Oryginalność wybitnych myślicieli polega na odrzucaniu takich właśnie „podpórek”, jedna po drugiej. Mogą nadal kochać rodziców, swój kraj, ale kochają z pozycji siły, mocy, której początkiem była negacja.
W rzeczywistości istoty ludzkie nigdy, tak naprawdę, nie stają się w pełni samodzielne. Są leniwe i wolą. zawsze czymś się podpierać. Można być absolutnie oryginalnym matematykiem, a jednocześnie pozostawać niewolniczo zależnym od żony. Można być wielkim wolnomyślicielem, a jednocześnie czerpać znacznie więcej psychicznego komfortu, niżby się mogło wydawać, z podziwu kilku przyjaciół czy uczniów. Krótko mówiąc: ludzie nigdy nie kwestionują wszystkich swych „podpórek”; podważają tylko niektóre z nich, a resztę traktują nadal jako niewzruszoną bazę.
Byłem tak bardzo zaabsorbowany przygodą polegającą na odkrywaniu nowych obszarów umysłu oraz negowaniu swej starej osobowości i jej podstaw, że pozostałem zupełnie nieświadomy tego, że nadal podpieram się dziesiątkami rozmaitych potocznych założeń. Przykładowo, pomimo że czułem, iż moje „ja” ulega zmianie, nadal miałem silne poczucie tożsamości. Nasze najbardziej fundamentalne poczucie tożsamości polega na zakotwiczeniu własnego „ja” na dnie bardzo głębokiego morza. Ciągle patrzyłem na siebie jako na mieszkańca Układu Słonecznego, zakotwiczonego w konkretnym czasie i przestrzeni. Czas i przestrzeń traktowałem jako coś niepodważalnego. Nie zadawałem sobie pytań, gdzie byłem przed narodzinami i gdzie będę po śmierci. Nie postawiłem nawet problemu śmierci; pozostawiłem to wszystko „do zbadania” później.
Obecnie pasożyty dotarły do owych fundamentalnych cum, kotwiczących moją tożsamość i potrząsały nimi. Jaśniej tego nie potrafię wyrazić. Na razie, że tak powiem, nie zaczęły wyciągać kotwic; było to bowiem ponad ich siły. Ale trzęsły łańcuchami kotwicznymi, co spowodowało, że nagle straciłem poczucie bezpieczeństwa i to tam, gdzie czułem się najbardziej pewnie.
Nagle zadałem sobie pytanie: Kim jestem? — I to w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Tak, jak zuchwały myśliciel porzuca miłość do ojczyzny i religię, tak ja odrzuciłem to wszystko, co zwykle buduje ludzką tożsamość, a więc czas i miejsce moich narodzin. To, że jestem człowiekiem, a nie psem czy rybą, a także mój potężny pęd ku życiu, było jakże przypadkowe. Odrzuciwszy cały ten niepotrzebny „sztafaż” stanąłem nagi, jak czysta, niczym nie skażona świadomość naprzeciw wszechświata. Teraz jednak zdałem sobie sprawę, że tak zwana „czysta świadomość” jest czymś równie arbitralnym jak nazwisko, które noszę. Nie była ona bowiem zdolna podjąć wysiłku konfrontacji ze wszechświatem bez przyklejania rozmaitych etykiet na to, co ten świat stanowiło. Jak mogła to być „czysta świadomość”, jeśli widziałem jakiś przedmiot jako książkę właśnie, a inny jako stół? Wciąż na świat moimi oczami spoglądała mała, ludzka tożsamość. A kiedy próbowałem wydostać się z niej, wszystko stawało się pustką.
Nie podejmowałem całego tego wysiłku jedynie jako czczej zabawy. Usiłowałem przedrzeć się w głąb, by odnaleźć jakąś niewzruszoną podstawę, na której mógłbym oprzeć swą walkę przeciw pasożytom. Były wystarczająco chytre, aby pokazać mi, że stoję nad otchłanią. Mój umysł w następnym kroku stwierdził, że również czas i przestrzeń traktujemy jako coś pewnego — gdy tymczasem śmierć porywa nas poza te kategorie. Pojąłem, że to co nazywałem „istnieniem”, oznacza istnienie w czasie i przestrzeni, oraz że wszechświat czasu i przestrzeni nie jest absolutem. Nagle wszystko stało się absurdem. Po raz pierwszy obrzydliwe poczucie braku bezpieczeństwa i słabość ścisnęły mi żołądek. Zobaczyłem, że wszystko co brałem za niewzruszone we wszechświecie, można zakwestionować, że wszystko może być złudzeniem. Jako myśliciel wpadłem w stary, romantyczny nawyk traktowania umysłu w oderwaniu od przypadkowości ciała. Sądziłem, że jest on w jakiś sposób wieczny i wolny; że ciało, będące czymś trywialnym i jednostkowym, pozostaje w opozycji wobec umysłu, który jest uniwersalny i ponadindywidualny. Podejście takie czyni z umysłu wiecznego widza, uwolnionego od lęku. Ale teraz, nagle pojąłem: „Jeśli wszechświat jest sam w sobie arbitralny, to mój umysł jest również przypadkowy i równie podatny na zniszczenie jak ciało”. Moment ten był podobny do chwil, jakie przeżywa się w trakcie wymiotów i delirium, kiedy umysł wydaje się być czymś trudniejszym do zniesienia niż ciało; gdy człowiek podejrzewa, że umysł nie rozpada się tylko dzięki klamrom, nakładanym na niego przez ciało.
