Obeszło się bez burzy i nikt ani słowem nie wspomniał o wężu morskim.
Niestety również przez następne dwa miesiące nie było po nim ani śladu. Co tydzień łodzie patrolowe dostarczały zapisy z trzech stacji automatycznych, zakotwiczonych na głębokości pół mili pod poziomem morza w punktach dobranych przez Franklina po starannej analizie wszystkich danych o spotkaniach z wężem morskim. Z entuzjazmem, który stopniowo przeradzał się w upór, przeglądał setki metrów staromodnej szesnastomilimetrowej taśmy filmowej — nadal niezastąpionej do takich celów. Wyświetlając filmy mógł w ciągu kilku minut obejrzeć wizyty potężnych mieszkańców głębin z całego tygodnia.
Większość klatek była pusta, gdyż automat był tak nastawiony, że nie rejestrował ech przedmiotów poniżej siedemdziesięciu stóp długości. Miało to eliminować wszystkie zwierzęta, z wyjątkiem największych wielorybów i oczywiście tego, którego szukano. Jednak kiedy płynęło stado wielorybów, film połyskiwał echami, przeskakującymi ekran z nienaturalną szybkością, bo przecież oglądał życie morza przyśpieszone prawie dziesięć tysięcy razy.
Po dwóch miesiącach bezowocnych trudów Franklin zaczął się zastanawiać, czy wybrał dobre miejsce dla swoich automatycznych stacji, i planował ich przeniesienie. Ustalił już nawet nowe miejsca i postanowił, że zrobi to po następnej porcji filmów.
I wtedy właśnie znalazł to, czego szukał. Było na samym skraju ekranu i tylko na czterech kolejnych klatkach filmu. Dwa dni temu to niezapomniane, dziwne echo zostało zarejestrowane przez automat i świadectwo tego miał teraz w rękach. Świadectwo, ale jeszcze nie dowód.
Przeniósł pozostałe dwa automaty, ustawiając je w wielki trójkąt o boku piętnastu mil, tak by ich pola obserwacji zachodziły na siebie. Potem musiał zmobilizować całą cierpliwość i czekać przez tydzień.
Oczekiwanie nie było daremne; po tygodniu miał w ręku materiał niezbędny do rozpoczęcia kampanii. Rozporządzał oczywistymi i niepodważalnymi dowodami.
Ogromne zwierzą, zbyt długie i zbyt cienkie na jakiekolwiek ze znanych stworzeń morskich, żyło na nieprawdopodobnej głębokości dwudziestu tysięcy stóp i dwa razy na dobę podpływało na pół drogi do powierzchni, prawdopodobnie w poszukiwaniu pożywienia. Na podstawie tego, kiedy pojawiało się w zasięgu stacji, Franklin mógł sporo dowiedzieć się o jego zwyczajach. Jeżeli wąż nie zmieni gwałtownie miejsca pobytu, powtórzenie sukcesu „Akcji Percy” nie powinno być zbyt trudne.
Franklin zapomniał, że ocean nigdy się nie powtarza.
— Wiesz, kochanie — powiedziała Indra — cieszę się, że to już jedna z twoich ostatnich akcji.
— Jeśli sądzisz, że jestem już za stary…
— O, chodzi nie tylko o to. Kiedy obejmiesz pracę w centrali, będziemy mogli wreszcie prowadzić normalne życie towarzyskie. Zaproszę znajomych na kolację i nie będę musiała ich przepraszać, że zostałeś nagle wezwany do chorego wieloryba. Dla dzieci też będzie lepiej; nie będę wyjaśniać im stale, kto to jest ten dziwny człowiek, który czasem pojawia się w naszym domu.
— No, nie jest jeszcze chyba tak źle, prawda Peter? — roześmiał się Franklin, wichrząc ciemną czuprynę syna.
— Tatusiu, kiedy weźmiesz mnie na łódź podwodną? — dopytywał się Peter po raz chyba setny.
Jak podrośniesz na tyle, że nie będziesz mi tam przeszkadzał.
— Przecież jak będę większy, to będę ci bardziej przeszkadzał.
— Masz logiczną odpowiedź! — powiedziała Indra. — Mówiłam ci, że moje dziecko to mały geniusz.
