Przeżycia Reicha były bardzo podobne do moich — z jedną istotną różnicą. Nie poddały go próbie „totalnego zwątpienia”; wywierały jedynie przez całą noc na niego nacisk, falami, jedna po drugiej. Nad ranem udało im się dokonać wyłomu w jego systemie obronnym, powodując wyciek z jego zbiorników energetycznych. Właśnie to go tak wyczerpało. A potem, kiedy poczuł, że porażka jest nieunikniona, nagle atak został przerwany.
Nie miałem wątpliwości, kiedy to się stało. Miało to miejsce w chwili, gdy poraziłem je swym „energetycznym blasterem”. Reich to potwierdził: zdarzyło się to około pół godziny wcześniej, zanim zadzwoniłem. Słyszałem potem, że dzwonił Fleishman, ale byłem zbyt wyczerpany, by zareagować.
Wiadomość o losie naszych przyjaciół przygnębiła go, ale późniejsza opowieść o moich zmaganiach znowu wlała w niego nadzieję i odwagę. Starałem się, tak jak mogłem najlepiej, wyjaśnić mu jak udało się pasożytom mnie podejść i jak wezwałem moce boskie, aby je zwyciężyć. I takiej wiadomości właśnie mu było potrzeba; wiedzy, iż mylił się sądząc, że w tej walce jesteśmy wobec pasożytów bezbronni. Cechą „wtajemniczonych” w metodę fenomenologii jest to, że potrafią bardzo szybko odzyskiwać siły po fizycznych czy umysłowych klęskach. Wynika to z faktu, że stykają się bezpośrednio ze źródłami mocy, kierującymi wszystkimi istotami ludzkimi. Po upływie pół godziny Reich w ogóle nie wyglądał na takiego, który kiedykolwiek chorował; rozmawiał z równą ekscytacją, co ja.
Większą część ranka zajęło mi wyjaśnianie tego, jak podeszły mnie pasożyty i w jaki sposób można tego uniknąć. Chciałem przekonać Reicha, by sam, dobrowolnie, poddał się próbie przebadania fundamentów swej tożsamości. Stwierdziłem jednak, że jego temperament zasadniczo różnił się od mojego: pod pewnymi względami był ode mnie silniejszy, a pod innymi słabszy.
Naszą rozmowę przerwał w południe Reubke, który przyszedł nas zobaczyć. Wszystkie gazety świata na pierwszych stronach opisywały „noc samobójców”; snuły rozmaite spekulacje na temat roli Reicha i mojej w tym wydarzeniu. Powiedziano mi, że całe przedsiębiorstwo — obejmujące osiemset akrów — stało się niedostępne z powodu tysięcy helikopterów dziennikarskich czekających na zewnątrz.
Krótka sonda umysłowa wykazała, że Reubke nie był wystarczająco silny, aby można mu było powiedzieć całą prawdę. Kusiło mnie, by zapanować całkowicie nad jego umysłem; mógłbym to zrobić już wczesnym rankiem. Jednak uczucie „szacunku dla jednostki” powstrzymywało mnie od uczynienia tego. W zamian opowiedzieliśmy mu historyjkę bardzo bliską prawdy, ale łatwiejszą dla niego do przyjęcia.
Sprowadzało się to do stwierdzenia, że Towarzystwo „Anty-Kadath” miało rację: wykopaliska w Karatepe spowodowały uwolnienie potężnych i niebezpiecznych sił Wielkich Dawnych… Pozostała część była już zgodna, mniej lub bardziej, z prawdą: że stworzenia te dysponują nadnaturalnymi mocami, które mogą doprowadzić ludzi do obłędu. Powiedzieliśmy mu, że ich celem jest zniszczenie gatunku ludzkiego, lub co najmniej przemienienie go w niewolników tak, by rasa Dawnych ponownie zawładnęła Układem Słonecznym. Jak dotąd jednak nie dysponują wystarczającą siłą, aby tego dokonać. Gdybyśmy zdążyli, moglibyśmy wyprzeć ich z naszej galaktyki, albo nawet zupełnie zniszczyć.
Prawdę o pasożytach ubraliśmy w strój bajki dla dzieci po to, żeby była w ten sposób łatwiejsza do uchwycenia i mniej przerażająca. Nadaliśmy tym stworzeniom nazwę — Tsathogguany — zapożyczoną z mitologii Lovecrafta.
