Larry Niven - Całkowe drzewa

Здесь есть возможность читать онлайн «Larry Niven - Całkowe drzewa» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Całkowe drzewa: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Całkowe drzewa»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

System podwójnej gwiazdy T3 i LeVoy zasiedlają potomkowie ziemskich kolonistów. Żyją w warunkach zbliżonych do nieważkości na struktueach zwanych drzewami. Plemię obumierającego drzewa wysyła grupę zwiadowczą w poszukiwaniu miejsca na nową kolonię. W czasie długiej, pełnej niebezpieczeństw wędrówki członkowie ekspedycji wpadają w ręce łowców niewolników.

Całkowe drzewa — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Całkowe drzewa», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Ruszyliśmy w drogę. Wojownicy są na powierzchni. — Unosząc się na rosnącym wietrze, Clave skoczył do swojego plecaka. Przygotował go już kilka snów temu.

— Co? — warknęła Merril. — Ile mamy czasu?

Spędzała całe dnie, ucząc się wyrobu strzał, splatania cięciw, formowania kusz i strzelania. Clave obserwował ją, kiedy strzelała do celu. Była równie dobra jak większość Cartherów, a jej silne ramiona szybciej naciągały kuszę.

— Merril, należysz do Stanów Carthera, czy chcesz tego, czy nie — przypomniał. — Wielu Cartherów nie jest obywatelami.

— No to co?

— Nie musisz iść.

— Nakarm tym drzewo, Przywódco!

Clave wrzucił garść świeżo zatrutych strzał do kołczana i rzucił tylko:

— To bierz swoje rzeczy i w drogę!

Wiatr był mniej więcej taki sam, jak w Kępie Quinna. Korzystanie z tuneli coraz bardziej przypominało chodzenie, ale samo uczucie było dziwne. Każda gałązka, każda kępa liści drgała oddzielnym rytmem.

Clave przecisnął się przez trzaskające gałązki i miękką zieloną watę. Wysunął się na wolną przestrzeń. Zza horyzontu dżungli po zewnętrznej stronie wędrowała prawie pionowa smuga chmur. Na wszelki wypadek przytrzymał się mocniej.

Z zielonej waty, niczym robaki z ziemi, wysuwali się wiotcy wojownicy. Pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu Cartherów dosiadło już swoich strąków. Clave poczuł niepokój. Szarmanka powiedziała mu o ataku z opóźnieniem, a Merril w ogóle nic nie wiedziała. Dlaczego? Żeby mieli okazję się wycofać? „Pewnie, że chciałem walczyć, ale nie dowiedziałem się na czas…”

Może Cartherowie potrzebowali manusów bardziej niż obywateli.

Pomógł Merril przedostać się przez liście. W oczach kobiety lśnił zapał bitewny.

— Łowcy manusów nas zostawili. Szkoda im było czasu — zasyczała.

— Miałem złamaną nogę — wtrącił Clave i ukrył szeroki uśmiech. — Popełnili dużą pomyłkę, zostawiając nas tak po prostu.

— Dowiedzą się teraz. Tylko się nie śmiej! — potrząsnęła harpunem, którego koniec skąpany był w jadowitej żółci. — Ta trucizna albo cię zabije, albo doprowadzi do szaleństwa.

Niebo było ogromną masą chmur. W ciemnych szczelinach migotały błyskawice. Clave odszukał wzrokiem na zachodniej krawędzi cienką linię cienia. Drzewo Londyn było zbyt wielkie, aby mogło się ukryć w chmurach — pięćdziesiąt klomterów albo coś koło tego; mniej więcej połowa długości Drzewa Daltona-Quinna, ale i tak pięć raz większe niż dłuższa oś tej puchatej dżungli.

Wybrany przez Komunikatora wódz, Anthon, siedział już okrakiem na największym strąku. Anthon był ciemniejszy i rysy miał ostrzejsze od przeciętnego mężczyzny z plemienia Cartherów. Clave’owi mógł się wydawać delikatny z tymi długimi kośćmi, które dałoby się złamać jednym ruchem, ale za to obwieszony był bronią: kusza i strzały z zatrutymi końcami, pałka z kamieniem na końcu, długie, ostre paznokcie, ciało poznaczone bliznami. W istocie wyglądał groźnie i dziko.

Łodygi strąków zostały odcięte i zastąpione drewnianymi kołkami, służącymi jako zatyczki. Wojownik sadowił się w wewnętrznym zagłębieniu strąka i kierował nim za pomocą własnego ciężaru ciała. Clave zużył kilka strąków, żeby to wyćwiczyć.

Strąków było więcej niż ludzi: około setki, wszystkie związane lekką liną w równych odstępach. Merril wybrała jeden z nich i dosiadła go.

— Przywiązać cię? — zapytał Clave.

— Dam sobie radę. — Przerzuciła zwój liny pod sobą i złapała z drugiej strony. Clave wzruszył ramionami i wybrał strąk dla siebie. Był większy od niego, ale mniej masywny.

