Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Kim pani jest? — spytałem, podając jej piłkę.
— A pan? Dlaczego pan pyta?
— Dlatego, że to jest mój dom.
Oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe, zeskoczyła z ławki i bez słowa uciekła w głąb ogrodu.
Ojca zastałem w gabinecie na pierwszym piętrze. Kiedy witałem się z nim, odniosłem wrażenie, że nie jest zachwycony moim przyjazdem. Albo może był po prostu zmęczony. Oczy miał zaczerwienione, co świadczyło, że pracował nocami. Po kilku pytaniach, które dotyczyły wyników mojego zwiedzania szeregu europejskich laboratoriów, powiedział do mnie nagle:
— Wiesz co, Albert, jestem zmęczony, wszystko mi zbrzydło.
Postanowiłem odejść z instytutu i umówiłem się z profesorem Birghoffem, że będę z nimi współpracował jedynie jako konsultant.
Ogromnie mnie to zdziwiło. Nie tak dawno przecież, przed moim wyjazdem, ojciec ani słówkiem o tym nie wspominał.
— Nie jesteś jeszcze tak stary, tato — zaoponowałem.
— To nie chodzi o wiek, Alb. Czterdzieści lat spędzonych w laboratoriach nie pozostaje bez śladu. Weź pod uwagę, że to były zwariowane lata, kiedy w nauce przeżywaliśmy jedną rewolucję po drugiej. Wszelkie wstrząsy naukowe trzeba było we właściwym czasie przetrawić, wczuć się w nie, sprawdzić eksperymentalnie.
Jego słowa nie brzmiały przekonywająco, ale nic mu na to nie odpowiedziałem. Może nawet miał rację… O ile pamiętam, ojciec zawsze tyrał jak koń, nie dbając zupełnie o siebie, nie licząc się z czasem.
Mówiono, że po śmierci matki coś się z nim stało. Całymi dniami nie wychodził z laboratorium, doprowadzając do krańcowego wyczerpania siebie i swoich współpracowników. W tych odległych czasach, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, jego grupa pracowała nad analizą struktury kwasów nukleinowych i nad wyjaśnieniem szyfru genetycznego.
Opracował on wówczas ciekawą metodę regulowania kolejności pochodnych nukleinowych w łańcuchu kwasu dezoksyrybonukleinowego poprzez oddziaływanie substancjami mutogenetycznymi na związek wyjściowy. Szczerze mówiąc, nie bardzo orientowałem się wówczas w całym tym skomplikowanym biochemicznym galimatiasie, pamiętam to wszystko jedynie dlatego, że w owym okresie głośno było o odkryciach ojca. Gazety zamieściły kilka artykułów o sensacyjnych tytułach: „Wykryto klucz do biologicznego szyfru”, „Zagadka życia — w czterech symbolach” itd.
— Mam nadzieję, że po okresie próbnym profesor Birghoff mianuje ciebie na moje miejsce.
— Ależ, ojcze! To niemożliwe. Nie zrobiłem ani tysiącznej części tego co ty.
— Wystarczy, że wiesz, co zrobiłem. Nie wolno wracać do tego, przez co już się przeszło. Trzeba podążać dalej. Jestem pewien, że potrafisz tego dokonać.
Schodząc na dół do jadalni, spytałem ojca:
— A kto to jest, to urocze młode stworzenie bawiące się piłką w naszym parku?
— Ach, zapomniałem ci powiedzieć. To córka mojego starego znajomego, przyjaciela, Elvina Shauli. Jest sierotą — dodał szeptem. — Ale nie powinna o tym wiedzieć.
— Dlaczego?
— Elvin Shauli i jego żona zginęli w katastrofie lotniczej nad Atlantykiem. Byłem tak wstrząśnięty tym wypadkiem, że zaproponowałem dziewczynie, aby zamieszkała u nas. Powiedziałem jej, że rodzice wyjechali na kilka lat do Australii.
— Ale przecież wcześniej czy później prawda wyjdzie na jaw.
— Oczywiście. Lepiej jednak, żeby się to stało później niż wcześniej.
Ona ma na imię Meadgea. Ma szesnaście lat.
— Dziwne imię.
— Mhm. Trochę dziwne — zgodził się ojciec. — Ale oto i ona.
Meadgea wbiegła do jadalni, ale przy drzwiach zatrzymała się nagle.
Potem uśmiechnęła się nieśmiało i dygnąwszy z gracją powiedziała:
— Dobry wieczór, panie profesorze. Dobry wieczór, panie Albercie.
— Dobry wieczór, kochanie! — powiedział mój ojciec i podchodząc do niej pocałował ją w czoło. — Mam nadzieję, że zaprzyjaźnisz się z moim synem Albertem. Podszedłem do Meadgei i uścisnąłem jej wąską dłoń.
