Wzmianka o środku transportu, czyli latającym pudle, nieco zbiła Clave’a z tropu. Próbował odsunąć od siebie to uczucie.
— Widziałem, jak z niego korzystają. Zrzucają swoich wojowników tam, gdzie chcą, a waszych zostawiają w powietrzu. Tak. Najpierw trzeba zdobyć pudło, nawet jeśli nie potrafimy nim latać.
— Dobrze.
— Szarmanko, nie wiem, jak planujesz atak. Jeśli powiesz mi więcej, będę mógł coś ci poradzić. — Mówił to już wcześniej, ale jakby gadał do drzewa.
Kara uwolniła hak jednym szarpnięciem liny. Odpływała. Drzewne żarcie!
— Jeszcze jedno — zawołał. — Jak znam Terma, na pewno już wie, jak się poruszać pudłem. Oczywiście, jeśli miał jakąkolwiek okazję się dowiedzieć. Gavving też mógł coś zobaczyć i powiedzieć Termowi.
— Tego się w żaden sposób nie dowiemy.
Clave wzruszył ramionami.
— Zabierzemy pudło i spróbujemy odbić Terma.
Clave wepchnął suchą gałąź w węgle i wrócił do powiewania kocem.
— Nazywasz siebie… Przywódcą zniszczonego plemienia. Wierzę, że potrafiłbyś być dowódcą. Jeśli dowiesz się o sprawach, których nie powinni znać nasi wrogowie… jeśli ruszysz na wojnę w pierwszej linii wojowników… co powiedziałbyś na moim miejscu obywatelom?
To przynajmniej było dość jasne: „Clave nie może zostać złapany żywcem, nie może być przesłuchiwany”.
— Szarmanko, nie mam wiele do stracenia. Jeśli nie dam rady oswobodzić moich ludzi, pozabijam łowców manusów.
— Merril?
— Będzie walczyć przy moim boku. Ale nie w wietrze. I… nie mów jej o niczym. Nie zabiję Merril, jeśli nas schwytają.
— W porządku. Nazywasz lej „dziuplą”?
— Nie mam racji, prawda? Dżungla nie może się tak odżywiać. Nie ma tu dość wiatru. Co to jest?
— Dzięki temu dżungla się porusza. Płatki też należą do leja. Najbardziej sucha część otoczenia dżungli to zawsze ta, w którą zwraca się lej. Płatki odbijają światło słoneczne tak, aby dżungla obróciła się w odpowiednim kierunku.
— Mówisz tak, jakby dżungla była myślącym stworzeniem.
Uśmiechnęła się.
— Ale niezbyt mądrym. Właśnie ją oszukujemy. Ognie są po to, aby dżungla wyschła z jednej strony.
— Naprawdę?
— W dżungli żyją dziesiątki stworzeń. Jedno z nich to rodzaj… kręgosłupa. Żyje ukryte głęboko i żywi się martwymi częściami, które dryfują w kierunku środka. Wszystko, co żyje w dżungli, czymś się z nim dzieli. Liście to rozmaite rośliny, które ukorzeniają się w tym, co zbierze serce dżungli, a potem same gniją i żywią serce dżungli oraz osłaniają je przed zderzeniem z czymś większym. My też mamy w tym swój udział. Transportujemy w dół nawóz: martwe liście, śmieci i naszych zmarłych, zabijamy pasożyty.
— A jak się dżungla porusza? Term tego nie wiedział.
— Srebrne płatki obracają ją zawsze tak, aby lej znajdował się w miejscu, gdzie dżungla jest najbardziej sucha. Jeśli wszystko staje się zbyt suche, lej wypluwa gorącą parę.
— I co?
— Clave, już czas zgasić ogniska. Muszę powiadomić pozostałych. Wrócę tu.
Minya szła za Dloris przez kręte, rozgałęziające się tunele. Trzymała Jinny za ramię, ale lekko. Zaciśnie dłoń, jeśli Jinny spróbuje czegoś głupiego. Na szczęście dziupla, a wraz z nią droga w niebo, oddalały się z każdą chwilą.
Tunel był tak kręty, że Minya straciła orientację. Wydawało jej się, że są już w pobliżu środka konara, a kępa zaraz zacznie się zwężać. Nie widziała jeszcze samego drewna, ale ze sposobu ułożenia gałązek wnioskowała, że konar znajduje się poniżej i nieco na lewo. Wcześniej, gdy mijały odgałęzienie tunelu, słyszała śmiech dzieci i pokrzykiwanie rozzłoszczonych dorosłych w szkółce. Na pewno trafi tu z powrotem.
