Chwyciłem się kurczowo tej myśli. Późnej przyszła następna, która dodała mi sił. Zdałem sobie bowiem sprawę, że kontemplując ów obcy wszechświat, który wydawał mi się arbitralny i absurdalny, popełniłem najstarszy z ludzkich błędów: uwierzyłem w to, że „wszechświat” oznacza „wszechświat na zewnątrz”. A przecież umysł, jak to już dobrze wiedziałem, był sam dla siebie wszechświatem.
Nie atakując mnie, popełniły swój pierwszy błąd: byłem wówczas roztrzęsiony i wyczerpany. Teraz zrobiły jeszcze większy: zobaczyły, że jakoś dochodzę do siebie i z wielką siłą zaatakowały.
Wpadłem w panikę; wiedziałem, że brak mi sił, aby je odeprzeć. Tamto spojrzenie w otchłań wyssało ze mnie odwagę; musiałem czekać, aż znów wolno napłynie…
Dopiero wtedy w pełni zrozumiałem znaczenie przykładu z dzieckiem. Dzieckiem można manipulować wykorzystując jego ignorancję, bowiem nie docenia ono swej siły. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest potencjalnym dorosłym, naukowcem, poetą czy politykiem.
Myśl ta olśniła mnie: Może i ja robię ten sam błąd? Nagle przypomniały mi się słowa Karela dotyczące jego pierwszej bitwy z pasożytami; że jego własne, najgłębsze pokłady sił witalnych zadecydowały o zwycięstwie w walce. Czy istniały owe głębokie pokłady sił witalnych, do których jeszcze nie dotarłem? W tej samej chwili przypomniałem sobie towarzyszące mi często w ostatnich miesiącach uczucie, że w naszych zmaganiach wspomaga nas jakaś siła, „szczęśliwy traf”, który nazwałem „bożkiem archeologii”: jakaś dobroczynna moc, której zadaniem jest ochrona życia.
Bez wątpienia osoba wierząca utożsamiałaby tę siłę z Bogiem; dla mnie nie miało to znaczenia. Wiedziałem tylko, że mógłbym zyskać nieoczekiwanego sprzymierzeńca w mej walce. Kiedy tylko to pomyślałem, usłyszałem bez mała trąby armii, idącej mi z odsieczą. Ogarnęło mnie szaleńcze uniesienie, jakiego dotąd nigdy nie doznałem. Nie ma odpowiedniej formy ekspresji emocjonalnej, aby wyrazić adekwatnie owo uczucie ulgi i triumfu; płacz, śmiech czy krzyk byłyby czymś absurdalnym, czymś takim jak próba opróżnienia morza dłońmi. W momencie, kiedy się to rozpoczęło, eksplodował wybuch równy bombie atomowej. Fakt ogromu tej mocy wzbudził we mnie, bez mała, większe obawy niż u pasożytów. Ale wiedziałem także, że to ja sam uwolniłem tę moc. Nie była to, w gruncie rzeczy, żadna „trzecia siła” będąca poza mną i pasożytami. Wszedłem w kontakt z przeogromną, bierną mocą dobra, czymś co nie mogło samodzielnie działać, ale do czego należało dotrzeć i czego można by użyć.
Przemogłem swój strach i ujarzmiłem go; zacisnąłem zęby i chwyciłem się tej mocy siłą mej woli. Ku memu zdziwieniu, mogłem ją kontrolować. Skierowałem strumień uwagi na wroga, a następnie uwolniłem tę moc, przypuszczając atak na pasożyty. Oślepiony i pijany użytą siłą dostrzegłem możliwości, których istnienia nigdy bym nie podejrzewał i których wcześniej nie byłem w stanie uchwycić. Wszystkie moje słowa, idee, koncepcje były jak liście, miotane huraganem. Pasożyty dostrzegły niebezpieczeństwo zbyt późno. Było oczywiste, że w pewnym sensie miały z tą mocą równie mało doświadczeń jak ja. Była to walka pomiędzy ślepcami. Potężny wybuch, jak z miotacza ognia uderzył w nie, niszcząc je niczym robactwo. Nie chciałem stosować tej broni dłużej niż kilka sekund. Jej użycie wydawało mi się jakoś niestosowne, jak użycie broni maszynowej wobec dzieci. Z rozmysłem wyłączyłem jej strumień i poczułem w sobie kolejne fale jej ryku, podobne do iskrzącej się elektryczności. Były jak trzaski w głowie. Widziałem rodzaj niebieskozielonej poświaty ponad moją klatką piersiową. Ciągle grzmiącymi falami przechodziła przeze mnie, ale nie czyniłem z niej więcej użytku. Wiedziałem, że nie ma ku temu większych powodów. Zamknąłem oczy i pozwoliłem, aby moje ciało ją wchłonęło, mimo że byłem świadom tego, iż mogła mnie ona zniszczyć. Stopniowo fala opadała i, mimo ekstazy i wdzięczności, cieszyłem się widząc jak znika. Była zbyt potężna.
