Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Była przystojna, ale niestety przypominała manekin w sklepie gotowych ubrań. Zwłaszcza z powodu tego zdziwionego spojrzenia.
Później powoli poszedłem na plażę, ściskając skronie rękoma.
Zapytywałem samego siebie, co by to mogło znaczyć. Może to jakaś nowa bomba wybuchła w okolicy letniska? Może nasza planeta przeleciała przez jakieś zagęszczenie materii kosmicznej, które zatrzymało lub spowolniło wszystko na ziemi? Ale dlaczego ja pozostałem taki sam jak poprzednio? Może mam gorączkę albo po prostu śnię?
Jednakże rozumowałem całkiem logicznie i w żadnym razie nie spałem.
Bolał mnie palec, oparzony o silnik motocykla, i już zdążył się na nim uformować pęcherzyk surowicy. W ogóle wszystko dookoła było zbyt rzeczywiste, żeby mogło się śnić.
W stanie snu czy też majaczenia — w efemerycznym świecie „na niby” zgoła nie wszystko bywa dostępne dla człowieka. Czasem nie może uciec przed pościgiem, czasem, na odwrót, nie jest w stanie doścignąć uciekającego. Zawsze istnieją jakieś ograniczenia. A tutaj wszystko było proste i naturalne. Stałem na brzegu zatoki, za plecami miałem nasz dom — gdybym zechciał, mogłem się obejrzeć za siebie, by go zobaczyć.
Mogłem usięść i wstać, wyciągnąć rękę albo ją opuścić. Nikt mnie nie gonił i ja też nikogo nie ścigałem.
Niemniej jednak byłem jedynym poruszającym się człowiekiem w zatrzymanym, skamieniałym świecie. Jak gdybym trafił na ekran filmu wyświetlanego w niesamowicie zwolnionym tempie.
Zbliżyłem się do wody i z rozmachem uderzyłem nogą w nieruchomą falę. Nie był to najmądrzejszy odruch w mojej sytuacji. Przecież miałem na sobie ranne pantofle. Odniosłem wrażenie, że uderzyłem o płytę kamienną. Jęknąłem, podskoczyłem i zatańczyłem na jednej nodze łapiąc się za palce drugiej.
Woda również nie była taka jak dotychczas.
Nie pamiętam dokładnie, co później wyrabiałem. Zdaje się, że miotałem się po brzegu, wykrzykując jakieś bezsensowne słowa, domagające się, żeby „to” ustało, żeby wszystko wróciło do normy. Chyba były to dla mnie najtrudniejsze chwile i w czasie owego napadu rozpaczy rzeczywiście byłem bliski obłędu.
Później siły mnie opuściły i ległem zmęczony na piasku tuż nad samą wodą. Najbliższa fala nieskończenie powoli szła ku mnie. Patrzałem na nią tępym wzrokiem, siedząc bez ruchu na mokrym piasku. Niebywale powoli, niby roztopione szkło potoczyła się do mnie — strach mnie ogarnął, gdy patrzyłem na jej przybliżanie — ogarnęła stopy, kolana i biodra. Przeszło jakieś dziesięć minut, nim biodra moje znalazły się w wodzie, napięcie wzmogło się do ostateczności i omal nie krzyknąłem.
Ale wszystko się zakończyło pomyślnie. Fala po jakichś pięciu minutach, a ją siedziałem na miejscu w mokrej piżamie.
Później poczułem, że wszystkie te cuda po prostu mi się znudziły i uprzykrzyły. To, co się stało, było całkowicie niewytłumaczalne dla mnie w danej chwili — i dla tego zgoła nie do wytrzymania.
Wstałem i powlokłem się do domu. Bardzo chciałem się ukryć przed wzrokiem nieruchomych ludzi z osiedla. Żywiłem skrytą nadzieję, że jeżeli zasnę, to po pewnym czasie znów się obudzę w ruchomym i normalnym świecie.
— Ale wybaczy pan — przerwałem inżynierowi — kiedy to wszystko się działo?
— W tym roku, dwudziestego piątego czerwca.
— A więc to wszystko wydawało się panu?
— Nie. To było w rzeczywistości.
— Ale przecież ja także sobie przypominam dzień dwudziestego piątego czerwca — wzruszyłem ramionami z niedowierzaniem. — I nie tylko ja, pamięta go wiele innych osób. Może to się ograniczyło do pańskiego osiedla. Ale i wówczas coś podobnego nie przeszłoby bez echa. Wszędzie by o tym mówiono. I gazety pisałyby o tym.
Inżynier pokręcił głową przecząco:
— Tylko ja jeden mogłem to zauważyć. Ale niech pan słucha dalej.
