Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy

Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Radzieccy i amerykańscy uczeni głowią się nad wysłaniem człowieka na Księżyc, ale w kosmolocie fantazji możemy już dzisiaj podróżować na krańce Galaktyki, poznawać inne, dziwne cywilizacje.

Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przez cały wrzesień mieszkałem nad samym brzegiem morza w tamtejszym domu wczasowym i zawarłem znajomość ze wszystkimi jego mieszkańcami. Tylko o jednym z nich — wysokim szczupłym blondynie — wiedziałem bardzo niewiele. Było to tym dziwniejsze, że od pierwszego spotkania poczuliśmy do siebie coś w rodzaju sympatii.

Obaj lubiliśmy wczesnym rankiem, na dwie godziny przed śniadaniem, spacerować po plaży całkowicie pustej o tej porze. Korostylew — takie było nazwisko blondyna — wstawał wcześniej i wypuszczał się w kierunku Bułduri. W czasie gdy wychodziłem na brzeg, on już stamtąd powracał. Spotykaliśmy się na bezludnej plaży, kłanialiśmy się sobie, uśmiechaliśmy się i każdy szedł swoją drogą.

Po każdym z takich spotkań mieliśmy (przynajmniej ja miałem) wrażenie, że warto byłoby zatrzymać się na chwilę i pogawędzić.

Pewnego ranka zastałem Korostylewa przy jakichś dziwnych zajęciach.

Inżynier siedział na ławce, po czym przykucnął i zaczął wodzić palcem po piasku. Twarz jego wyrażała maksymalne skupienie. Uspokoił się po parokrotnym dokonaniu tej czynności. Później zobaczył lecącego motyla i również powiódł ręką w powietrzu, jak gdyby kiwał nią na pożegnanie.

Wreszcie podskoczył kilkakrotnie.

Zakaszlałem, żeby mu dać znać o swojej obecności. Spojrzenia nasze się spotkały i obaj speszyliśmy się nieco.

Korostyłew roześmiał się i kiwnął ręką:

— Niech pan podejdzie bliżej. I niech pan nie myśli, że zwariowałem.

Zbliżyłem się do niego i wszczęliśmy rozmowę, w ciągu której opowiedziana została historia wypadków, jakie niedawno zdarzyły się w Zatoce Fińskiej.

KOROSTYLEW ZACZYNA SWOJĄ OPOWIEŚĆ

PIERWSZA GODZINA W ZMIENIONYM ŚWIECIE

… — Przede wszystkim muszę wyjaśnić, że jestem z zawodu inżynierem. Specjalizowałem się w termodynamice. Mam już za sobą aspiranturę i obroniłem pracę kandydacką na Politechnice Moskiewskiej, ale mimo to jestem raczej praktykiem niż teoretykiem. Dlatego nie wszystko jest dla mnie jasne w tym, co mi się niedawno przydarzyło.

Mówiąc ściślej, zajmuję się wyposażeniem turbin parowych dla elektrowni słonecznych. Mieszkam z rodziną w lesistej okolicy nad brzegiem Zatoki Fińskiej. Pracuję w instytucie badań naukowych, którego bazę stanowi niewielka elektrownia słoneczna o wyłącznie doświadczalnym znaczeniu. Obok niej pobudowane jest osiedle, w którym wszyscy mieszkamy. Nasz domek, otoczony niedużym ogrodem, mieści się na samym końcu ulicy łączącej szosę nadmorską ze stacją kolei podmiejskiej. Jest to właściwie jedyna ulica osiedla.

Naprzeciw naszego domu znajduje się willa docenta Mochowa. To mój przyjaciel. On również pracuje w instytucie. Tuż obok — sklep spożywczy albo raczej sklepik, w którym wszyscy zaopatrujemy się w żywność.

Z tyłu, pomiędzy oknami naszego domu i terenem elektrowni, nie ma już żadnych zabudowań. Rośnie tam niewysoki zagajnik, którego jakoś nie ruszono w czasie budowy…

Stało się to w niedzielę dwudziestego piątego czerwca. Poprzedniego wieczoru żona i dwóch moich synów wybrali się do Leningradu na nowy film indyjski. Chcieli, żebym pojechał z nimi, ale ja zamierzałem popracować sobie w domu.

Umówiłem się z Anią, że zostawi chłopaków na niedzielę u babci, a sama wróci pociągiem o dziesiątej rano.

Podrzuciłem ich na dworzec, wstawiłem wóz do garażu i usiadłem za biurkiem.

Zasiedziałem się przy nim dosyć długo. Przyjaciele dzwonili, żebym wpadł do nich posłuchać nowych nagrań. Ale miałem jeszcze jedno pilne obliczenie i nie poszedłem.

Koło północy rozpoczęła się burza. Lubię patrzeć, jak się błyska, więc podniosłem się zza biurka, podszedłem do okna i odsunąłem story.