— A myśmy się już zaprzyjaźnili. Jak się czuje pani piłka?
— Och, bawię się piłką niezbyt często. Wolę czytać. Ale dzisiaj jest taka wspaniała pogoda.
— Powinna pani częściej przebywać na świeżym powietrzu — powiedziałem. — Czy przyjmie mnie pani do towarzystwa? Ja też bardzo lubię grać w piłkę.
— Ależ oczywiście, panie Albercie.
— Jeżeli oczywiście, to proponuję bez „panie”. Mów mi po prostu po imieniu, a ja tobie też. Zgoda?
— Zgoda.
W czasie obiadu nie rozmawialiśmy prawie wcale, zauważyłem jednak, że ojciec obserwował Meadgeę uważnie i z niekłamanym zaniepokojeniem. Doszedłem do wniosku, że bardzo go martwi los dziewczyny.
II
Kiedy wróciłem do laboratorium, profesor Birghoff zaproponował mi badania nad analizą chromosomów X i Y, które decydują o płci człowieka.
Zadanie, ogólnie rzecz biorąc, było nader skomplikowane, ale miałem już jakie takie pojęcie o tych sprawach. W dalszym ciągu głównym obiektem, badań były sztuczne mutacje realizowane na materiale genetycznym za pomocą chemicznych substancji mutogenetycznych z szeregu ekrydynów.
Mutacje były następnie kontrolowane w sztucznym urządzeniu, tak zwanym reproduktorze biologicznym, gdzie po 10–12 podziałach komórki można już było określić płeć przyszłego organizmu.
Mieliśmy do zrealizowania ogromną ilość mutacji. Rozpocząwszy badania obliczyłem orientacyjnie, jak długo będę musiał szukać odpowiedzi, i przeraziłem się: nawet przy bardzo sprzyjających okolicznościach — dla dokończenia pracy nie starczyłoby całego mojego życia.
— Niech pan się poradzi ojca — powiedział Birghoff, kiedy zwierzyłem mu się ze swych obaw. — Być może, powie panu, jak z tego wybrnąć.
Wieczorem poszedłem do gabinetu ojca. Była tam już Meadgea. Ojciec siedział w fotelu na biegunach, z nogami okrytymi pledem, dziewczyna zaś cicho czytała mu wiersze Byrona. Gdy wszedłem, ojciec ocknął się z zadumy:
— Ach, to ty, Alb. Meadgea wspaniale czyta. Słuchając jej, przypominam sobie własną młodość.
— Zazdroszczę ci, masz chyba moc wspomnień. A propos, opowiadałeś mi tak niewiele o swoich młodych latach.
Meadgea zamknęła książkę i po cichutku wyszła z pokoju. Przesiadłem się bliżej ojca i powiedziałem:
— To niedobrze, że odszedłeś z instytutu. Sam, bez ciebie, czuję się tam jak ślepe szczenię, obawiam się, że będę ci się naprzykrzał. Wyobraź sobie na przykład…
I opowiedziałem mu o trudnościach, z którymi zetknąłem się już w pierwszych dniach. Zauważyłem jednak, że w miarę jak mówiłem, twarz ojca przybierała coraz bardziej okrutny, wręcz wrogi wyraz. W pewnej chwili podniósł się gwałtownie i powiedział:
— Dość. Wiem doskonale, że to zadanie, o którym mówisz, jest beznadziejne. Po prostu nie ma sensu tracić czasu na jego rozwiązanie.
Czasu i siły.
— Ale przecież pozostałe chromosomy człowieka zostały rozszyfrowane… — zaoponowałem.
— To zupełnie co innego. Są one zbudowane jednakowo. Wystarczy rozwinąć wzór inicjatora, a cała reszta ujawni się sama. W chromosomach X i Y nie ma takiej reguły. Tutaj jednorodne wynikanie substancji nukleinowych…
Nagle zamilkł. W pokoju zapanowała martwa cisza. Okno za biurkiem było szeroko otwarte; z parku dobiegał cichy szelest liści kasztanów, ledwie dosłyszalne brzęczenie owadów i śpiew. Piosenka była bardzo łatwa, melodyjna i dobrze mi znana. Nie wiem, dlaczego przypomniała mi ona odległe lata dzieciństwa; wspomnienia z tych lat przeplatają się zazwyczaj ze wspomnieniami cudownych, czarownych snów. Piosenka kojarzyła mi się z obrazem wysokiego klombu, gęsto porośniętego azaliami, przy którym stoję ja, mały chłopczyk, a po przeciwnej stronie klombu ktoś śpiewa tę właśnie piosenkę. Zaczynam biec dookoła, chcę za wszelką cenę zobaczyć kobietę, która śpiewa, lecz ona ucieka przede mną i raz po raz, przestając śpiewać, woła:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.