Podczas tego właśnie wieczoru usłyszeliśmy także po raz pierwszy nazwisko Feliksa Hazarda. Ani Reich, ani ja nie wiedzieliśmy zbyt wiele o literaturze współczesnej; zainteresowanie Hazarda problematyką seksu skierowało na niego uwagę Fleishmana. Dowiedzieliśmy się, że Hazard cieszy się wśród awangardy wysokim uznaniem za prezentowanie w swych poglądach dziwacznej mieszaniny sadyzmu, science-fiction i znudzonego światem pesymizmu. Najprawdopodobniej był opłacany przez pewien nocny lokal w Berlinie skupiający zboczeńców. Nie wymaga od niego niczego więcej, prócz przebywania tam przez określoną liczbę godzin w miesiącu i dawania bywalcom klubu okazji do podziwiania siebie. Fleishman opowiedział nam o jego książkach i dodał ciekawą informację: a mianowicie, że był on wcześniej narkomanem, który, jak twierdził, sam się wyleczył z tego nałogu. Wszystko, co mówił o Hazardzie wskazywało, że był on kolejnym „zombi”’, opanowanym przez pasożyty. Fleishman spotkał się z nim tylko jeden jedyny raz i nie było to przyjemne doświadczenie. Opisał go, jak nam powiedział, w swym dzienniku następująco: „Umysł Hazarda jest jak świeżo otwarty grób…” Przez wiele dni po tym spotkaniu czuł się, jak twierdził, przygnębiony.
Nasuwało się teraz pytanie: czy powinniśmy ściśle współpracować ze sobą, czy też pozostawić pozyskiwanie nowych sojuszników Fleishmanowi? Zgodziliśmy się, że to drugie rozwiązanie mogło być niebezpieczne; byłoby znacznie lepiej, gdybyśmy decyzje mogli podejmować we trójkę. Z drugiej jednak strony mieliśmy mniej czasu, niż sądziliśmy. Było rzeczą bardzo ważną, aby zebrać małą armię ludzi o wysokich walorach intelektualnych. Każda nowa osoba w naszych szeregach przybliżała realizację zadania. Łatwo było co do tego przekonać Fleishmana, gdyż nas było dwóch, a on jeden. Jeśli będzie nas wystarczająco dużo, przekonamy cały świat. A wówczas rozpocznie się prawdziwa walka…
W świetle tego, co się zdarzyło, nasza ówczesna pewność siebie była wprost niewiarygodna. Trzeba jednak pamiętać że, jak dotąd, szczęście nam sprzyjało. Uwierzyliśmy, że pasożyty są bezbronne wobec ludzi, którzy zdali sobie sprawę z ich istnienia.
Pamiętam, jak w drodze na lotnisko, gdzie odwieźliśmy Fleishmana, patrząc na tłumy na cudownie oświetlonych ulicach Ankary, powiedział:
— Czuję się, jakbym podczas tego weekendu umarł i narodził się na nowo jako zupełnie inna osoba…
Na lotnisku z kolei zauważył:
— To dziwne, ale ci wszyscy ludzie robią na mnie wrażenie uśpionych; wszyscy oni są somnambulikami.
Wiedzieliśmy, że nie ma potrzeby martwić się o Fleishmana. Właśnie obejmował w posiadanie „krainę umysłu”.
Teraz wszystko zaczęło się toczyć tak szybko, że całe tygodnie wydawały się nieustannym ciągiem wydarzeń. Trzy dni później Fleishman wrócił, przywożąc ze sobą Alvina Curtisa i Vincenta Gioberti. Przyleciał w czwartek rano, a odleciał tego samego dnia, o piątej po południu. Curtis i Gioberti byli wymarzonymi dla nas osobami. Szczególnie Curtis, który, jak się wydawało, doszedł do interesującego nas problemu poprzez studiowanie filozofii egzystencjalnej i który, dzięki własnym badaniom, wyprowadził wnioski bardzo bliskie odkryciu istnienia pasożytów. Jedno nas tylko zmartwiło: Curtis również wspominał o Feliksie Hazardzie, co utwierdziło nas w podejrzeniu, że Hazard może być bezpośrednim agentem pasożytów, „zombi”, którego umysł opanowany został całkowicie podczas jednego z narkotycznych stuporów. Najwidoczniej Hazard zarażał złem wielu ludzi, a niektóre neurotyczne młode dziewczęta uznawały kontakt z nim za niezwykle stymulujący. Na Curtisie zrobił to samo przygnębiające wrażenie co na Fleishmanie. Co gorsza, Hazard dwukrotnie wyszydził prace Curtisa w jednym z awangardowych czasopism, wydawanych w Berlinie. Curtis musiał więc być bardziej ostrożny niż my wszyscy, gdyż w oczach pasożytów był już podejrzany.