Nagle pod moimi stopami rozwarła się otchłań pustki. Nawet nie zareagowałem na nią lękiem — byłaby to zbyt ludzka reakcja. Było to jakby zetknięcie się z lodowatą rzeczywistością, dla której wszystko, co ludzkie wydaje się być jedynie maskaradą. Był to cios wymierzony w samo serce mego życia; w coś, co dotąd uznawałem za nietykalne. Czułem się jak król wydający rozkazy, które zawsze wykonywano, a który nagle dostał się w ręce barbarzyńców przebijających mu mieczem wnętrzności. Wszystko to było tak przerażające i bezpośrednio realne, że negowało wszystko, czymkolwiek kiedyś byłem; wszystko obracało się w perzynę. W tym momencie zupełnie nieważne stało się dla mnie to, czy pasożyty wygrywają czy też nie. Cała moja siła, cała odwaga pierzchła. Byłem jak statek, który nadział się na skałę i doświadczył tego, że nie na wszystko jest odporny.
Pasożyty nie atakowały. Obserwowały mnie tak, jak obserwuje się konwulsje otrutego zwierzęcia. Usiłowałem zebrać siły, aby przygotować się na atak, ale czułem się porażony i wyczerpany. Siła mego umysłu zwróciła się przeciwko mnie. Zamiast, jak dawniej, nieuważnie przerzucać się z jednej myśli w drugą, tym razem kontemplował w bezruchu tę pustkę.
Popełniły błąd, że wówczas mnie nie zaatakowały. Zwyciężyłyby, gdyż opadłem z sił i nie miałem czasu, by je odzyskać. Tak właśnie zabiły Karela Weissmana; wiem to z całą pewnością. Taka wizja bezsensu i nicości niesie ze sobą myśl, że śmierć nie może być czymś gorszym od tego, co nas czeka. Człowiek czuje, że życie oznacza przywiązanie do ciała i jego iluzji. Patrzy na ciało tak, jak patrzy się na Ziemię z pokładu statku kosmicznego, ale w tym wypadku ma się jeszcze do tego poczucie, że powrót nie ma sensu.
Tak, powinny wtedy zaatakować. Być może śmierć Karela przekonała je, że umrę w ten sam sposób, popełniając samobójstwo. Ale w moim przypadku nie istniała taka pokusa, gdyż umysł mój był wolny od neurotycznych lęków, od których pragnąłbym się uwolnić. Tylko neurotyczna kobieta mdleje na widok agresora; kobieta o silnym umyśle wie, że zachowanie takie nie jest żadnym rozwiązaniem.
Teraz nadeszła myśl, która pozwoliła mi wyjść z matni. Była ona taka: „Jeśli te istoty umyślnie wywołały u mnie owo poczucie totalnego bezsensu, to same muszą być w jakiś sposób poza nim”. Kiedy tylko zaświtała mi ta myśl, zaczęły powracać siły. Zrozumiałem, że postanowiły doprowadzić mnie do tego stanu tak, jak łowcy przewracają żółwie na wznak; wiedziały, że w tej pozycji człowiek jest najbardziej bezbronny. Jeśli jednak było tak, jak sądziłem, to przypuszczalnie one same zdawały sobie sprawę z tego, że to wrażenie pustki jest po prostu iluzją. Mój umysł dawał z siebie wszystko, ale zrobił błąd. Dorosły może z łatwością manipulować małym dzieckiem, czerpiąc swą przewagę z jego niewiedzy; może na przykład wpędzić dziecko w obłęd, wypełniając jego umysł historiami pełnymi horroru — mieszaniną opowiadań o Draculi i Frankensteinie — by następnie, wskazując na Buchenwald i Belsen, udowodnić mu, że świat jest jeszcze większym horrorem. I, w jakimś sensie, byłaby to prawda… Ale trzeba być dorosłym, by dostrzec fałsz w dowodzie: z tego, że Belsen i Buchenwald są horrorem, nie musi koniecznie wynikać, że horror ten leży w naturze Wszechświata; można go bowiem zwalczać ludzką uczciwością. Być może stworzenia te wykorzystywały, w ten sam sposób, moją ignorancję? Mój wywód wydawał się być poprawny: nasza zdolność do życia jest uzależniona od całego zespołu podpórek, których natura jest wątpliwa. Ale dziecko może przestać wierzyć w to, że rodzice są nieomylni. Nie musi to jednak oznaczać, że przestanie ich kochać. Innymi słowy — nawet kiedy znikają iluzje, pozostaje realność miłości. Czy możliwe, by ta przerażająca agonia, lub raczej ów przerażający brak agonii, owo uczucie absolutnego zimna, doświadczenie absolutnej rzeczywistości nie było groźniejsze od bólu dziecka, które się przewróciło?
Читать дальше