Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy

Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Radzieccy i amerykańscy uczeni głowią się nad wysłaniem człowieka na Księżyc, ale w kosmolocie fantazji możemy już dzisiaj podróżować na krańce Galaktyki, poznawać inne, dziwne cywilizacje.

Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Hop, hop, Alb! Ano — złap mnie!

A ja wciąż biegnę i biegnę, w oczach migają mi kolorowe kwiaty, ale w żaden sposób nie mogę dogonić tego cudownego, nieuchwytnego, bliskiego mi głosu. Wtedy padam na klomb, czołgam się w dżungli kwiatów i płaczę.

— Kto to śpiewa? — pytam ojca.

— Nie domyślasz się?

— Nie.

Ojciec ciężko opada na bujak.

— To Meadgea.

Milczymy dość długo. Dlaczego mój ojciec tak ciężko oddycha? Jego oczy niespokojnie biegają po ścianach, pobladłe dłonie kurczowo wpiły się w krawędź biurka. Zauważywszy, że mu się bacznie przyglądam, opanował się nagle i sztucznie beznamiętnym głosem powiedział:

— Dziewczyna ma miły głos, prawda? A co do chromosomów X i Y, to powiedz profesorowi Birghoffowi, że według mnie zadanie jest nierozwiązalne. Nie rozumiem, jaki jest sens zajmować się nim.

— Jaki sens? — powtórzyłem jak echo. — To dziwne. Przez całe swoje życie zajmowałeś się tym właśnie problemem — badałeś dokładnie molekularną budowę substancji dziedzicznej. A teraz…

Przerwał mi gwałtownym ruchem ręki.

— Istnieją badania, które nie są niczym umotywowane… z moralnego i etycznego punktu widzenia. A w ogóle, Albert, jestem bardzo zmęczony.

Chciałbym się położyć.

Wychodząc z gabinetu zauważyłem, że ojciec zażywał jakieś lekarstwo.

Prawdopodobnie był bardzo chory, ale starał się tego nie okazywać.

Zrozumiałem poza tym, że z jakiegoś nie znanego mi powodu nie chce po prostu, abym zajmował się badaniem chemicznych cech chromosomów Xi Y.

Wyszedłem do parku i przemierzałem mokre od wieczornej rosy ścieżki w kierunku tego miejsca, skąd dobiegł do mnie śpiew Meadgei.

Siedziała na kamiennej ławeczce przed niewielkim basenem; w ciemności jej sylwetka zlewała się prawie zupełnie z tłem gęstych krzaków dzikiej róży.

— O! — zawołała, kiedy nagle stanąłem przed nią. — Przestraszyłeś mnie okropnie. Tak nie można — bardzo nie lubię, kiedy coś dzieje się nagle.

Usiedliśmy obok siebie i długo milczeliśmy. Za nami cicho szemrał strumyczek wypływający z szerokiej zardzewiałej rury. Po asfalcie za ogrodzeniem od czasu do czasu w pełnym pędzie przejeżdżały samochody.

— Meadgea, czy podoba ci się u nas? — spytałem po chwili.

— Bardzo. Wiesz, czuję się tutaj zupełnie jak w domu. Szczerze mówiąc, nawet lepiej niż w domu.

— A gdzie jest twój dom?

— W Cable. To jest o sto kilometrów stąd na północ. Ale ja bardzo nie lubię Cable. Po wyjeździe rodziców do Australii było mi tam bardzo smutno. Jestem bardzo wdzięczna twemu ojcu, że mnie zabrał do siebie. „Cable, Cable” — jak przez mgłę przypominałem sobie nazwę małego miasteczka, o którym coś kiedyś u nas w domu mówiono.

— Kochasz swoich rodziców? — spytałem, sam nie wiedząc po co.

Nie odpowiedziała mi od razu; w jej głosie wyczułem wahanie i nutkę rozgoryczenia:

— A czy można nie kochać swoich rodziców? Nagle Meadgea roześmiała się.

— To dziwne, ale właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad tym czy ich kocham, czy nie. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę, że właśnie przestałam ich naprawdę kochać od czasu, kiedy zaczął do nas przychodzić pan Horsch.

— A kto to jest, ten pan Horsch?

— Bardzo antypatyczny pan. Robi wrażenie lekarza. I chyba rzeczywiście jest lekarzem, dlatego że za każdym razem, jak do nas przychodził, badał mnie, opukiwał i kilkakrotnie brał mi krew do badania, chociaż byłam zupełnie zdrowa. Było mi bardzo przykro, że rodzice mu na to pozwalali… Zostawiali mnie z nim, a sami wychodzili. To bardzo niesympatyczny lekarz, zwłaszcza kiedy się uśmiecha. „A może Meadgea rzeczywiście jest chora?” — pomyślałem. Objąłem ją.

— Robi się chłodno, prawda, Alb?

— Tak, moja mała, kochana dziewczynko.

