— I jeszcze jedno, Werner. Połącz się z meteorologami. Niech podadzą ci jak najdokładniejszą prognozę pogody.
— Tyle to i ja ci mogę powiedzieć, że kiedy sztorm się skończy, to znowu będziemy mieli ładną pogodę…
— Znowu zaczynasz te swoje żarty? A potem złap sejsmologów i zażądaj informacji o tektonicznej sytuacji dna w rejonie Azorów.
— A to niby znowu po co? — to ostatnie żądanie zdziwiło Wagenburga rzeczywiście.
— Marlies przypuszcza, że przyczyną wędrówki ośmiornic może być grożące w każdej chwili trzęsienie dna morskiego.
— O, do diabła — tym razem Werner przejął się naprawdę. — Azory to przecież nieprzyjemnie blisko. Miejmy nadzieję, że do tego wcale nie dojdzie. Czy masz do mnie coś jeszcze?
— Nie. Kontaktuj się ze mną natychmiast…
Jeden z wysłanych na górny pokład marynarzy wrócił przed chwilą na tyle wcześnie, by usłyszeć o trzęsieniu ziemi. Powiedział teraz:
— A może to nie trzęsienie ziemi, ale to, co powiedział Treddenkamp?
— To znaczy?
– Że są amerykańskie ośmiornice kenionowe i ośmiornice pełnomorskie, na które w chwili obecnej te amerykańskie napadły — mówiąc to marynarz podciągnął do góry rękaw grubego swetra i Werner zobaczył na skórze jego przedramienia kilka fioletowych plam, które nie wyglądały na ślady walki z normalną ośmiornicą. Widząc spojrzenie Wernera marynarz rzucił:
— Zagapiłem się i podszedłem trochę za blisko naszej gumowej pomocnicy, no i… usiadłem tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. W każdym razie to naprawdę wspaniała konstrukcja, ten robotbestia. Treddenkamp projektował je podobno jako wielofunkcyjne układy dyspozycyjnowykonawcze zdolne zastąpić każdego nurka przy najtrudniejszej robocie…
Na słowa o najtrudniejszej robocie Werner Wagenburg westchnął ciężko, oderwał się od okna i siadłszy przy stole zabrał się do powtarzania aktualnie obowiązującego szyfru…
* * *
Jann Huizen van Treddenkamp siedzący przy migających w głębi kominka pomarańczowo i czerwono płomieniach patrzył obojętnie na stojącego przy oknie człowieka — nigdy go jeszcze przedtem nie widział. Było jednak dla Janna najzupełniej oczywiste i jasne, że to człowiek doskonale zorientowany w tym, co swojego czasu zaszło w Delaware Bay i, że nie bez powodu wysłano go zza Atlantyku właśnie tu — do Den Hoorn przy Waldensee. Czyżby liczono na to, że Jann van Treddenkamp cofnie decyzję podjętą po wykryciu nadużyć jego pracy w laboratorium? Czy ten człowiek rzeczywiście miał nadzieję otrzymać pozytywną odpowiedź? Wniosek z tego, że nikt tam jeszcze nie domyślił się prawdziwej przyczyny katastrofy w Delaware Bay…
— Dlaczego wycofał się pan tak nagle, panie Treddenkamp? Miał pan przecież świetne, doskonale urządzone laboratorium, a czegóż więcej trzeba do szczęścia prawdziwemu badaczowi? Tylko pan może pomóc nam w wyjaśnieniu tajemnicy katastrofy w laboratorium, połączonej z równoczesnym zatonięciem dwu atomowych łodzi podwodnych… A same badania? Przecież asystenci bez pana — założyciela hipnometyki — nie dojdą w tej chwili do niczego… No, niechże pan pomyśli o krytycznej sytuacji świata, o niezliczonych problemach, które bez pańskiej pomocy są nie do rozwiązania.
Uczony uśmiechnął się do płomieni w kominku, spytał:
— Ciekawe, jaki świat ma pan na myśli?
— Oczywiście nasz, cywilizowany…
— Czy chciałby pan może przez to powiedzieć, że ja — jako Europejczyk — jestem barbarzyńcą?
— Ależ nie, panie Treddenkamp. Przecież wie pan doskonale, że nie to miałem na myśli.
