Franklin napełnił dziobowe zbiorniki balastów i zaczął długi, stromy i — jak miał nadzieję — cichy zjazd w dół. Percy nauczył się już zapewne ostrożności i rzuciłby się do ucieczki natychmiast po usłyszeniu szumu silników.
Dziesięciornica wędrowała wzdłuż skalnej ściany i Franklin dziwił się, że może znaleźć jakieś pożywienie w tak zakazanym i pozornie zupełnie pozbawionym życia miejscu. Za każdym razem, kiedy wyrzucała wodę z rury swojego syfonu, posuwała się wyraźnym skokiem; nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, że jest śledzona, gdyż nie zmieniła kierunku ruchu od momentu, kiedy Franklin dostrzegł ją po raz pierwszy.
— Dwieście stóp. Zaraz włączę światła — powiedział do Dona.
— Nie zobaczy cię. Widoczność nie przekracza dziś osiemdziesięciu stóp.
— Nie szkodzi, zaraz się zbliżę. O, dojrzał mnie! Płynie w moją stronę!
Franklin nie spodziewał się, że z tak inteligentnym zwierzęciem jak Percy ten sam kawał może udać się dwukrotnie. Poczuł gwałtowne uderzenie i usłyszał zgrzyt potężnych macek zamykających się wokół kadłuba łodzi. Wiedział, że jest stuprocentowo bezpieczny, że żadne zwierzę nie potrafi zgnieść ścian obliczonych na ogromne ciśnienie wody, a mimo to wiedział, że ten odgłos będzie go straszył po nocach.
Potem zupełnie niespodziewanie zapanowała cisza. Posłyszał w głośniku okrzyk Dona „O rany! Ale to szybko działa! Już jest nieprzytomny”. Prawie natychmiast odezwał się zaniepokojony doktor Roberts: „Nie dawaj mu za dużo! I ruszajcie go, żeby oddychał!”
Don był zbyt zajęty, żeby odpowiedzieć. Franklin odegrał już swoją rolę przynęty i teraz mógł tylko obserwować zręczne manewry swego przyjaciela wokół gigantycznego mięczaka. Pocisk ze środkiem usypiającym spełniał swoje zadanie; dziesięciornica opadała powoli wlokąc za sobą bezwładne macki. Z jej okrutnego dzioba wypływały kawały nieprzetrawionych ryb — potwór zwracał swój ostatni posiłek.
— Możesz zejść pod niego? — spytał pośpiesznie Don. — Ja mam za daleko.
Franklin włączył silniki i zawrócił robiąc ciasny skręt. Odczuł miękkie pacnięcie, jakby śnieg zsunął się z dachu, i wiedział, że ma na łodzi pięć albo dziesięć ton galaretowatej masy
— Dobrze… potrzymaj go tak… Muszę się ustawić.
Franklin był teraz ślepy, ale stuki i szumy dobiegające go z wody dawały mu. pewne pojęcie o tym, co się wokół niego dzieje. Wreszcie rozległ się w głośniku tryumfalny okrzyk Dona:
— Gotowe! Możemy jechać!
Ciężar zsunął się z łodzi i Franklin mógł się rozejrzeć. Percy był ich więźniem. Jego cielsko w najwęższym miejscu opasane było grubą, elastyczną taśmą, do której przymocowana była gruba lina. Niewidoczna w mroku łódź Dona holowała Percy’ego w pozycji, w jakiej normalnie się poruszał, to znaczy tyłem. Gdyby był przytomny i chciał stawiać opór, mógłby uwolnić się bez trudu, ale w tym stanie, w jakim się znajdował, Don mógł z nim robić, co chciał. Zabawa zaczęłaby się, gdyby wrócił do przytomności…
Franklin opisał to, co widział, kolegom czekającym na górze. Jego słowa były prawdopodobnie transmitowane i miał nadzieję, że Indra z Peterem słyszą go także. Potem rozpoczęło się mozolne holowanie Percy’ego ku powierzchni.
Poruszali się z szybkością zaledwie dwóch węzłów, gdyż bali się, że wielkie, galaretowate cielska może się wyśliznąć z niezbyt ciasnej uprzęży. Poza tym wynurzanie się musiało i tak potrwać przynajmniej trzy godziny, aby Percy mógł stopniowo przystosować się do zmiany ciśnienia. Była to chyba przesadna ostrożność, gdyż nawet oddychające powietrzem — a zatem bardziej wrażliwe — kaszaloty pokonują takie różnice ciśnienia w ciągu dziesięciu czy dwudziestu minut, ale doktor Roberts chciał uniknąć najmniejszego nawet ryzyka w stosunku do tej niezwykłej zdobyczy.