Przed nimi pojawiło się nagle wejście do plecionej chaty. Dloris przystanęła.
— Minya, gdyby ktoś was zapytał… obie z Jinny uważacie, że jesteście w ciąży, prawda? Asystent Uczonego zbada więc was obie. Jinny, zabiorę cię do siostry, a co się potem będzie działo, to już nie moja sprawa.
Dotarły do chaty. Dloris wepchnęła je do środka. W środku czekało dwóch mężczyzn; jeden odziany w błękit Floty, drugi…
— Kim jesteś? — zapytała Dloris…
— Pani Strażniczka? Jestem Jeffer, Asystent Uczonego… drugi Asystent. Lawri jest dzisiaj zajęta czymś innym.
Term nie spodziewał się, że uda mu się na pewno zobaczyć i z Minyą, i z Jinny.
Przedstawił kobiety swojemu towarzyszowi z Floty. Ordon był nimi wyraźnie zainteresowany. Czekał teraz razem z Dloris, aż Term wypyta Jinny. Nie mogła być w ciąży, nie był to odpowiedni czas, wyjaśniał jej Term. Obie z Dloris pokiwały głowami, jakby się tego spodziewały, po czym wyszły tylnym wyjściem.
Term zaczął zadawać te same pytania Minyi. Nie miała miesiączki od dwunastu snów przed rozpadnięciem się drzewa Daltona-Quinna.
— Będę musiał ją zbadać — oznajmił Ordonowi.
Tamten pojął aluzję.
— Będę na zewnątrz.
Term wyjaśnił, czego będzie potrzebował. Minya uwolniła się z dolnej części poncha, podniosła je i położyła się na stole. Term obmacał jej brzuch i piersi. Skontrolował kobiecą wydzielinę przy użyciu soków roślin, których nauczył się używać od Klance’a. Wykonywał już takie badania w Kępie Quinna, pod nadzorem Uczonego, jako część nauk. Raz.
— Nic szczególnego. Normalna ciąża — powiedział wreszcie. — Można się tylko zastanawiać, kiedy to się stało.
Minya westchnęła.
— To dobrze. Dloris mówiła to samo. Przynajmniej miałam okazję się z tobą zobaczyć. Czy to może być dziecko Gavvinga?
— Czas wydaje się odpowiedni, ale… byłaś później dostępna dla obywateli, prawda?
— Tak.
— Minyo, czy mam powiedzieć Gavvingowi, że to jego?
— Niech pomyślę. — Minya dokonała w pamięci przeglądu twarzy. Niektórych pamiętała tylko jako anonimowe plamy, i to jej odpowiadało. Czy oni w ogóle przypominali Gavvinga? A ten arogancki karzeł, który zabrał jej dwa okresy snu?
— A jaka jest prawda? Nie wiesz? — zapytał Term.
— Nie wiem.
— Więc mu to powiedz. Będziemy musieli poczekać. Zobaczymy, do kogo będzie podobne dziecko.
Jinny i Dloris poszły do osady dla ciężarnych kobiet, położonej daleko, w bezpiecznej odległości. Na szczęście strażnik Terma był mężczyzną. Kobieta mogłaby nie pozwolić im na odosobnienie w czasie badania.
Minya wciąż leżała z podciągniętym ponchem i rozstawionymi nogami.
— Zostań tam, gdzie jesteś, na wypadek, gdyby Ordon tu zajrzał. Term, czy jest jakaś możliwość, żeby nas stąd wydostać?
Trudno mu było zebrać myśli, ale po chwili wziął się w garść.
— Nie róbcie nic beze mnie — poprosił. — Wiem, co mówię. Jesteśmy bezsilni, dopóki nie powstrzymamy ich od korzystania z monta.
— Nie byłam pewna, czy dalej jesteś z nami.
— Z wami? — Wydawał się zaskoczony… ale przecież miał pewne wątpliwości. Tyle mógł się tutaj nauczyć! Ale co z innymi, co z Gavvingiem i Minyą? — Oczywiście, że chcę was uwolnić! Ale cokolwiek zrobimy, oni i tak będą górą, jak długo będą mieli dostęp do monta. Widziałaś tu gdzieś w okolicy karła? — Podobnego do Harpa, pomyślał, ale Minya nie znała Harpa.
— Wiem, o kim mówisz. Mark. Zachowuje się, jakby miał ze trzy metry wzrostu, a ma mniej niż dwa. Krępy, kupa mięśni i lubi się nimi chwalić. — Gojące się siniaki na ramionach nie pozwoliły jej zapomnieć o tym szczególe.
— On jest ważny. Tylko on jeden może używać dawnej zbroi.
Читать дальше