Jej ruch zbudził go. Odwrócił się ostrożnie — jedno ramię miał przywiązane bandażem do torsu — i powiedział:
— Dzień dobry.
— Dzień dobry. Jak twoje ramię? — przez chwilę szukała w pamięci jego imienia.
— Nieźle je załatwiłaś, ale chyba wyjdę z tego.
— Ciekawa byłam, dlaczego przyszedłeś do mnie, skoro ci je złamałam.
— Nie mogłem o tobie zapomnieć — skrzywił się lekko. — Lawri nastawiała mi rękę, a ja wciąż widziałem twoją twarz o dwa centymetry od mojej, z obnażonymi zębami, jakbyś chciała zaraz chwycić mnie za gardło. Dlatego tu jestem.
Rozpogodził się.
— Oczywiście, okoliczności są zupełnie inne.
— Teraz lepiej?
— Tak.
Wreszcie przypomniała sobie, jak ma na imię.
— Karal, nie pamiętam żadnej Lawri.
— Lawri to nie manus. Jest Asystentem Uczonego… jednym z jego Asystentów, w każdym razie. Leczy ludzi z Floty, jeśli zostaniemy ranni.
Jeden z jego Asystentów?
— Słyszałam, że ten nowy Asystent jest manusem — zaryzykowała.
— Tak. Widziałem go z daleka. To nie gigant z dżungli. Jeden z twoich?
— Może. — Wstała, włożyła poncho. — Spotkamy się jeszcze?
— Może… — zawahał się i dodał: — Święta są za osiem snów.
Pozwoliła sobie na uśmiech. Gavving!
— Jak długo trwają?
— Sześć dni. I żadnej pracy.
— Cóż, na razie muszę pracować.
Karal znikł w listowiu, a Minya powoli wróciła na Rynek. Tęskniła za Kępą Daltona-Quinna. Właściwie przyzwyczaiła się już do najważniejszych różnic: ogromny Rynek, wszechobecni nadzorcy. Własna służalczość. Niewiele ją obchodziły. Tęskniła za winopnączem, za kopterami. Tu rosły tylko liście i starannie hodowane ziemskie rośliny: fasola, melony, kukurydza, tytoń, tak dokładnie wytresowane, jak ona sama.
Z tuzin manusek już wstało. Minya rozejrzała się za Jinny i dostrzegła ją przy dziupli. Karmiła drzewo, a spomiędzy liści widać było tylko jej głowę.
Plan dnia był ruchomy. Jeśli ktoś się spóźnił, pracował dłużej. Poza tym nadzorców niewiele obchodziło. Za to Minyę — tak! Będzie wszystko robić dobrze, stanie się przykładnym manusem… a potem przyjdzie może czas, żeby stać się kimś innym.
Usiłowała przypomnieć sobie brzmienie mowy Karala. Miał dziwny akcent, podobnie jak inni obywatele. Minya ćwiczyła go pilnie.
Wszystko to było dla niej nowe. Jej własne instynkty walczyły z wolą przetrwania: sprzeciw wobec napaści seksualnej, traktowanej jako bluźnierstwo przeciwko woli przeżycia.
Instynkt przetrwania zwyciężył. Wszystko będzie robić dobrze!
Jinny wstała, uporządkowała poncho i biegiem rzuciła się na zachód.
Minya krzyknęła. Była zbyt daleko, żeby ją usłyszano. Krzyczała i biegnąc pokazywała Jinny palcem. Dwie strażniczki, znajdujące się znacznie bliżej, zobaczyły, co się dzieje, i także puściły się biegiem.
Minya nie zatrzymywała się. Strażniczki — Haryet i Dloris, giganty z dżungli o twardych rysach, w nieokreślonym wieku — doganiały już uciekinierkę. Dloris wywijała nad głową obciążoną liną. Zawinęła dwa razy i rzuciła. Haryet czekała na swoją kolej, żeby także rzucić, podczas gdy Dloris ciągnęła. Lina stawiała opór przez dłuższą chwilę, potem puściła. Dloris straciła równowagę i upadła w tył.
Minya dotarła do krawędzi listowia w samą porę, aby zobaczyć, jak obciążony kamieniem koniec liny Haryet owinął się wokół Jinny. Dloris ponownie rzuciła swoją linę, zanim Jinny zdołała się uwolnić od poprzedniej. Uciekinierka najpierw miotała się przez chwilę, potem znieruchomiała.
Haryet przyciągnęła ją ku sobie.
