Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Więcej nawet — ukrywał przede mną wszystko to, co było w jego pracy najważniejsze. I to najważniejsze splatało się w jakiś tajemniczy sposób z Horschem i porwaną Meadgea. Do czego Horschowi potrzebna była Meadgea? O jakiej to „jedynej właściwej drodze” była mowa podczas jego ostatniej rozmowy z ojcem?
Wszystkie te myśli wciąż jeszcze kłębiły mi się w głowie, kiedy wjeżdżałem do niewielkiego osiedla, które, według drogowskazu widniejącego przy szosie, nazywało się Cable. Miasteczko było zupełnie puste, jakby wszyscy jego mieszkańcy wymarli, długo więc nie mogłem odszukać ani jednej żywej duszy, żeby spytać, gdzie mieści się dom, w którym mieszkali rodzice Meadgei. Zobaczyłem wreszcie jakiegoś staruszka wychodzącego spoza kościółka, zahamowałem gwałtownie i krzyknąłem:
— Dziadku! Gdzie tu jest dom państwa Shauli?
Kilka chwil patrzył na mnie nie rozumiejącymi oczyma, potem gwałtownie zatrząsł głową i odpowiedział:
— Nie, takich nie znam…
— Mają córkę, Meadgeę.
Znowu zaprzeczył ruchem głowy i pośpiesznie się oddalił.
Zaparkowałem wóz przed bramą i wszedłem na niewielki kościelny dziedziniec. Zapadał już zmrok i z okien plebanii płynęło migotliwe pomarańczowe światło. Zapukałem. Otworzył mi niemłody, tęgi ksiądz, który prawdopodobnie tuż przed moim przyjściem sprzątał mieszkanie, gdyż miał podkasaną sutannę.
— Czym mogę panu służyć, młodzieńcze?
— Chciałbym się dowiedzieć, gdzie tutaj w Cable mieści się dom państwa Shauli. Mają oni córkę, dziewczynkę, która ma na imię Meadgea.
— Meadgea? — spytał w zamyśleniu ksiądz z nutką zdziwienia w głosie.
— Tak.
Po krótkim namyśle powiedział wreszcie:
— Wejdźmy lepiej do środka…
Po chwili znaleźliśmy się w malutkim pokoiku, w którym paliła się naftowa lampa.
— A więc interesuje pana dziewczyna, która ma na imię Meadgea? — powtórzył ksiądz, kiedy już usiedliśmy.
— Tak. I jej rodzice.
— Hm. To dziwne. A czy mógłbym wiedzieć, kim pan jest?
— Dalekim jej krewnym — skłamałem.
— To już zupełnie zadziwiające.
— Dlaczego?
— Rzecz w tym, że dziewczynka nie ma rodziców. To znaczy, oczywiście, ma rodziców, ale nikt nie wie, kim oni są. Meadgea jest podrzutkiem.
— Co takiego? — krzyknąłem. — Ale przecież ona mi sama mówiła, że ma ojca i matkę i że jej rodzice niedawno wyjechali do Australii, i że…
— Niestety — przerwał mi ksiądz — rzecz wygląda zupełnie inaczej.
Dziewczynka jest oczywiście przekonana, że państwo Shauli są jej rodzicami. W rzeczywistości przywieźli ją tutaj jako niemowlę dwaj młodzi ludzie i oddali na wychowanie wspomnianemu małżeństwu…
Zdarzyło się to, o ile mnie pamięć nie zawodzi, mniej więcej przed szesnastu laty. Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy w osiedlu zaczęto mówić, że państwo Shauli mają dziecko. Poszedłem więc natychmiast do nich, żeby je ochrzcić, ale…
— Co „ale”?
— W mieszkaniu był jakiś mężczyzna, który powiedział, że chrzest nie jest dziewczynce potrzebny. Dla mnie było to bardzo przykrą niespodzianką. Spytałem go wówczas: „Dlaczego?” A on mi odpowiedział… Tak, tak, powiedział: „Chrzest jest potrzebny tym, których stworzył Bóg. A ją stworzył człowiek”. Do dziś nie wiem, o co mu właściwie chodziło.
— Przecież my wszyscy pochodzimy od ludzi — powiedziałem zachrypniętym głosem.
— O właśnie! A człowiek od Boga. Ale dziewczynka nie została ochrzczona.
Staruszek zaczął się rozwodzić nad tym, jaki to grzech nie być ochrzczonym, a ja wciąż czekałem, kiedy wreszcie skończy. Chciałem mu zadać jeszcze kilka innych pytań.
— A czy Meadgea długo mieszkała u państwa Shauli?
— Mniej więcej pół roku temu przyjechał jakiś poważny starszy pan i zabrał ją ze sobą.
— I więcej się tu nie pokazywała?
