Najpierw przepłynął wolno z końca de końca, obmacując betonowe ściany prostokątnego basenu. Potem dwa ogromne ramiona uniosły się w powietrze, jakby wygrażając gapiom zgromadzonym wokół bariery, dotknęły siatki przewodzącej prąd… i odskoczyły z szybkością niemal nieuchwytną dla ludzkiego oka. Dwukrotnie jeszcze Percy powtarzał swój eksperyment, zanim przekonał się, że ta droga jest zamknięta. Przez cały czas przyglądał się otaczającym go cherlawym istotom, a jego wzrok zdawał się zdradzać inteligencję nie mniejszą od tej, jaką rozporządzali jego prześladowcy.
Kiedy Don i Franklin weszli na pokład, kalmar sprawiał już wrażenie pogodzonego z niewolą i okazywał nawet pewne zainteresowanie rybami, które mu wrzucono do basenu. Dwaj inspektorzy stanęli za siatką obok doktora Robertsa i dopiero teraz mogli po raz pierwszy obejrzeć w całej okazałości potwora, którego wydobyli z głębiny.
Patrzyli w milczeniu na tę masę potężnych, elastycznych mięśni, na niezliczone zrogowaciałe przyssawki, pulsujący worek i wielkie oczy najlepiej wyposażonego przez przyrodę drapieżnika na Ziemi. Don odezwał się za nich obu:
— Należy teraz do ciebie, doktorze. Mam nadzieję, że wiesz, jak się z nim obchodzić.
Doktor Roberts uśmiechnął się dość pewnie. Był teraz bardzo szczęśliwym człowiekiem, chociaż zaczynał odczuwać pewien niepokój. Nie wątpił, że da sobie radę z Percym, i nie mylił się. Nie był natomiast pewien, czy równie dobrze potrafi dać sobie radę z dyrektorem, kiedy nadejdą rachunki za aparaturę naukową, jaką zamówił, i za tony ryb, jakie Percy będzie pochłaniał.
Sekretarz Departamentu Nauki wysłuchał go z uwagą — i nie tylko z uwaga, pomyślał Franklin, ale z niekłamanym zainteresowaniem. Kiedy skończył tak długo i starannie przygotowywaną przemowę, poczuł nagłe i nieoczekiwane odprężenie. Miał świadomość, że zrobił wszystko, co mógł; reszta nie zależała od niego.
— Jest kilka szczegółów, które chciałbym wyjaśnić — powiedział sekretarz. — Pierwsze pytanie narzuca się samo. Dlaczego dotarłeś z tą sprawą aż do Sekretariatu Światowego i do naszego departamentu, zamiast zwrócić się do wydziału badań naukowych w Departamencie Morskim?
Franklin musiał przyznać, że pytanie było oczywiste i cokolwiek drażliwe. Wiedział, że jest ono nieuniknione, i miał przygotowaną odpowiedź.
— Oczywiście starałem się najpierw uzyskać poparcie w swoim departamencie po wiedział. — Zainteresowanie sprawą było duże, zwłaszcza po schwytaniu kalmara. Jednak
“Akcja Percy” okazała się znacznie bardziej kosztowna, niż początkowo przypuszczano, w związku z czym powstała bardzo napięta sytuacja. W rezultacie kilku pracowników naukowych musiało pożegnać się z naszym departamentem.
— Wiem wtrącił sekretarz z uśmiechem. — Część z nich pracuje teraz u nas.
— W rezultacie krzywią się teraz u nas na wszelkie poczynania, nie mające bezpośrednio praktycznego zastosowania, i dlatego właśnie przychodzę do was. Poza tym, szczerze mówiąc, sprawa przekracza kompetencje departamentu ze względu na koszty.
— Czy jesteś pewien, że gdyby projekt zyskał aprobatę władz wyższych, dostalibyśmy z departamentu ludzi?
— Pod warunkiem, że będzie to w odpowiednim czasie. Teraz, kiedy bariery działają właściwie bez usterek — w ciągu ostatnich trzech lat nie było wypadku przerwania zagrody — inspektorzy nie mają zbyt wiele roboty poza corocznymi spędami wielorybów. Dlatego wydawało mi się, że dobrze byłoby…
— Wykorzystać marnujące się talenty inspektorów?
— To może zbyt mocno powiedziane. Nie miałem zamiaru krytykować kierownictwa sekcji.
