Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy

Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Radzieccy i amerykańscy uczeni głowią się nad wysłaniem człowieka na Księżyc, ale w kosmolocie fantazji możemy już dzisiaj podróżować na krańce Galaktyki, poznawać inne, dziwne cywilizacje.

Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

A oto i biurko: szerokie, długie, przykryte płytą z przezroczystego tworzywa. Leżały pod nią arkusze z notatkami, wzorami i tablicami. W jednym z rogów zauważyłem jakieś zdjęcie i kiedy oświetliłem je dokładniej, o mało nie krzyknąłem ze zdziwienia.

To było zdjęcie mojej matki. Drżącą ręką wyjąłem je spod płyty i długo, dokładnie mu się przyglądałem.

Nie, to nie pomyłka… Piękna, młoda kobieta o lekko skośnych oczach i wspaniałych jasnych włosach patrzyła na mnie z fotografii, uśmiechając się odrobinkę ironicznie. Nie mogłem tego zdjęcia pomylić z żadnym innym, ponieważ na biurku mojego ojca stało takie samo.

Skąd ono się tu wzięło? A może kiedyś, dawno, dwaj ludzie — mój ojciec i Horsch, kochali się w mojej matce? Być może, wybrawszy mego ojca, matka raz na zawsze zniweczyła współpracę pomiędzy nauczycielem i uczniem w dziedzinie genetycznej biofizyki.

Była tu jakaś wielka tajemnica, ale w żaden sposób nie mogłem jej zgłębić.

Zupełnie zapomniałem, gdzie jestem. Usiadłem w fotelu obok biurka, trzymając wciąż jeszcze w ręku fotografię matki, którą bardzo słabo pamiętałem. To dziwne, ale ojciec prawie nigdy nic mi o niej nie mówił.

Na wszystkie moje pytania odpowiadał niezmiennie: „To była bardzo dobra kobieta… Miała na imię Solveigia…”

Od pewnego czasu zaczęło mi się wydawać, że Meadgea jest bardzo podobna do mojej matki. Uporczywie odpędzałem od siebie tę myśl.

Zmęczony, wyczerpany, w pewnym momencie zasnąłem…

VI

Obudziłem się, kiedy już było jasno. Oślepiające promienie słoneczne padały przez szerokie okno prosto na moją twarz. Minęło sporo czasu, zanim zdałem sobie sprawę, gdzie jestem.

Teraz laboratorium promieniowało całą swą wspaniałością. Tak doskonałej pracowni biofizycznej mógłby Horschowi pozazdrościć nawet największy ośrodek badawczy.

Oglądając stanowisko do badań chemicznych, zauważyłem nagle w rogu jakieś dziwne urządzenie ze szkła i niklu, którego zastosowanie było dla mnie z początku niejasne. W środku, na małym porcelanowym stoliczku spoczywało niewielkie, o pojemności najwyżej dwóch litrów, naczynie o owalnym kształcie, do którego ze wszystkich stron doprowadzone były niezliczone szklane i gumowe rurki i kapilary. Wokół centralnego naczynia na ażurowej konstrukcji z nierdzewnej stali ustawione były liczne kolby z matowego i kwarcowego szkła, a pod stolikiem w specjalnych uchwytach tkwiły dwa metalowe cylindry — jeden z tlenem, drugi z dwutlenkiem węgla. Skomplikowana pajęczyna cienkich szklanych rureczek oplatała naczynie i przenikała do jego wnętrza, tworząc jednolitą siatkę do ogrzewania i termostabilizowania przyrządu. Można się było tego domyślić, ponieważ labirynt rurek miał swój początek i koniec w niewielkim metalowym zbiorniku, zaopatrzonym w grzałkę elektryczną i termoregulator. Kilka termometrów sterczało z różnych części przyrządu, a ich odczyty nanoszone były poprzez termoelektryczne czujniki na potencjometr wyjściowy.

Na powierzchni szkła widniały różne napisy: „Karmienie”, „Fermenty”, „Kwas rybonukleinowy”, „Trójfosforan adenoc.”… I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne.

Kto choć raz zetknął się z problemem sztucznej hodowli istot żywych w warunkach laboratoryjnych, mógł jedynie marzyć o takim przyrządzie. Do tego właśnie celu został on skonstruowany.