Wznosili się już przeszło godzinę i byli na głębokości trzech tysięcy stóp, kiedy Percy zaczął dawać pierwsze oznaki życia. Dwa najdłuższe rozszerzone maczugowato na końcu ramiona zaczęły wykonywać skoordynowane ruchy, a potworne oczy, w które Franklin wpatrywał się jak zahipnotyzowany z odległości zaledwie kilku stóp, ożywiły się znowu świadomością. Nie zdając sobie sprawy, że mówi szeptem, Franklin natychmiast zawiadomił o tym doktora Robertsa.
Pierwszą reakcją doktora było westchnienie ulgi.
— To świetnie! — powiedział. — Obawiałem się, że mogliśmy go zabić. Czy widać, że oddycha? Czy syfon pulsuje?
Franklin zszedł nieco niżej, aby mieć lepszy widok na mięsistą rurę sterczącą z płaszcza zwierzęcia. Otwór zamykał się i otwierał, i ruch ten był coraz silniejszy i bardziej rytmiczny.
— Wspaniale! — powiedział doktor Roberts. — To znaczy, że jest w dobrej formie. Jak zacznie się za bardzo kręcić, dajcie mu znowu małą porcję środka uspokajającego. Ale czekajcie z tym do ostatniej chwili.
Franklin pomyślał, że niełatwo będzie ustalić, kiedy nastąpi ta ostatnia chwila. Percy przybrał teraz piękną błękitną barwę; widać go było wyraźnie nawet bez pomocy reflektorów. Franklin pamiętał, że kolor błękitny jest u dziesięciornic oznaką podniecenia, a w takim razie należało działać.
— Myślę, że musisz strzelać. Nasz klient coś za bardzo się ożywia — powiedział do Dona.
— Już się robi.
Przez ekran Franklina przemknęła szklana probówka.
— To świństwo odbiło się od niego! — zawołał Franklin. — Dawaj jeszcze jedną!
— W porządku. Mam nadzieję, że ta podziała, bo mam w zapasie tylko sześć.
Ale i tym razem pocisk z narkotykiem zawiódł. Franklin nie dostrzegł wprawdzie probówki, ale widział, że Percy zamiast znowu obwisnąć bezwładnie, ożywiał się z każdą sekundą. Osiem krótszych ramion — krótszych oczywiście w porównaniu do dwóch, które miały prawie po sto stóp długości — zaczęło wić się energicznie. „Jak gniazdo anakond” przypomniał sobie z Melville’a. Nie, to jakoś nie pasowało. Raczej przypominało to dłonie skąpca, podwodnego Shylocka, wyciągającego drapieżne palce ku swemu złotu. W każdym razie nic przyjemnego, zwłaszcza że palce miały stopę średnicy i znajdowały się w odległości zaledwie kilku jardów…
— Musisz próbować dalej — powiedział Donowi. — Wyrwie się, jeśli go zaraz nie uspokoimy.
W chwilę później westchnął z ulgą, widząc na ekranie opadające kawałki szkła. Byłyby oczywiście zupełnie niewidoczne w wodzie, gdyby nie błyszczały oślepiająco w świetle ultrafioletowych reflektorów. Uczucie ulgi było tak wielkie, że nie zastanawiał się, dlaczego widzi coś tak przysłowiowo nieuchwytnego jak kawałek szkła w wodzie; wiedział tylko, że Percy nagle znowu się uspokoił.
— Co się tam stało? — spytał doktor Roberts z niepokojem.
— Te wasze cholerne krople uspokajające. Dopiero za trzecim razem podziałały. W ten sposób zostały mi już tylko cztery porcje i jak tak dalej pójdzie, to dobrze, jak każda z nich trafi…
— To dziwne. W laboratorium wszystko działało znakomicie.
— Czy sprawdzaliście je pod ciśnieniem stu atmosfer?
— Nie. Nie sądziliśmy, że to może być potrzebne.
— No tak! — powiedział Don, wyrażając w ten sposób wszystko, co można powiedzieć na temat biologów, usiłujących bawić się w technikę. Przez następne kilka minut w głośnikach panowała głucha cisza. Potem doktor Roberts ostrożnie wrócił do tematu.
— Ponieważ nie możemy polegać na pociskach usypiających, to musicie wypływać trochę szybciej. Percy ocknie się znowu za jakieś trzydzieści minut.
Читать дальше