Znowu znalazłem się w swoim pokoju, bo przez wiele godzin byłem gdzie indziej; z dołu dobiegły mnie odgłosy ruchu ulicznego. Zegar elektryczny wskazywał wpół do dziesiątej. Łóżko było pełne potu, tak mokre, jakbym wylał na nie wannę wody. Mój wzrok był jakoś zmieniony: widziałem trochę podwójnie, jakby wszystko miało zewnętrzną, świetlistą otoczkę. Przedmioty były niewiarygodnie jasne i wyraziste. Po raz pierwszy zrozumiałem efekty, jakie u Aldousa Huxley’a wywołała meskalina.
Wiedziałem także, że zagraża mi inny rodzaj niebezpieczeństwa: nie wolno mi myśleć o tym, co się wydarzyło, ponieważ stałbym się beznadziejnie zdezorientowany i przybity. Niebezpieczeństwo było w gruncie rzeczy nawet większe niż to sprzed pół godziny, kiedy patrzyłem w otchłań. Tak więc zdecydowanie skierowałem swe myśli gdzie indziej, ku sprawom codziennym. Nie chciałem zadawać sobie pytania, dlaczego musiałem walczyć z pasożytami. Jeśli posiadam aż tak wielką siłę, dlaczego istoty ludzkie muszą walczyć o życie, jeśli mogłyby rozwiązać natychmiast każdy problem? Nie chciałem spekulować, czy wszystko to stanowiło rodzaj gry. Pospieszyłem do łazienki, aby umyć twarz. Zdziwiło mnie, że wyglądam w lustrze tak świeżo i normalnie. Nie było żadnego fizycznego śladu walki za wyjątkiem tego, że wyglądałem odrobinę szczupłej. Wszedłem na łazienkową wagę i tu spotkała mnie następna niespodzianka: byłem lżejszy o 28 funtów!
Zadzwonił wiedeotelefon. Był to naczelnik A.I.U. Patrzyłem na niego, jak gdyby był z innego świata. Zauważyłem na jego twarzy wyraz ulgi, kiedy mnie zobaczył. Powiedział, że od ósmej usiłują się do mnie dodzwonić dziennikarze, ponieważ tej nocy zmarło dwunastu moich przyjaciół: Gioberti, Curtis, Remizów, Shlaf, Herzog, Klebnikow, Ames, Thomson, Didring, Lasacaratos, Spencefield, Sigrid Elgstróm. Nie żyli wszyscy za wyjątkiem braci Grau, Fleishmana, Reicha i mnie oraz Georges’a Ribota.
Pierwsi czterej najwyraźniej zmarli na atak serca. Sigrid Elgstróm podcięła sobie żyły, a później poderżnęła gardło. Klebnikow i Lascaratos wyskoczyli przez okno. Thomson złamał kark w trakcie czegoś, co było rodzajem ataku epileptycznego. Herzog zastrzelił całą swą rodzinę, a następnie samego siebie. Inni otruli się albo przedawkowali narkotyki. Dwóch zmarło z powodu uszkodzeń mózgu.
Reubke był zdenerwowany z powodu nadszarpnięcia dobrej opinii A.I.U., jako że wszystkie ofiary były w ciągu ostatnich tygodni gośćmi koncernu. Sam Reubke spotkał się z większością z nich. Uspokoiłem go, jak mogłem — sam byłem wstrząśnięty — i powiedziałem, aby nie wpuszczał żadnych dziennikarzy. Kiedy stwierdził, że usiłował się dodzwonić do Reicha, ale nikt mu nie odpowiadał, poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła. Reakcja ta pogłębiała się; pragnąłem zasnąć. Użyłem naszego specjalnego kodu i wykręciłem numer Reicha. Kiedy ujrzałem jego twarz na ekranie, poczułem niewysłowioną ulgę. Pierwsze słowa Reicha brzmiały:
— Dzięki Bogu, nic ci nie jest?
— Nie. A co z tobą? Wyglądasz okropnie. — Czy były u ciebie ponownie w nocy?
— Tak. Przez całą noc. Przyszły do nas wszystkich.
Po pięciu minutach byłem u niego — wcześniej zatrzymałem się tylko po to, aby zawiadomić Reubkego, że z Reichem jest wszystko w porządku. Jednak kiedy go zobaczyłem, zdałem sobie sprawę, że przesadziłem nieco, mówiąc o jego dobrym samopoczuciu. Wyglądał jak rekonwalescent po sześciomiesięcznej chorobie. Jego ciało miało kolor ugotowanej cielęciny, postarzał się.
Читать дальше