Gdybyśmy nie byli tacy naiwni, jak byliśmy, to zrobilibyśmy coś, aby zabić Hazarda. Nie byłoby to przecież nic trudnego. Fleishman rozwinął już w takim stopniu zdolności PK, że odrobina treningu pozwoliłaby je na tyle udoskonalić, by tak pokierować Hazardem, aby wpadł pod przejeżdżający samochód kierowany, dajmy na to, przez Curtisa lub Giobertiego. Mieliśmy jednak skrupuły. Trudno było bowiem tak do końca uświadomić sobie, że Hazard był już martwy i że istniała tylko kwestia tego, jak wyrwać jego ciało spod kontroli pasożytów.
Przez następne trzy tygodnie Fleishman pojawiał się w każdy weekend, zawsze przywożąc ze sobą jakichś nowych sprzymierzeńców: Spencefielda, Amesa, Cassella, Remizova, Lascaratosa (z Uniwersytetu Ateńskiego), braci Grau, Jonesa, Didringa oraz pierwszą pośród nas kobietę, Sigrid Elgstróm z Instytutu Sztokholmskiego. Wszyscy przeszli przez nasze ręce w ciągu dwudziestu dni. Z mieszanymi uczuciami oceniałem to wszystko, co się działo. Z jednej strony z dużą ulgą przyjmowaliśmy fakt, że tajemnica nasza zatacza coraz większe kręgi i nie jesteśmy już z Reichem jej jedynymi strażnikami; z drugiej strony ciągle obawiałem się, że ktoś może popełnić jakiś błąd i wzbudzić podejrzenia pasożytów. Mimo iż ciągle przekonywałem sam siebie, że nie są one w rzeczywistości groźne, instynkt podpowiadał mi, by przykładać wagę do utrzymywania całej naszej akcji w tajemnicy.
Rozwój wypadków był czasami niezwykle fascynujący. Bracia Grau, Louis i Heinrich, byli sobie zawsze bliscy, łączyła ich więź telepatyczna. Prześcigali nas wszystkich w nabywaniu umiejętności psychokinetycznych i wykazywali, że — być może — nie docenialiśmy wagi PK. Sam byłem świadkiem, gdy w sali antyków w British Museum przesunęli marmurowy blok, ważący trzydzieści ton, koncentrując się wspólnie. Obecni przy tym byli także Jannis Lascaratos, Emlyn Jones, Georges Ribot i Kenneth Furneaux (dyrektor sekcji archeologicznej, którego „inicjacji” dokonałem ja sam). Bracia wyjaśnili nam, że dokonali tego dzięki pewnego rodzaju wzajemnemu wzmocnieniu swych wysiłków. Wtedy zupełnie nie byliśmy w stanie ich pojąć.
Nim przejdę do opisu pierwszego nieszczęścia, jakie nam się przydarzyło, powinienem powiedzieć coś więcej o zjawisku PK, jako że gra ono pewną rolę w mej opowieści. Jest to, oczywiście, prosta i naturalna konsekwencja naszego odkrycia, dana nam, byśmy mogli walczyć z pasożytami. Kiedy rozpocząłem praktykować Husserlowskie wytyczne, zdałem sobie od razu sprawę, że ludzie pomijają coś niezwykle istotnego, a odnoszącego się do życia, mimo iż jest to fakt na tyle oczywisty, by każdy mógł go dostrzec. Tajemnica ta jest następująca: niezadowalająca jakość ludzkiego życia — i świadomości — wynika z tego, że strumień uwagi, jaką kierujemy ku światu, jest dość kiepski. Wyobraźmy sobie, że mamy reflektor o wielkiej mocy, posiadający zwierciadła. Kiedy go włączymy, uzyskujemy silne światło, ale rozprasza się ono we wszystkich kierunkach, a znaczna jego część zostaje zaabsorbowana przez wnętrze reflektora. Kiedy zainstalujemy w nim zwierciadło wklęsłe, strumień ulegnie polaryzacji i utworzy wiązkę mknącą przed siebie jak pocisk czy włócznia. Strumień światła natychmiast staje się dziesięciokrotnie silniejszy… Ale i to stanowi jedynie półśrodek, ponieważ — mimo iż wszystkie promienie biegną w jednym kierunku — fale świetlne „nie biegną w równym rytmie”; zachowują się jak niezdyscyplinowana armia idąca ulicą. Jeśli przepuścimy teraz światło przez laser, rezultat będzie taki, że fale „pomaszerują w jednym rytmie”, a ich moc wzrośnie tysiąckrotnie; podobne będą armii, której krok rytmicznie maszerujących żołnierzy spowodował, że rozpadły się mury Jerycha.
Читать дальше