Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— To nie jest wykluczone. Rzeczywiście, Alb, to nie jest wykluczone.
Ja na przykład nie widzę w tym nic złego. A swoją drogą, badania w tym kierunku rokują wiele nadziei… Co ci jest, Alb? Strasznie zbladłeś! Jesteś zmęczony?
Obaj podnieśli się jednocześnie. Bardzo chciałem im powiedzieć o wszystkim, o czym się dowiedziałem. Ale nie mogłem tego zrobić, ponieważ byłem pewien, że wtedy prawie natychmiast odtworzą u nas w instytucie urządzenie Horscha i zaczną jak opętani, jak średniowieczni Faustowie, produkować ludzi metodą syntetyczną. Zdaje się, dopiero wówczas zrozumiałem, ile racji miał ojciec, mówiąc o odpowiedzialności uczonego za losy swego odkrycia.
VIII
Horsch zjawił się w naszym domu dopiero wtedy, kiedy już czułem się zupełnie dobrze i całymi dniami siedziałem w gabinecie ojca, czytając książki filozoficzne. Nigdy dotychczas nie zwróciłem uwagi na to, jak wiele tego typu pozycji znajdowało się w naszej bibliotece, z iloma teoriami z zakresu śmierci i nieśmiertelności zapoznał się mój ojciec.
Teraz, czytając jedną książkę po drugiej, szedłem jak gdyby śladami ojca.
W takim właśnie momencie wszedł Horsch, postarzały, zgarbiony. Przez chwilę było mi go nawet żal. Stał przede mną z opuszczonymi rękoma, w starym wypłowiałym płaszczu, o twarzy zmęczonej i bez wyrazu.
— Proszę, niech pan siada — powiedziałem.
Skinął głową i usiadł. Na chwilę zapanowało milczenie.
— Słucham pana, panie Horsch. Podniósł głowę.
— Dlaczego pan to zrobił, Alb?
— Co?
— Pan zniszczył trud całego mojego życia, i to nie tylko mojego, lecz i swego ojca.
Uśmiechnąłem się. Zatriumfowało we mnie niedobre uczucie zemsty.
— Jakie pan miał prawo przeprowadzać takie nieludzkie doświadczenia? Jakie pan miał moralne prawo tchnąć w człowieka życie w taki sposób?
Horsch uśmiechnął się z sarkazmem.
— Jakie prawo, jakie prawo… Jakie prawo mieli ludzie do wynalezienia prochu? Jakie mieli prawo tworzyć bomby atomowe i wodorowe? Jakie, Alb? A samoloty? A rakiety? A śmiercionośne wirusy? I to wszystko to śmierć, Alb, śmierć… Jakie prawo… Jeżeli chce pan wiedzieć, to nasze prawo, mam tu na myśli nie tylko siebie, lecz i pańskiego ojca, nasze prawo oparte było na nieprzezwyciężonym dążeniu do zneutralizowania zwariowanego pędu nauki, która pracuje nad środkami masowego zniszczenia wszystkiego, co żywe.
Popatrzyłem na niego zdziwiony. To było dla mnie nieoczekiwane.
— Tak, tak, Alb, proszę się nie dziwić. Jeżeli interesują pana moralne motywy naszych badań, to były one właśnie takie a nie inne. Przed wielu, wielu laty pana ojciec i ja poprzysięgliśmy sobie uczynić człowieka nieśmiertelnym, na złość wszystkim tym, którzy chcieliby zniszczyć ludzkość.
— W jaki sposób? — spytałem nieswoim głosem.
— Zna pan chyba historię rękopisów znalezionych w rejonie Morza Martwego. Pewien jordański pastuch znalazł zwoje skóry, które leżały w jakiejś jaskini ponad dwa tysiące lat. Zachowane na nich były stare podania, legendy, prawa. Współcześni uczeni odczytali je, dzięki czemu możemy teraz spojrzeć w głąb wieków, w daleką przeszłość oczyma ludzi, którzy żyli w tych czasach. Ziemią wstrząsały wojny, żywiołowe katastrofy, jedna cywilizacja zastępowała inną, a owe zwoje czekały, aż przyjdzie ich czas. I pismo Majów, i gliniane tabliczki innych narodów…
— Jaki to ma związek z pana badaniami?
— Jak najściślejszy. Pana ojciec i ja, kiedy byliśmy młodsi, postanowiliśmy pozostawić po sobie bezcenne notatki, najbardziej sakramentalne dokumenty dla historii, jakie tylko może zostawić człowiek.