Meadgea oplotła swymi chudziutkimi rączkami moją szyję i wtuliła twarz w fałdy mojej marynarki.

Było mi jakoś dziwnie lekko i spokojnie, Meadgei chyba też. Po chwili westchnęła głęboko, przytuliła się do mnie jeszcze mocniej, a ja wstałem i poniosłem ją poprzez park, śpiącą, do naszego domu, czując cały czas na szyi jej gorący oddech.

III

Nie wspominałem profesorowi Birghoffowi o mojej rozmowie z ojcem — nie chciałem, aby profesor pomyślał, że ojciec nie ma już żadnych nowych pomysłów, jeżeli chodzi o analizę dokładnej chemicznej struktury genów. Z drugiej strony, dzięki trudnościom związanym z przebadaniem chromosomów X i Y, miałem okazję do zaproponowania czegoś takiego, co świadczyłoby o tym, że sam jestem też niezłym badaczem biofizykiem.

Przebudowałem laboratorium ojca. Skonstruowano dla mnie działko protonowe, które umożliwiało mi bombardowanie protonami dowolnego nukleotydu w molekułach RNA i DNA.

Szczególnie dużo kłopotów miałem z „reproduktorem biologicznym” — miniaturową kuwetą kwarcową, gdzie w syntetycznej cytoplazmie zachodziła synteza białek.

Kiedy już wyposażenie zostało skompletowane, praca w laboratorium ruszyła pełną parą, przy czym w miarę rozwoju badań profesor Birghoff przekazywał do mojej dyspozycji wszystkich współpracowników, którzy poprzednio pracowali u ojca.

Byli to bardzo mili, energiczni ludzie, którzy szczerze pasjonowali się molekularną biologią. Niektórzy z nich, zwłaszcza fizyk Klemper i matematyk Gust, byli trochę filozofami, trochę cynikami i hołdowali teorii stałego przekształcania się materii nieożywionej w ożywioną. Traktowali oni dowolny żywy organizm jako ogromną molekułę i określali wszystkie jej funkcje poprzez terminy energetycznych przejść od jednego stanu do drugiego. To, co robiliśmy, Klemper określił jako „poszukiwanie igły w stogu siana”. I rzeczywiście — już pierwsze doświadczenia przekonały nas, że płeć przyszłego żywego osobnika jest ukryta nie w nukleotydach, lecz znacznie głębiej, być może w uszeregowaniu atomów w łańcuchach sacharydowych i fosforycznych. Kilkakrotnie udało nam się nawet poprzez mutacje przekształcić chromosom X w chromosom Y, ale w żaden sposób nie mogliśmy ustalić, dlaczego tak się dzieje.

Przeprowadzaliśmy eksperymenty, zbieraliśmy dane i… na nic ciekawego nie natrafiliśmy. Czułem, że potrzebne są tu nowe pomysły, którymi ani ja, ani moi współpracownicy nie mogli się poszczycić.

Do ojca nie zwracałem się więcej o pomoc. Zrozumiałem, że jakoś, w sposób najzupełniej bierny, sprzeciwia się naszym badaniom. Nie tylko nie interesował się moją pracą, ale nawet za każdym razem, kiedy chciałem go o coś zapytać, sprowadzał od razu rozmowę na inny temat albo zaczynał

narzekać na zmęczenie.

Był to rzeczywiście bierny opór, dlatego że nader chętnie poświęcał wiele czasu ludziom, a nawet całym delegacjom różnych organizacji, które występowały przeciwko wojnie. Dawniej nawet nie podejrzewałem, że mój ojciec tak bardzo interesuje się zagadnieniami politycznymi. Był on dla mnie zawsze wzorem naukowca, dla którego wszelka walka polityczna i ideologiczna nie ma żadnego znaczenia. I oto nagle, zmęczony i chory, zmieniał się zupełnie, kiedy przychodzili do niego ludzie z prośbą, by podpisał jakąś petycję albo zredagował jakąś antywojenną odezwę. Na to miał dostatecznie dużo sił i czasu.

— Jesteś uczonym a nie politykiem — powiedziałem kiedyś rozgoryczony, robiąc mu zimny kompres.

— Przede wszystkim jestem człowiekiem. Już czas najwyższy, żeby zrzucić z naszych uczonych maskę pozornej neutralności. Kryjąc się za szczytnym mianem naukowca, robią zdziwioną minę, kiedy okazuje się nagle, że rezultaty ich pracy naukowej są wykorzystywane w celu zgładzenia milionów ludzi. Udają naiwnych głuptasków, którzy rzekomo nie są w stanie przewidzieć najprostszej rzeczy pod słońcem: jakie będą konsekwencje ich badań i odkryć. Od dziesiątków lat korzystają z tej furtki, aby odżegnać się od współudziału w przestępstwie i zwalić całą winę na niemądrych polityków. Jeżeli daję broń do ręki wariatowi, to konsekwencje powinienem ponosić ja, a nie wariat…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x