Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Szybowałem nad ziemią, przelatywałem granice, pomagałem powstańcom arabskim w szturmach na francuskie karabiny maszynowe, uwalniałem z ciemnicy więźniów kapitalizmu i w ogóle zmieniałem świat od podstaw.
Każdy z nas w dzieciństwie marzył o jakichś cudownych skrzydłach, o czapce niewidce…
I oto ujrzałem, jak mój chłopięcy cud stał się rzeczywistością. Wahadło naszego zegara uwolnione było od siły przyciągania. Masa ziemska przestała na nie działać. Unosiło się w powietrzu.
Nie wiem, jak by się zachował ktoś inny na moim miejscu. Co do mnie, byłem zupełnie oszołomiony, zgnębiony i przez jakie pół minuty gapiłem się na wahadło. Później potrząsnąłem głową i przetarłem oczy.
Zegar stał, jednakże wahadło przybrało skrajnie lewą pozycję. Było to nieprawdopodobne, ale prawdziwe.
Mimochodem spojrzałem przez okno i to, co przez nie ujrzałem, przyprawiło mnie o dreszcze.
W czasie gdy patrzyłem na wahadło, widok nie zmienił się ani na jotę.
Wciąż ta sama fala toczyła się na brzeg — zapamiętałem ją po kipiącym, zawiniętym ku dołowi grzebieniu — dwoje pieszych na drodze znajdowało się w tej samej pozycji, w jakiej ich pozostawiło wówczas moje przelotne spojrzenie. Również motocyklista pozostawał w tym samym miejscu.
Pamiętam, że najbardziej zdumiał mnie motocykl. Był to „Iż-49” i ciągnął z szybkością ponad pięćdziesiąt na godzinę — orientowałem się po sinawym dymku z rury wydechowej, snującym się na dość dużą odległość od tłumika. Motocykl pędził i stał równocześnie. Stał i nie przechylał się ani trochę, znowuż w absolutnej niezgodzie z prawami równowagi.
Doszedłem do wniosku, że śpię i wszystko to śni mi się po prostu. Jak to zwykło się czynić w powieściach, uszczypnąłem się w lewą rękę i krzyknąłem z bólu. Nie, to nie był sen.
— Zabawne — powiedziałem do siebie, chociaż dla mnie wcale to nie było zabawne, ale raczej straszne.
Raz jeszcze zlustrowałem pokój i wyjrzałem przez okno.
— Jestem inżynier Korostylew — powiedziałem na głos. — Wasilij Pietrowicz, lat trzydzieści pięć, a dzisiaj mamy niedzielę, dwudziestego piątego czerwca.
Nie, ja nie mogłem zwariować. Byłem przy zdrowych zmysłach.
Z sercem zamierającym ze strachu wyszedłem z pokoju, przekręciłem klucz w sionce i pchnąłem drzwi prowadzące do ogrodu. Nie poddały się naciskowi. Wówczas pchnąłem silniej i nacisnąłem ramieniem.
Rozległ się trzask i drzwi wyrwane z zawiasów upadły na werandę.
Popatrzyłem na nie w osłupieniu. One również zachowywały się inaczej niż dotychczas.
Co do trzasku, był to pierwszy normalny dźwięk, jaki owego ranka dobiegł do moich uszu. Uświadomiłem sobie, że gdy znajdowałem się w pokoju, przez cały czas otaczało mnie dziwne milczenie, przerywane tylko szmerami.
Nie znajdując żadnego wytłumaczenia na to, co się stało z drzwiami, poszedłem ścieżką w kierunku niewysokiego parkanu, dzielącego nasz ogród od szosy. I tu znowu zaczęło się coś dziwnego. Gdy już byłem przy furtce, poczułem, że trudno będzie mi się zatrzymać. Miałem wrażenie, jak gdyby niosła mnie naprzód siła bezwładności, jaką odczuwa się na przykład zbiegając ze stromych schodów. Z trudem „zahamowałem” przy parkanie i wyszedłem na ulicę.
Spokój panował w domkach naszego osiedla. Za parkanami suszyły się pieluszki. Z olbrzymiej królewskiej topoli, rosnącej przy domu Mochowa, płynął mocny i świeży zapach. Poranne słońce świeciło jaskrawo na czystym po burzy niebie.
Sądząc z pochylenia trawy i z tego, jak uginały się gałęzie topoli, można było przypuścić, że wieje dość silny wiatr. Ale ja go nie czułem. Było mi gorąco.
Po chwili czekania przy furtce podszedłem do motocyklisty.
Pamiętam, że gdy się do niego zbliżałem, słyszałem wybuchy silnika.
Ale nie takie jak zazwyczaj, tylko w o wiele niższej tonacji. Coś jak gdyby oddalone grzmoty. Ale jak tylko się zatrzymałem, dźwięki te się zmieniły na powrót w taki sam szmer, jaki mnie niepokoił, gdy się jeszcze znajdowałem w domu.