Poprzysięgliśmy sobie stworzyć złotą księgę i zanotować w niej wyniki naszej pracy.
— I cóż chcieliście zapisać w tej księdze?
— Co? Oczywiście — formułę człowieka.
— Formułę człowieka?
— Tak. Tę samą, którą widział pan w moim laboratorium. A także opis tego samego urządzenia, w którym można byłoby wspomnianą formułę zrealizować. Alb, czy to nie jest rozwiązanie problemu nieśmiertelności?
Oprócz samej formuły w księdze powinien być zawarty dokładny opis urządzenia oraz dokładne instrukcje, jak i co trzeba zaczynać, kiedy skończyć, co robić z nowo narodzonym dalej. Wreszcie, po opracowaniu dokładnej chemicznej formuły substancji dziedziczności człowieka, zaczęliśmy nawet zastanawiać się nad tym, że przecież cały proces syntezy można by było zautomatyzować, mogłaby nim kierować maszyna cybernetyczna. Konstrukcję takiej maszyny można bardzo łatwo opracować. Chcieliśmy to nawet zrobić i też zapisać do złotej księgi.
Wyobraża pan sobie, co to znaczy? To nieśmiertelność w pełnym znaczeniu tego słowa. Księgę można by było umieścić w pojeździe kosmicznym i wysłać we Wszechświat. Może ona wędrować miliony lat i dostać się do rąk niepodobnych do nas istot rozumnych. A oni bez trudu potrafią odtworzyć człowieka. A tutaj, na Ziemi, pana, mnie, każdego człowieka można unieśmiertelnić tak, że będzie on znowu i znowu pojawiać się na Ziemi, obserwując wieczną ewolucję naszej planety.
Zmęczona i obojętna twarz Horscha ożywiła się, mówił w upojeniu, nie zwracając na mnie uwagi, opowiadając o fantastycznych możliwościach, które otwiera przed ludzkością Formuła Człowieka. Nagle zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z osobnikiem nienormalnym, dla którego człowiek jest jedynie wzorem chemicznym i zespołem reakcji.
— Jest to projekt, być może, piękny, ale absolutnie nierealny.
— Kiedy twój ojciec żenił się z Solveigią i urodziłeś się ty, powiedział to samo.
Drgnąłem, kiedy padło imię mojej matki. Tymczasem Horsch ciągnął dalej:
— Przyroda jest zbudowana znacznie prościej, niż przypuszczaliśmy.
Wszystko sprowadza się do niewielkiej grupy substancji, będących inicjatorami reakcji cyklicznych. Są to substancje, dzięki którym rozpoczyna się kolejne wynikanie reakcji chemicznych, końcowym etapem zaś jest znowu synteza molekuł inicjatora. Pan dobrze wie, Alb, co to za substancja. To przede wszystkim substancja dziedziczności: kwasy dezoksyrybonukleinowe, DNA… Ot i wszystko.
— I co dalej?
— A dalej udało nam się przeanalizować i otrzymać substancję dziedziczności człowieka.
— No i co?…
— Udało nam się wyhodować według jednego i tego samego wzoru kilkoro dzieci… Solveigia była piątą z kolei.
— A pozostałe?
— Albo zmarły w stanie embrionalnym, albo wkrótce po… po urodzeniu.
— Dlaczego?
— Właśnie na to „dlaczego” — ostatecznie nie umiemy odpowiedzieć.
Rzecz w tym, że jakaś grupa molekuł DNA decyduje o żywotności osobnika. Udało nam się wymacać tę grupę i na wszelkie sposoby staraliśmy się poprzestawiać w niej grupy azotowe… Osiągnęliśmy to, że Solveigia żyła dwadzieścia jeden lat. Ale to przecież bardzo mało. Do złotej księgi chcieliśmy zapisać formułę długowiecznego człowieka.
— Co się stało dalej?
— Solveigia wyrosła na prześliczną dziewczynę. Wychowywała się u państwa Shauli…
— Tam, gdzie Meadgea?
Horsch skinął głową.
— Twój ojciec zakochał się w niej. Kategorycznie sprzeciwiłem się ich małżeństwu. Ale nic nie było w stanie zmienić jego postanowienia.
Solveigia też go kochała. I oto…
— Boże, jak podle postąpiliście! — nie wytrzymałem.
Horsch skrzywił się i pokiwał głową.
— To jest niezwykłe i dlatego wydaje się podłe. Ale już w niedługim czasie ludzie przyzwyczają się do tego.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.