. Jeśli potrafisz mu udowodnić, że jakaś rzecz jest niezbędna, nie będzie się przeciwstawiał, choćby mu się to nie podobało. Nie jest na przykład zadowolony z naszego dążenia do zwiększenia produkcji mięsa, ale wie, że wszyscy nie mogą być wegetarianami. Poszliśmy na kompromis, rezygnując z budowy nowej rzeźni na terenie świętego miasta, jak to początkowo planowaliśmy.

— Dlaczego więc nagle zainteresował się Sekcją Wielorybów?

— Widocznie postanowił gdzieś przeprowadzić linię. A poza tym, czy nie sądzisz, że wieloryby to nie to samo co inne zwierzęta?

Ostatnia uwaga została wypowiedziana bez przekonania, jakby w oczekiwaniu zaprzeczenia lub nawet śmiechu.

Franklin nie odpowiedział; było to pytanie, nad którym zastanawiał się od dwudziestu lat, widok zaś, jaki się ukazał w dole, uwolnił go od konieczności odpowiedzi.

Przelatywali nad tym, co było niegdyś największym miastem świata — miastem, w porównaniu z którym Rzym i Ateny u szczytu swego rozwoju były tylko wioskami — miastem, które nie miało sobie równych pod względem rozmiarów i liczby ludności aż do rozkwitu Londynu i Nowego Jorku w dwa tysiące lat później. Dawna stolicę syngaleskich królów otaczał pierścień wielkich, sztucznych jezior. Nawet z latu ptaka współczesne miasto Anuradhapura ukazywało zadziwiające kontrasty starego i nowego. Tu i ówdzie, wśród kolorowych, ażurowych budynków dwudziestego pierwszego wieku wznosiły się potężne dagoby w kształcie, dzwonów. Franklinowi wskazano najpotężniejszą z nich — dagobę Abhayagiri. Ceglane ściany świątyni porosły trawą i nawet drzewkami, tak że wyglądała z daleka jak dziwnie symetryczne wzgórze, uwieńczone złamaną iglicą. Tylko jedna z piramid wzniesionych nad brzegami Nilu przez faraonów przewyższała wielkością to wzgórze. Kiedy Franklin odnalazł wreszcie lokalny Urząd do Spraw Wyżywienia, odbył rozmowę z dyrektorem, rzucił kilka ogólników dziennikarzowi, który skądś dowiedział się o jego obecności, zjadł bez pośpiechu posiłek i poczuł przypływ pewności siebie. Ostatecznie była to typowa sprawa związana z informacją i propagandą. Z bardzo podobną historią miał do czynienia trzy tygodnie temu, kiedy to sensacyjny i kłamliwy artykuł na temat metod zabijania wielorybów ściągnął mu na kark przeszło dziesięć różnych towarzystw opieki nad zwierzętami. Specjalna komisja łatwo stwierdziła bezpodstawność wszystkich zarzutów i cała sprawa nikomu nie zaszkodziła, jeśli nie liczyć samego dziennikarza.

Franklin stracił nieco pewności siebie, kiedy w kilka godzin później stanął przed dagobą Ruanveliseya i spojrzał na jej strzelistą, złoconą wieżę. Olbrzymia biała kopuła została starannie odrestaurowana i trudno było uwierzyć, że od jej zbudowania minęły prawie dwadzieścia dwa stulecia. Brukowany dziedziniec świątyni otaczała ze wszystkich stron długa na przeszło ćwierć mili ściana kamiennych słoni naturalnej wielkości. Sztuka i religia połączyły się, tworząc jeden z cudów światowej architektury; panował tu niepodzielnie duch starożytności. Franklin zastanawiał się, czy jakiekolwiek dzieła współczesności dotrwają w równie nie naruszonej formie do roku 4000.

Kamienne płyty dziedzińca parzyły stopy i Franklin był zadowolony, że zdejmując przy wejściu trzewiki zostawił sobie skarpetki. Do wznoszącej się na tle błękitnego bezchmurnego nieba lśniącej kopuły przylegał nowoczesny parterowy budynek, którego czyste linie i białe ściany dobrze harmonizowały z dziełem architektów, którzy umarli sto lat przed narodzeniem Chrystusa.

Mnich w żółtej powłóczystej szacie wprowadził Franklina do czystego klimatyzowanego wnętrza. Wyglądało jak gabinety ważnych osobistości wszędzie na świecie i uczucie obcości, jakie opanowało Franklina od momentu wkroczenia na teren świątyni, zaczęło ustępować.

Maha Thero wstał na powitanie; był niskiego wzrostu — sięgał Franklinowi zaledwie do ramienia. Lśniąca, gładko wygolona czaszka jakoś go odczłowieczała, czyniąc go nieprzeniknionym i utrudniając zaliczenie go do jakiejś określonej kategorii. Pierwsze wrażenie nie było zbyt imponujące: potem Franklin przypomniał sobie, że nieraz już niscy ludzie trzęśli światem.

Mimo czterdziestu lat na obczyźnie Mahanayake Thero nie zatracił szkockiego akcentu. Początkowo brzmiał on dziwnie, a nawet nieco komicznie w tym otoczeniu, ale po kilku minutach Franklin całkowicie o tym zapomniał.

— To bardzo miło z twojej strony, że zechciałeś pofatygować się do mnie — powiedział Thero uprzejmie, podając mu dłoń na powitanie. — Muszę przyznać, że nie oczekiwałem tak szybkiej reakcji na moją prośbę. Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci kłopotu?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kowboje oceanu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kowboje oceanu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arthur Clarke - S. O. S. Lune
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Oko czasu
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Gwiazda
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Die letzte Generation
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Culla
Arthur Clarke
Arthur Clarke - The Fires Within
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Expedition to Earth
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Earthlight
Arthur Clarke
libcat.ru: книга без обложки
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Kladivo Boží
Arthur Clarke
Arthur Clarke - Le sabbie di Marte
Arthur Clarke
Отзывы о книге «Kowboje oceanu»

Обсуждение, отзывы о книге «Kowboje oceanu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x