Gdy już zrozumiałem, jakie jest jego przeznaczenie, zabrałem się do studiowania jego schematu. Tak, nie mogło być żadnych wątpliwości. To było to, co uczeni zwykli nazywać reproduktorem biologicznym — złożonym i pomysłowym układem, w najdoskonalszym stopniu imitującym ten układ, który został stworzony przez naturę w istotach żywych. Ten przyrząd zawierał w sobie wszystko, o czym wiedziała nauka w zakresie embriologii i fizjologii wyższych typów zwierząt. Został on zbudowany na zasadzie autoregulacji, w związku z czym wystarczyło prawdopodobnie umieścić w nim substancję odżywczą i w niej — jedną jedyną komórkę żywego organizmu, aby sam rozwój tej komórki posłużył do określenia funkcji harmonicznych wszystkich zespołów urządzenia.

Przyrząd był w idealnym stanie, dokładnie wyczyszczony, jednak dzięki nieznacznym osadom w najcieńszych kapilarach i maleńkim ryskom na powierzchni naczynia domyśliłem się, że był on już używany, i to prawdopodobnie nieraz. Do czego go używano? Jaki organizm był hodowany w tym wspaniałym przyrządzie?

Prawdopodobnie nigdy nie znalazłbym odpowiedzi na to pytanie, gdybym przypadkowo nie zobaczył niewielkiej żelaznej skrzynki, stojącej w kącie pokoju. Z początku myślałem, że to też jest przyrząd — została ona wykonana z nierdzewnej stali — ale kiedy otworzyłem wieko, zobaczyłem, że jest to najzwyklejsza kasetka do przechowywania dokumentów. Machinalnie zajrzałem do środka i spostrzegłem stertę papierów i grubą książkę w zielonej oprawie. Chciałem już zamknąć kasetkę, gdy nagle rzuciła mi się w oczy biała naklejka w prawym górnym rogu księgi, na której dużymi czarnymi literami było napisane: „Solveigia — wariant 5”…

Solveigia? Co to ma znaczyć? Dlaczego Solveigia?

Drżącymi rękami wyjąłem ze skrzynki ową książkę, zupełnie zapomniawszy, że w tym tropieniu tajemnicy przekroczyłem już dawno wszelkie dopuszczalne granice i postępuję jak najzwyklejszy rabuś. Ale przecież S o l v e i g i a!

Otworzyłem książkę i spojrzałem na pierwszą stronę, nic nie rozumiejąc. Przekartkowałem ją, strona po stronie i wszędzie zobaczyłem to samo — szeregi cyfr. Cyfry były napisane w dwóch rzędach; w górnym powtarzały się tylko dwie: 0 i 1, w dolnym natomiast różne kombinacje czterech innych cyfr: 2, 3, 4 i 5. Wyglądało to mniej więcej tak: i 0 1 00 111 01 0001 0 11 10…

4 4 2 34 224 52 5433 4 22 43… „To szyfr, szyfr genetyczny!” — zaświtała mi nagle myśl. „1” i „0” — to łańcuchy: sacharydowy i fosforanowy. „2’.’, „3”, „4” i „5” — to pochodne azotanowe: guanina, adenina, cytozyna i tymina.

Pięćdziesiąt stron książki zapisane było samymi tylko cyframi. W jednym miejscu dostrzegłem grupę cyfr, zakreśloną czerwonym ołówkiem.

Nad nią napis: „Długowieczność?”…

Znak zapytania powtarzał się kilkakrotnie i podkreślony był grubą kreską. „Długowieczność” — to przecież śmierć… Co oznaczały te cyfry?

Czyj szyfr został zanotowany w księdze?

Nie znajdując w szeregach cyfr odpowiedzi na te pytania, odłożyłem książkę na bok i ponownie otworzyłem kasetkę. Oprócz papierów, zapisanych dokładnie takimi samymi rzędami cyfr, zobaczyłem niewielkie pudełeczko ze sztucznego tworzywa, którego długo nie mogłem otworzyć.

Właściwie nie powinienem był tego robić, ale po znalezieniu notatek z szyfrem genetycznym nie bardzo już wiedziałem, co się ze mną dzieje.

Byłem strasznie podniecony, czułem, że jestem o krok od wykrycia jakiejś potwornej tajemnicy… Pudełko pełne było fotografii.

Pierwsza z nich przedstawiała jedną jedyną komórkę. Następna — komórkę podzieloną na dwie. Potem — dalszy etap podziału. Dalej rozpoczynało się już różnicowanie. Oto komórki utworzyły kłębek. Kłębek rozrasta się. Oto — duży zarodek… Nie przypatrywałem się specjalnie żadnemu zdjęciu. Ręce mi drżały, nerwowo przerzucałem jeden po drugim małe kartoniki o błyszczącej powierzchni, aż natrafiłem na fotografię…

dziecka, z początku zupełnie malutkiego, potem już większego, oto się uśmiecha, ma szeroko otwarte oczka, oto już trochę podrosło, ma teraz na sobie koszulkę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x