— Nie.
— A państwo Shauli mieszkają tu jeszcze?
— Nie. Wyjechali do Australii. Podobno za pieniądze, które dostali od tego pana za wychowywanie dziewczynki. „Ślepy zaułek” — pomyślałem. Pozostawało jeszcze jedno pytanie.
— A czy ksiądz nie znał przypadkiem takiego pana, co się nazywa Horsch?
— Niech będzie przeklęte imię jego!
— A więc zna go ksiądz?
— Oczywiście. To on właśnie zabronił ochrzcić dziecko.
— Niech mi ksiądz powie, gdzie on mieszka.
— Niedaleko stąd, w Sundike. To posiadłość w lesie.
W kilka minut później mój wóz trząsł się na rozmokłej drodze do Sundike. Było bardzo ciemno i padał deszcz.
V
Posiadłość Horscha to wielki ponury budynek jednopiętrowy, zbudowany z cegły, ale w starym stylu, ogrodzony na wpół zniszczoną metalową siatką.
Samochód zostawiłem pośród drzew, naprzeciw bramy wjazdowej.
Wszedłem na dziedziniec, przeciąłem ścieżkę, wysadzoną kamiennymi płytami, i znalazłem się u drzwi domu. Wokół panowała martwa cisza, w żadnym oknie nie widać było światła.
Nacisnąłem guzik dzwonka. Potem jeszcze raz i jeszcze, ale zupełnie bez skutku — nikt mi nie odpowiadał.
W domu nikogo nie było — to jasne. Drzwi były zamknięte, więc zacząłem powoli obchodzić cały budynek, obserwując wysokie okna.
Z tyłu domu, nad kuchennym wejściem znajdowała się niewielka weranda z małym owalnym oknem. Wróciłem do samochodu, wziąłem latarkę elektryczną i śrubokręt, a następnie bez żadnych trudności wdrapałem się na werandę. Podważyłem okno śrubokrętem, wyrwałem je z zawiasów i dostałem się do środka.
Trafiłem do biblioteki. W pomieszczeniu unosił się zapach książek, starych papierów i formaliny. Później zauważyłem zresztą, że zapachem formaliny przesiąknięty jest cały dom.
Szczerze mówiąc, nie bardzo sobie zdawałem sprawę, po co właściwie włamałem się do domu Horscha. Nikogo tu nie było i właściwie na dobrą sprawę mogłem zostać oskarżony o wszelkie możliwe przestępstwa. Na wypadek, gdyby nagle zjawił się Horsch, miałem przygotowany szereg wyjaśnień, jedno gorsze od drugiego…
Biblioteka była ogromna. Wypełnione książkami półki sięgały aż do sufitu. W różnych miejscach leżały zwalone na kupę sterty ksiąg, dla których prawdopodobnie nie starczyło miejsca na półkach. Na chybił trafił oświetliłem jedną z takich stert i spostrzegłem, że były to stare roczniki czasopisma „Biofizyka”. Na jednej z półek ustawione były książki z zakresu teorii informacji, a jeszcze niżej — o cybernetyce. Na podłodze poniewierały się stare książki, podręczniki, monografie, zbiory artykułów fizycznych, chemicznych, o teorii liczb, z zakresu topologii. Miało się wrażenie, że gospodarz domu interesował się dosłownie wszystkim.
Z biblioteki wychodziło się do niewielkiego korytarzyka; po jego prawej i lewej stronie znajdowały się dwie sypialnie.
Zszedłem po wąskich i skrzypiących schodach na parter i znalazłem się w malutkim hallu. Stała tu wąska, obita skórą kanapa, lustro w rogu; pierwsze drzwi prowadziły z hallu do kuchni, która znajdowała się naprzeciwko jadalni, drugie wiodły do jadalni, trzecie były zamknięte.
Cofnąłem się kilka kroków do tyłu, rozpędziłem się i z całej siły walnąłem o nie ramieniem. Rozległ się głośny trzask i wpadłem do obszernej sali.
Światło mojej latarki skakało po znajdujących się tu przedmiotach. Bez trudu stwierdziłem, że znajduję się w laboratorium. Ale w jakim!
Wyposażenie tego laboratorium — wirówki, mikroskop elektronowy, urządzenia chromotograficzne — było znacznie lepsze niż to, co mieliśmy u nas w instytucie. Przez kilka minut chodziłem pomiędzy stołami jak we śnie, myśląc o tym, jak wiele wspaniałych doświadczeń można by tu było przeprowadzić. Na stole obok okna odnalazłem miniaturowe działko protonowe, podobne do tego, jakie zamówiłem do swoich doświadczeń genetycznych. Mój przyrząd w porównaniu z tym wydał mi się szkieletem przedpotopowego zwierzęcia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.