INŻYNIER SPOTYKA NIEZNAJOMEGO
W naszym ogrodzie, jak się idzie w kierunku domu, po lewej strome furtki rośnie kilka gęstych krzaków jaśminu. W tym jaśminie ukryta jest potężna psia buda. Jeden z moich, przyjaciół, wyjeżdżając na delegację, zostawił nam na lato niemieckiego owczarka. Dla tego owczarka zbiliśmy budę z desek, a później znajomy nasz po powrocie zabrał swojego psa i buda opustoszała.
Wiosną i latem synowie moi wykorzystują ją do zabawy w Indian.
Teraz zaś, idąc ścieżką do domu, zobaczyłem raptem, że z budy sterczą czyjeś nogi w wielkich buciorach, zdeptanych I utytłanych w mokrej ziemi.
Jak wszyscy posiadacze domków, nie lubię gdy nieznajomi bez pytania wchodzą do naszego ogrodu. Poza tym zaskoczyła mnie dziwna poza owego człowieka i zapytywałem siebie, co on może robić w tej budzie.
Zdążyłem już bowiem zapomnieć o wszystkich nieprawdopodobnych przygodach owego dnia.
Zbliżyłem się do krzaków i zacząłem patrzeć na owe nogi.
I oto nagle usłyszałem ludzki głos. Po raz pierwszy w ciągu tego całego ranka, w dziwnym ani na chwilę nie ucichającym szeleście zabrzmiały autentyczne ludzkie słowa:
— Zostawcie… Zostawcie… — bełkotał nieznajomy.
Później dobiegło mnie kilka przekleństw i znów to samo:
— Zostawcie…
— Słuchaj pan — powiedziałem — proszę wyjść! Niech pan wyjdzie natychmiast! Nogi zadrgały i nieznajomy ucichł. Przykucnąłem, pociągnąłem go za but i powiedziałem:
— No, niech pan szybciej wyłazi. Pan jeszcze nie wie, co się stało.
Nieznajomy kopnął mnie i zaklął.
Płonąc niecierpliwością, chwyciłem go oburącz za nogę, wytężyłem wszystkie siły i wyciągnąłem mężczyznę z budy.
Przez pewien czas patrzyliśmy na siebie ze zdumieniem. On — leżąc na wznak, ja — siedząc przy nim w kucki.
Był to krępy, dobrze zbudowany młodzian dwudziestopięcio- albo dwudziestosiedmioletni o bladej, niezdrowej cerze. Miał zadarty nos i szare maleńkie, wystraszone oczki.
Patrząc na jego potężne bary zdziwiłem się, że tak łatwo udało mi się wyciągnąć go z budy. Chyba dlatego, że nie miał się o co zaczepić.
— Słuchaj pan — powiedziałem wreszcie — coś się stało z naszą Ziemią. Rozumie pan?
Podniósł się, usiadł na trawie i bojaźliwie wyjrzał przez rzadkie sztachety na szosę. Z naszego ogrodu widać było nieruchomego mężczyznę i kobietę na drodze.
— Ano, popatrz — powiedział z przerażeniem. — Popatrz.
Następnie przewrócił się na brzuch i znowu usiłował wczołgać się do budy. Ledwie go przytrzymałem.
Potem szeptem — licho wie dlaczego właśnie szeptem — zaczęliśmy rozmowę.
— Cały świat stanął — wyszeptałem. — I skąd ten dziwny szmer?
— A ten na rowerze — powiedział chłopak. — Widziałeś tego typa na rowerze?
— Jakiego typa?
— A tam, jednego. W koszulce. Strąciłem go. Okazało się, że na ścieżce za willą Mochowa spotkał rowerzystę, stojącego nieruchomo w miejscu, i zrzucił go z roweru.
— A dlaczego pan to zrobił? — zapytałem i od razu przypomniałem sobie, że sam również chciałem przewrócić motocykl.
— A po co on tak? — odparł nieznajomy i zaklął soczyście.
Czas jakiś przesiedzieliśmy przy budce, opowiadając sobie nawzajem, co każdy z nas widział.
— A gdzie pan był, jak się to wszystko zaczęło? — zapytałem.
— Ja?… Tutaj.
— Gdzie tutaj? W ogrodzie?
Stropił się.
— Nie… Tam — zrobił nieokreślony ruch ręką w kierunku Zatoki.
— A gdzie niby? Na plaży?
Wskazywał to w tę, to w przeciwną stronę i w żaden sposób nie mogłem się od niego wywiedzieć, gdzie go zaskoczyły te wszystkie cuda.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.