Na zakończenie postanowiliśmy postawić go przed dylematem: czy należy poinformować świat o zaistniałym niebezpieczeństwie, czy też nie, mając na uwadze fakt, że wzbudzimy tym panikę stanowiącą jeszcze większe zagrożenie? Reubke zbladł jak ściana; z trudem łapiąc oddech, przemierzał pokój; usiłował powstrzymać atak astmy; w końcu oświadczył, iż sądzi, że musimy jednak przedstawić całą prawdę światu. Ciekawe było to, że nie wątpił w ani jedno wypowiedziane słowo; nasze umysły miały go całkowicie w swej mocy.
Ale „Tsathogguany” wprzedziły nas o jeden krok, jak to stwierdziliśmy w godzinę później. Georges Ribot oświadczył dla „United Press”, że całą winę za zaistniałą sytuację ponosimy my i oskarżył Rekha wraz ze mną o to, że jesteśmy mordercami i oszustami, zręcznie wykorzystującymi cudze zaufanie. Część z jego oświadczenia brzmiała następująco: „Miesiąc temu Vincent Gioberti, asystent profesora Sigmunda Fleishmana z Uniwersytetu Berlińskiego powiadomił mnie, że niewielka grupa naukowców utworzyła Światową Ligę Bezpieczeństwa — i proponuje mi członkostwo w niej. W związku z tym zostałem przedstawiony innym członkom (tu wymienia nazwiska tych innych) oraz twórcom Ligi: Wolfgangowi Reichowi i Gilbertowi Austinowi, odkrywcom Kadathu. Odkrycie to nasunęło im pomysł uratowania świata: uznali, że wszyscy muszą zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi; tym wspólnym wrogiem mieli być Wielcy Dawni z Kadath. Wszyscy musieli zgodzić się popierać to oszustwo, niezależnie od tego, co by się stało. Reich i Austin sądzili, że tylko powszechnie znani naukowcy mogą przekonać świat o prawdziwości ich zupełnie fantastycznej koncepcji… Zaproponowano mi, abym — jak pozostali — poddał się hipnozie, ale odmówiłem. W końcu, pod groźbą utraty życia, zgodziłem się na jedną sesję. Ponieważ posiadam zdolności hipnotyczne, udało mi się udawać przekonywająco, że stałem się ich niewolnikiem…”
Krótko mówiąc, Ribot utrzymywał, że to co wydarzyło się w nocy, stanowiło rezultat myśli samobójczej narzuconej przez nas członkom zespołu w transie hipnotycznym. Naszym celem było bezwzględnie przekonanie świata, że stoi on w obliczu groźnego wroga. Utrzymywaliśmy rzekomo z Reichem, że umrzemy razem z innymi, a po naszej śmierci opublikowane zostaną materiały dotyczące Wielkich Dawnych.
Wszystko to było wyssane z palca, choć zrobione genialnie. Brzmiało niewiarygodnie, ale śmierć dwunastu największych naukowców była równie nieprawdopodobna, tak jak i nasza wersja wydarzeń była w równym stopniu fantastyczna i mało prawdopodobna.
Gdyby nie nasze zwycięstwo nad pasożytami, właśnie to byłoby najbardziej przygnębiającym zdarzeniem. Dwadzieścia cztery godziny temu wszystko szło doskonale… liczyliśmy, że za jakiś miesiąc będziemy gotowi, by przedstawić światu nasze doświadczenie; wówczas bylibyśmy już zgranym zespołem. Teraz wszystko legło w gruzach, a Ribot stał się sprzymierzeńcem (albo ofiarą) pasożytów, obracając nasze własne, świetnie przemyślane plany przeciwko nam. Gdy chodzi o przekonanie świata, z całą pewnością pasożyty były górą. Nie dysponowaliśmy żadnymi dowodami na ich istnienie, a one dołożą wszelkich starań, aby żaden taki dowód nie był możliwy. Gdybyśmy teraz ogłosili nasze oświadczenie o Tsathogguanach, Ribot po prostu zażądałby dowodu na to, że sami ich nie wymyśliliśmy. Jedynymi, którzy mogliby nam uwierzyć, byli członkowie Towarzystwa „Anty-Kadath”!
Tym, który nagle przerwał ciszę, był Reich:
— Nie ma sensu siedzieć tu i roztrząsać tego, co się stało. Działamy zbyt wolno i pozwalamy się im wyprzedzać. Szybkość zachowania jest tu sprawą najistotniejszą.
— Co, zatem, proponujesz?
— Musimy sprawdzić co z Fleishmanem, braćmi Grau i spotkać się z nimi. Jeśli są wyczerpani, tak jak ja byłem cztery godzin temu, to pasożyty mogą ich zniszczyć.
Próbowaliśmy skontaktować się za pomocą wideo-telefonu z Berlinem, ale nie było to możliwe. Ilość połączeń, możliwych do zrealizowania w Diyarbakirze, zablokowała realizację rozmów zamiejscowych.
Читать дальше