Pamiętam, że burza była solidna. Deszcz tak mocno walił o gałęzie drzew w ogrodzie, że się pod nim uginały, a bijące o dach strumienie sprawiały wrażenie dalekiej kanonady. Okno gabinetu wychodzi wprost na elektrownię, i parę razy widziałem, jak wierzchołki lip za parkanem i dach budynku, w którym się mieści reaktor, na moment rozbłyskiwały błękitnym światłem.

W pewnej chwili ukazała się w polu mojego widzenia błękitnawa, na poły przezroczysta kula wielkości średniej dyni, drgająca i fosforyzująca.

Zjawiła się w gęstwinie drzew po lewej stronie domu. Przypominała nieco płaszcz meduzy, wypływającej z głębi morza.

Pierwszy raz w życiu widziałem coś podobnego.

Tak blisko przepłynęła koło werandy, że sądziłem, iż się o nią rozbije, ale potoczyła się ku budynkom elektrowni. Śledziłem ją, co było bardzo łatwe, ponieważ w tym czasie zmieniła kolor i zrobiła się jaskrawożółta jak żelazo wyjęte z formy. Uderzyła o dach budynku reaktora, odbiła się impetem, uderzyła jeszcze raz, i nie to, żeby pękła albo wybuchła, ale jakoś tak wsiąkła w dach.

Zląkłem się, że od razu wybuchnie pożar, więc wybiegłem na ganek i okrążyłem dom, żeby zobaczyć, czy coś nie zagraża elektrowni. Jednakże na dachu głównego budynku, który doskonale widziałem z ogrodu, nie dało się zauważyć najmniejszych oznak pożaru. Wszędzie panowała cisza.

Ukośne strugi deszczu nadal cięły trawę i drzewa. Po pół minucie stania pod ścianą domu i solidnym zmoknięciu wróciłem do gabinetu.

Było już późno. Położyłem się spać i następnego ranka zaczęły się sprawy, o których właśnie będę opowiadał.

Obudziłem się koło ósmej i zdziwiłem się, że tak długo spałem.

Zazwyczaj wstajemy o szóstej. Burza skończyła się w nocy. Widziałem przez okno kawałek błękitnego nieba i gałązkę lipy rosnącej w ogrodzie spod samym domem. Patrząc na nią ucieszyłem się, że dzień jest bez wiatru. Liście były zupełnie nieruchome.

Wkrótce poczułem coś niezwykłego w całej atmosferze pokoju. Przede wszystkim do moich uszu nieustannie dobiegały jakieś dziwne szmery. Jak gdyby ktoś w pobliżu przedkładał z miejsca na miejsce wielkie płachty papieru.

Był to nierównomierny szelest, który czasami przycichał, a później znowu przybierał na sile.

Naraz uświadomiłem sobie, że nie słyszę normalnego wyraźnego cykania, jakie powinno było dochodzić z wielkiego antycznego zegara, który dostałem po dziadku. Zegar ten nie stanął ani razu za mojej pamięci i myśl, że mógł się zepsuć, była dla mnie szczególnie przykra.

Wyskoczyłem z łóżka i tak jak byłem w piżamie, podszedłem do okna, które w sypialni nie wychodzi na ogród, tylko na Zatokę.

Odsunąwszy story, rzuciłem okiem na brzeg i asfaltową szosę, odwróciłem się i podszedłem do zegara. Po tym krótkim spojrzeniu przez okno został we mnie jakiś niepokojący osad. Fala zalewająca piasek, dwaj przechodnie na skraju szosy, motocykl pędzący po asfalcie — wszystko to było takie jak zazwyczaj, i jednocześnie jakieś dziwne. Otworzyłem drzwiczki zegara, żeby zobaczyć, co się z nim dzieje — był to staroświecki werk szwajcarskiego pochodzenia, w rzeźbionej dębowej szafce.

Otworzyłem drzwiczki… i osłupiałem.

Proszę sobie wyobrazić, co zobaczyłem. Wahadło osadzone na długim i grubym pręcie mosiężnym n i e z w i s a ł o pionowo. Odchylone było niemal poziomo w lewo, czyli znajdowało się w punkcie najbardziej odległym od równowagi!

Pamiętam, że w dzieciństwie, jako dwunastoletni chłopak, często marzyłem o tym, żeby dokonać jakiegoś cudu. Na przykład, podskoczyć i nie opaść od razu na ziemię, ale zawisnąć w powietrzu. Albo podnieść kamyk, podrzucić go tak, żeby nie upadł, tylko zatrzymał się w powietrzu.

Skakałem więc dziesiątki razy, ale natychmiast upadałem na ziemię w całkowitej zgodzie z prawem grawitacji. Jednak te niepowodzenia nie obdzierały mnie z moich marzeń. Wyobrażałem sobie, że nie dziś, to jutro raptem zdołam się uwolnić od krępującej mnie siły przyciągania i wówczas… Wówczas fantazja rozwijała się zgoła niepowstrzymanie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x