— Możliwe, że odziedziczył po tobie włosy, ale to nie znaczy, że masz jakiś udział w tym, co on ma w głowie — odparował Franklin i spojrzał na Dona, który wydawał różne śmieszne dźwięki, żeby zabawić Annę. Mała wyglądała tak, jakby nie mogła się zdecydować, czy ma się roześmiać, czy wybuchnąć płaczem. — A ty, kiedy się zdecydujesz rozpocząć własne życie rodzinne? Nie możesz być przez całe życie honorowym wujkiem.
O dziwo, Don jakby się zmieszał.
— Prawdę mówiąc, zastanawiam się nad tym — powiedział z namysłem. — Wreszcie spotkałem kogoś, kto mi może nie odmówi.
— Gratuluję! Zauważyłem, że ostatnio dużo czasu spędzasz z Mary.
Don zmieszał się jeszcze bardziej.
— To… to nie Mary. Z nią się tylko żegnałem.
— O… — bąknął Franklin zbity z tropu. — Więc kto, w takim razie?
— Chyba jej nie znasz. Nazywa się June, June Curtis. Nie pracuje w naszej sekcji, z czego jestem nawet zadowolony. Jeśli się nie rozmyślę, to chyba w przyszłym tygodniu poproszę ją o rękę.
— Powinieneś to zrobić — powiedziała Indra zdecydowanie. — Jak tylko wrócicie z tego polowania, zaproś ją do nas na kolację, a wtedy powiem ci, co o niej myślę.
— A ja powiem jej, co myślę o Donie — dodał Franklin. — To będzie chyba uczciwie, co?
“…To jedna z twoich ostatnich akcji” — przypomniał sobie Franklin słowa Indry, kiedy jego mały statek głębinowy zaczął zanurzać się szybko w krainę wiecznej nocy. No, niezupełnie, bo chociaż otrzymał awans na stanowisko w administracji, będzie od czasu do czasu wypływał w morze. Na pewno jednak okazje ku temu będą coraz rzadsze; był to jego łabędzi śpiew w roli inspektora i nie wiedział, czy smucić się z tego powodu, czy cieszyć.
Przez siedem lat pływał po oceanie — jeden rok na każde z siedem mórz — i w czasie tych lat poznał życie głębin w stopniu niedostępnym poprzednim pokoleniom. Widział morze we wszystkich postaciach; ślizgał się po gładkiej jak lustro toni i czuł napór fal, kołyszących jego łódź podwodną, mimo że płynął na głębokości stu stóp pod targaną sztormem powierzchnią. Przebywając w tym świecie tak kipiącym życiem, że w porównaniu z nim ląd wydawał się pustynią, oglądał piękno i potworności, był świadkiem narodzin i śmierci w ich tysiącznych formach.
Nikt nie może poznać do końca wszystkich cudów morza, ale Franklin czuł, że nadszedł czas, aby podjąć inne, nowe zadania. Poszukał wzrokiem na ekranie hydrolokatora świecącego cygara — echa łodzi podwodnej Dona. Pomyślał z czułością o tym, co ich łączy, i także o tym, co ich różni i co teraz rozdzieli ich drogi. Czy wówczas, kiedy spotkali się jako nauczyciel i uczeń, mógł ktoś przypuścić, że zrodzi się między nimi taka przyjaźń?
Było to zaledwie siedem lat temu, a już nie bardzo pamiętał, co wtedy czuł i myślał. Był niewymownie wdzięczny psychologom, którzy nie tylko wyleczyli jego umysł, lecz także znaleźli mu pracę, dzięki której odbudował swoje życie.
Zrobił następny, nieunikniony, krok. Pomyślał o swojej rodzinie na Marsie — mój Boże, Rupert ma już dwanaście lat! — która kiedyś była dla niego wszystkim, a której obraz stopniowo zacierał się w jego pamięci. Ostatnie ich fotografie pochodziły sprzed roku, zaś ostatni list od Ireny został wysłany z Marsa pół roku temu; Franklin ze wstydem przypomniał sobie, że jeszcze na niego nie odpowiedział.
Ból minął dawno temu; nie cierpiał już z powodu tego, że jest więźniem w swoim własnym świecie, nie tęsknił za twarzami przyjaciół z czasów, kiedy uważał, że należy do niego cały kosmos. Odczuwał tylko smutek i jakby żal, że rozpacz też przemija.
Rozmyślając Franklin nie przestawał ani na chwilę obserwować upstrzonego wskaźnikami pulpitu sterowniczego. Z zadumy wyrwał go głos Dona.
— Walt, przed chwilą pobiliśmy mój rekord głębokości zanurzenia. Nigdy nie zszedłem głębiej niż na dziesięć tysięcy.
Читать дальше