Mężczyźni przewyższali kobiety liczebnością, ale nie o wiele.

— Widziałeś kobiety? — zagadnęła Merril. — Obywatelstwo w Stanach Carthera zdobywa się poprzez walkę. Obywatelka jest lepszą żoną. Rodzina ma dwa głosy.

— Pewnie.

— Clave, jak oni to robią?

— Poufne — zachichotał i uchylił się przed drzewcem jej harpuna. — Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego. Szarmanka mówi, że dżungla przetnie drzewo pod kątem, w okolicy punktu środkowego, z zapasem plus minus klomtera. Do tej pory już nas tu nie będzie. Wyrównamy prędkość z drzewem i spadniemy na nich, zanim się spostrzegą.

— Jak wrócimy?

— O to też pytałem — Clave zmarszczył brwi. — Lizeth i Hild przywiozą dodatkowe strąki. Będą czekać w niebie, dopóki bitwa się nie skończy… ale złapią je, tak samo jak nas, jeśli łowcy zaczną używać monta. Musimy zająć się montem.

— A co właściwie będziemy robić? To znaczy: ty i ja?

— Zbierzemy Plemię Quinna. Chcemy, żeby Cartherowie dobrze o nas myśleli, ale Plemię Quinna ma pierwszeństwo. Chciałbym wiedzieć, gdzie oni wszyscy się podziali.

Otaczająca ich mgła zaczęła przesączać się przez liście. Podniósł się wiatr. Burzowe chmury zasnuły niebo. Clave nie odrywał wzroku od cienkiej, mrocznej kreski Drzewa Londyn… coraz bliższego, coraz większego.

Zewnętrzna kępa była bliżej — kępa obywateli. To oni pierwsi zobaczą nadchodzącą grozę: klomtery zielonej masy lecące na pień, zieloni wojownicy spadający na nich wprost z nieba. Niewielka szansa na atak z zaskoczenia. Dżungla jest zbyt wielka, aby dała się ukryć.

Realnie na to patrząc, nie mają cienia szansy, aby uratować kogokolwiek. Dokonają możliwie jak najwięcej zniszczeń i umrą. Dlaczego by nie zaatakować najpierw zewnętrznej kępy i nie zabić paru obywateli? Lepiej to sobie zapamiętają.

Ale jest za późno. Szarmanka znajduje się o klomtery od nich, obok kolumny ognistej pary, przy użyciu której zamierza skierować dżunglę o włos od pnia. Nie jest to odpowiedni moment, żeby ją informować o zmianie planów.

Linia we mgle uformowała się w ogromny znak całki z kępami po obu końcach. W rękach Cartherów pojawiły się miecze. Clave także wyciągnął swoją broń.

— Wojownicy! — ryknął Anthon. Odczekał, aż się uciszą, i zawołał: — Muszą sobie zapamiętać nasz atak! Nie wystarczy rozbić parę łbów! Musimy uszkodzić Drzewo Londyn. To Drzewo ma pamiętać przez następne kilka pokoleń, że obraza Stanów Carthera jest niebezpiecznym szaleństwem. Jeśli nie zapamiętają tej lekcji, wrócą, kiedy będziemy unieruchomieni.

— Niech nas popamiętają!

— Naprzód!

Sześćdziesiąt mieczy przecięło liny łączące strąki z dżunglą. Sześćdziesiąt dłoni wyciągnęło zatyczki z łodyg sześćdziesięciu strzałostrąków. Strąki ruszyły do przodu w strumieniach odoru zgniłych roślin. Z początku leciały razem, uderzając o siebie, ale po chwili zaczęły się rozdzielać. Nie wszystkie miały jednakowy odrzut.

Clave uczepił się wyjącego strąka ramionami i nogami. Kołysał się trochę, bardziej niż inni, bo nie miał wprawy. Czuł, jak krew odpływa mu z głowy. Wiatr wiał wściekle.

Niebo, ciemne i bezkształtne, pocięte było błyskawicami. Zbliżali się do centralnego punktu drzewa — wszystko zgodnie z planem. Tu znajdował się mont, jedyny środek transportu, z dziobem ukrytym w pniu. Ogon mu płonął.

Lawri uderzyła w niebieski przycisk.

Niebieskie liczby zamigotały w oknie dziobowym i znieruchomiały. W pulpicie poniżej pojawiły się niebieskie światełka: cztery grupki po cztery, małe pionowe kreseczki ułożone w romb wokół szerszej pionowej kreski. Układ poruszył jakieś struny w pamięci Terma. Dłonie Lawri zawisły nad nimi jak dłonie Harpa przed grą.

— Zapiąć się — polecił Klance. Lawri obejrzała się z irytacją i szybciej uderzyła w klawisze. I wtedy Term zrozumiał. Siedział w fotelu, gdy mont ryknął, zadrżał i ruszył do przodu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Całkowe drzewa»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Całkowe drzewa» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Całkowe drzewa»

Обсуждение, отзывы о книге «Całkowe drzewa» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x