Motocyklista — opalony chłopak o wydatnych kościach policzkowych — siedział na siodełku, lekko nachylony do przodu i zapatrzony przed siebie z typowym dla kierowców skupieniem. Nie zauważył mnie.
Wyglądał zupełnie normalnie, jeżeli nie brać pod uwagę tego, że się wcale nie ruszał. Dotknąłem silnika i cofnąłem rękę: był gorący. Później zrobiłem jeszcze większe głupstwo — usiłowałem strącić motocyklistę.
Nie wiem, dlaczego mi to strzeliło do głowy — widocznie uważałem, że skoro się nie porusza, to powinien upaść, a nie stać wbrew wszelkim prawom fizyki. Wparłem się oburącz w tylne siodełko i nacisnąłem niezbyt mocno. Na szczęście nic z tego nie wyszło. Jakaś siła ciągle utrzymywała motocykl w tej samej pozycji.
Zresztą specjalnie się o to nie starałem. Byłem zbyt przygnębiony i wytrącony z równowagi.
Upłynęło kilka minut, zanim spostrzegłem, że motocykl się jednakże się porusza, chociaż bardzo powoli. Zobaczyłem v to patrząc na tylne koło.
Do opony przylgnął kawałek smoły, a do niego z kolei przylepiła się zapałka. Gdy się kręciłem wokół motocykla, zapałka powoli przesunęła się z góry na dół.
Przykucnąłem i zacząłem oglądać koło. Stoi mi w tej chwili przed oczyma. Zielona obręcz, okryta gęstym kurzem, nieco zardzewiałe szprychy, stara popękana opona.
Długo wpatrywałem się w to koło, jak gdyby w nim znajdowało się rozwiązanie tych wszystkich zagadkowych przemian, jakie zaszły w świecie.
Później wstałem i zacząłem oglądać kierowcę. Obszedłem motocykl i stanąłem o jakie pół metra przed nim. Chłopak mnie nie widział.
Nachyliłem się nad nim i zawołałem mu do ucha:
— Halo, słyszy mnie pan?
Nie słyszał.
Machnąłem mu ręką przed samymi oczyma. To również nie wywarło na nim najmniejszego wrażenia. Po prostu nie istniałem dla niego.
Przednie koło doszło nareszcie do mnie — poruszało się z szybkością nie większą niż centymetr na sekundę — i oparło się o moje kolano. Z początku słabo, później coraz silniej napierało na mnie, aż musiałem się cofnąć.
Zupełnie oszołomiony, powlokłem się ku dwojgu pieszym.
Stwierdziłem, że jak tylko zaczynam się ruszać, z miejsca zrywa się gwałtowny wiatr, który natychmiast ustaje w momencie, gdy się zatrzymuję. Zapewne działo się to i wcześniej, ale nie zwróciłem na to uwagi.
Przechodnie — młoda brunetka i starszawy jegomość z plecakiem — stali o jakieś pięćdziesiąt metrów od motocykla. Zresztą oni też niezupełnie stali, szli, a raczej posuwali się strasznie powoli.
Zużywali dwie albo trzy minuty na zrobienie jednego kroku. Pozostająca z tyłu noga nieskończenie pomału oddzielała się od asfaltu i zaczynała się przenosić ku przodowi. Nieskończenie pomału przenosiło się ciało i środek ciężkości przemieszczał się na drugą nogę. Podczas gdy dokonywali tego kroku, mogłem ich obejść dookoła osiem albo dziesięć razy.
Najprawdopodobniej był to ojciec z dorosłą córką. Wydawało mi się, że ich znam — mieszkali w samotnym domku o pięć kilometrów od osiedla i przychodzili do nas po prowiant.
Oni również nie wyglądali na zaniepokojonych. Gdy znajdowałem się przy nich, kobieta odwróciła głowę i zaczęła patrzeć w kierunku mężczyzny.
Pamiętam, że kilkakrotnie obchodziłem ich dookoła, próbowałem do nich zagadać i nawet dotykałem ręki mężczyzny.
W pewnej chwili usiadłem w rowie bardzo blisko kobiety i przesiedziałem tak pięć albo dziesięć minut. Odniosłem wrażenie, że nareszcie mnie zauważyła. W każdym razie zaczęła niebywale powoli zwracać głowę ku miejscu, w którym siedziałem, i później, gdy już wstałem i odszedłem, głowa jej pozostawała jeszcze długo zwrócona w tym kierunku. Spoglądała na miejsce, w którym mnie już nie było, a później twarz jej zaczęła przybierać wyraz lekkiego zdziwienia. Brwi podniosły się z lekka i oczy jej nieco się zaokrągliły.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.