Jinny leżała skulona na boku, z twarzą w ramionach i z podkurczonymi nogami. Teraz otaczała je już cała gromada manusek. Zanim Dloris odegnała je ruchem ręki, Haryet przewróciła Jinny na plecy, chwyciła ją za podbródek i siłą wyciągnęła jej twarz zza osłony ramion. Oczy dziewczyny pozostały zaciśnięte jak pięści.
— Pani Strażniczko — odezwała się Minya. — Proszę o chwilę uwagi.
Dloris obejrzała się, zdumiona ostrym tonem Minyi.
— Później.
Jinny zaczęła szlochać. Szloch wstrząsał nią, dygotała jak drzewo Daltona-Quinna, zanim rozpadło się na kawałki. Haryet przez chwilę przyglądała się beznamiętnie. Później okryła dziewczynę drugim ponchem i usiadła, żeby jej pilnować.
Dloris obejrzała się na Minyę.
— O co chodzi?
— Jeśli Jinny spróbuje jeszcze raz, i tym razem jej się uda, czy pani nie będzie miała problemów?
— Być może. I co z tego?
— Bliźniacza siostra Jinny jest z kobietami, które mają gości. Jinny musi się z nią zobaczyć.
— To zabronione — słabym głosem odparła gigantka z dżungli.
Kiedy obywatele tak mówili, Minya nauczyła się udawać, że nie słyszy.
— To bliźniaczki. Przez całe życie były razem. Powinno się im dać kilka godzin na rozmowę.
— Mówię ci, to zabronione.
— To tylko pani problem. Dloris wzniosła oczy w rozpaczy.
— Idź do grupy sortowania śmieci. Nie, zaczekaj. Najpierw pogadaj z tą Jinny, jeśli w ogóle zechce się odezwać.
— Tak, Strażniczko. Chciałabym też, żeby sprawdzono, czy nie jestem w ciąży, kiedy pani uzna za stosowne.
— Później.
Minya pochyliła się i wyszeptała wprost do ucha Jinny.
— Jinny, to ja, Minya. Rozmawiałam z Dloris. Spróbuje cię skontaktować z Jayan.
Jinny była nadal sztywna i ściśnięta jak węzeł.
— Jinny, Termowi się udało. Jest w Cytadeli, tam, gdzie mieszka Uczony.
Nic.
— Trzymaj się, dobrze? Tylko się trzymaj. Coś się na pewno stanie. Pogadaj z Jayan. Spytaj, czy się czegoś dowiedziała. — Drzewne żarcie, coś przecież musi do niej dotrzeć! — Dowiedz się, gdzie są trzymane ciężarne kobiety. Zobacz, czy Term przychodzi, żeby je badać. Może tak być. Powiedz, że się trzymamy i czekamy.
Jinny ani drgnęła. W końcu przemówiła stłumionym głosem:
— Dobrze, słucham. Ale nie wytrzymam. Po prostu nie wytrzymam.
— Jesteś silniejsza niż ci się zdaje.
— Jeśli jeszcze jakiś facet mnie wybierze, zabiję go.
Niektórzy lubią kobiety, które się bronią, pomyślała Minya.
— Czekaj — poleciła. — Czekaj, aż zabijemy ich wszystkich.
Po dłuższej chwili Jinny rozluźniła się i wstała.
ROZDZIAŁ XVI
Echa Rewolty
Gavving obudził się, czując na ramieniu czyjeś dotknięcie. Rozejrzał się, ale nie poruszył.
Hamaki wisiały w trzech poziomach. Jego własny znajdował się na samej górze. Na tle podświetlonego dziennym światłem wejścia ostro rysowała się ciemna sylwetka strażnika. Wydawało się, jakby zasnął na stojąco, co w łagodnym powiewie Drzewa Londyn było całkowicie realne. W półmroku baraków Alfin tulił się do słupa, na którym wisiał hamak Gavvinga. Szeptem, który brzmiał niemal jak okrzyk radości, oznajmił:
— Przydzielili mnie do pracy przy dziupli!
— Myślałem, że tym się zajmują tylko kobiety — zdziwił się Gavving, nie ruszając się z miejsca. Jorg spał dokładnie pod nim — był to „ucywilizowany” człowiek, pulchny i smutny, zbyt głupi, aby szpiegować kogokolwiek. Hamaki wisiały jednak bardzo blisko siebie.
— Widziałem farmę, kiedy nas zabierali na prysznic. Mnóstwo rzeczy robią źle. Rozmawiałem o tym ze strażnikiem. Pozwolił mi pogadać z kobietą prowadzącą farmę. Ma na imię Kor i umie słuchać. Jestem teraz jej konsultantem.
— To dobrze.
— Daj mi trochę czasu, a może uda mi się wciągnąć w to także ciebie. Chciałbym najpierw pokazać, co potrafię.
Читать дальше