— Nic podobnego nie przyszło mi nawet do głowy — uśmiechnął się sekretarz. — Drugie pytanie ma charakter bardziej osobisty. Dlaczego tak się przejąłeś tą sprawą? Musiałeś poświęcić jej masę czasu i energii, a także — powiedzmy sobie otwarcie — narażałeś się na niezadowolenie przełożonych, zwracając się z tym bezpośrednio do mnie.
Na to pytanie niełatwo było odpowiedzieć, szczególnie komuś obcemu. Czy człowiek, zajmujący tak wysokie stanowisko w administracji państwowej, potrafi zrozumieć fascynację tajemniczym echem na ekranie hydrolokatora, widzianym raz tylko, i to wiele lat temu? Chyba tak, sam przecież jest przynajmniej częściowo człowiekiem nauki.
— Prawdopodobnie nie będę już długo pracował na stanowisku głównego inspektora — wyjaśnił Franklin. — Mam trzydzieści osiem lat i wkrótce będę za stary do tej pracy. Zawsze miałem dociekliwy umysł i myślę, że sam mógłbym zostać uczonym. Zależy mi na wyjaśnieniu tej zagadki, chociaż wiem, że szansę na jej rozwiązanie wyglądają na pierwszy rzut oka mizernie.
— Owszem. Ta mapa z naniesionymi punktami, gdzie go spotkano, obejmuje połowę mórz i oceanów.
— Wiem, że to może się wydać beznadziejne, ale nowe urządzenia hydrolokacyjne mają trzykrotnie zwiększony zasięg, a echo tej wielkości łatwo rzuca się w oczy. Wykrycie go jest tylko kwestią czasu.
— I ty chcesz być tym, który je wykryje? No cóż, można to zrozumieć. Kiedy otrzymałem twój memoriał, pokazałem go moim ekspertom od biologii morza i usłyszałem trzy różne opinie — żadna z nich nie była zbyt zachęcająca. Niektórzy twierdzą, że te echa są najprawdopodobniej fantomami, powstającymi w wyniku defektu aparatury albo fałszywymi echami, wywoływanymi zmianami w składzie lub temperaturze wody.
Franklin prychnął.
— Gdyby je zobaczyli, nie mieliby wątpliwości. Ostatecznie to jest nasz zawód i potrafimy rozpoznać fałszywe echa.
— Tak, ja też tak uważam. Ale inni znów specjaliści uważają, że to nie może być nic innego, jak kalmar, król śledziowy czy węgorz i że wasze patrole widziały zawsze jedno z tych trzech zwierząt albo dużego rekina głębinowego.
Franklin potrząsnął głową.
— Wiem, jak wygląda echo każdego z tamtych zwierząt. To jest zupełnie co innego.
— Trzeci rodzaj wątpliwości jest natury teoretycznej. Po prostu w głębinach nie ma wystarczającej ilości pożywienia dla żadnych dużych i prowadzących ruchliwy tryb życia form biologicznych.
— Tego nikt nie wie na pewno. Zaledwie sto lat temu uczeni utrzymywali, że na dnie oceanu nie może istnieć żadne życie. Dzisiaj wiemy, że to nonsens.
— Widzę, że przemyślałeś sprawę wszechstronnie. Zobaczę, co mi się uda zrobić.
— Bardzo dziękują. Myślę, że lepiej, jeśli w sekcji nie będą wiedzieli o naszej rozmowie.
— Nie powiemy im, ale i tak się domyśla. — Sekretarz wstał, co Franklin zrozumiał jako znak, że rozmowa jest skończona. Pomylił się jednak.
— Na zakończenie chciałbym, żebyś mi wyjaśnił pewną sprawę, która męczy mnie od paru ładnych lat.
— Słucham.
— Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, co może robić dobrze wyszkolony inspektor, który w środku nocy na pełnym morzu płynie z aparatem powietrznym na głębokości pięciuset stóp.
Zapanowało milczenie.
Przez chwilę obaj mężczyźni patrzyli na siebie bez słowa, oceniając nagle zmienioną sytuacje. Franklin sięgnął pamięcią wstecz, ale twarz sekretarza nie wywoływała żadnych skojarzeń; zbyt wiele lat i spotkań z ludźmi dzieliło go od tamtego wydarzenia.
— Jesteś jednym z tych, którzy mnie wtedy uratowali? — spytał. — Jeśli tak, to zawdzięczam ci bardzo dużo… Widzisz, to nie był wypadek — dodał po chwili milczenia.
— Tak się też domyślałem; to wszystko wyjaśnia. Ale zanim zmienimy temat, chciałbym jeszcze wiedzieć, co stało się z Bertem Darrylem?
Читать дальше