— Taak — powiedział z namysłem Jann Treddenkamp. — Mówi pan „świat”, ale rozumie pan przez to słowo tylko jego nie największą część. A wie pan — jakoś nigdy nie wpadło mi do głowy, że hipnometyka powinna być — zgodnie z pana sądem — nauką służącą tylko kilkunastu przedstawicielom jednego kraju. Moja hipnometyka nie jest przecież niezrozumiałym cudem świata. Ogólne zasady znacie — rozwijajcie je sobie jak tylko umiecie i chcecie. Ale od moich badań szczegółowych trzymajcie się z daleka — zastosowanie, które ma na celu wasza flota jest dla mnie ordynarnym nadużyciem. A do tego nigdy nie dopuszczę…
— Czy mam przez to rozumieć, że przez jedną noc stał się pan komunistą? — zirytował się tamten. — Orientuje się pan przecież, że wśród ludzi o naprawdę wysokiej kulturze te ich mrzonki są niesłychanie niepopularne.
— Nie powiem, żebym w pańskim kraju widywał specjalnie często przykłady tej wysokiej kultury, o której pan mówi. A przecież miałem do czynienia przede wszystkim z waszą kadrą uniwersytecką i przedstawicielami władz, a nie z mieszkańcami najbiedniejszych dzielnic. Zresztą wolno panu myśleć wszystko, co pan tylko chce, co oczywiście nie zmieni mojego zdania na temat nadużycia nauki. Choć chyba tracę w tej chwili czas — pan i tak do końca życia nie pojmie, że podjąłem swoją decyzję jako najzupełniej odpowiedzialny człowiek. Jako mieszkaniec tej planety.
— Mówi pan tak, jakby nasza Komisja Morska nie czuła się za nic odpowiedzialna. Przecież my również myślimy o całym świecie. To znaczy — sprecyzował — o całej planecie. Niech pan zrozumie, mynheer van Treddenkamp, że wyłącznie od pana postawy zależy w tej chwili, czy nasz świat odzyska w najbliższym czasie dawną świetność i wielkość i czy cała ludzkość — ludzkość prawdziwie wolna — wstąpi śmiało w nowy, złoty wiek.
Treddenkamp ponownie uśmiechnął się patrząc w płomienie.
— Nawet pan nie wie — mruknął — jak wielką prawdę wypowiedział pan przed chwilą. Tę samą, w imię której nie chcę mieć do czynienia z Komisją Morską.
— Nie rozumiem, mynheer Treddenkamp. Pan chyba wcale nie pragnie rozwoju nauki. Przecież nasz rząd zapewni panu najlepszą opiekę. Panu i pańskiemu odkryciu w dziedzinie biocybernetyki. Jedyną ochroną praktycznych zastosowań pańskiego hipnometycznego modulatora będzie postanowienie naszej Rady Bezpieczeństwa o ścisłej kontroli produkcji tych przyrządów.
— Myląca, jakże myląca nazwa — pomyślał van Treddenkamp. — Przecież w rzeczywistości ta Rada Bezpieczeństwa powinna nazywać się Ministerstwem Wojny…
— Mamy wielką, naprawdę wielką nadzieję — ciągnął tamten — że przekaże nam pan swoje obliczenia i szkice, oraz założenia próbnej serii modulatorów, które pan zaczął konstruować. Wtedy, w przypadku pańskiego powrotu do naszego kraju cała opinia publiczna stanie za panem. A ponadto sam pan doskonale wie, jak wysoko nasz rząd ceni sobie dobrych naukowców. Radzę panu wrócić, bo inaczej…
— A ja radzę panu nie wypowiadać tej pogróżki do końca, młody człowieku — przerwał mu Treddenkamp — i nie myśleć, że dam się przekupić. Jeżeli w ciągu dziesięciu sekund nie opuści pan mojego domu, to zrobię z pana w ciągu następnych dziesięciu sekund imbecyla lub idiotę takiego, na jakiego pan już w tej chwili wygląda. Niech pan nie myśli, że nie spodziewałem się podobnych odwiedzin i że nie przygotowałem się do nich odpowiednio.
Człowiek przy oknie zbladł i wsunął rękę pod marynarkę, lecz nagle poczuł, że jego dłoń nawet nie jest w stanie objąć kolby rewolweru, nie mówiąc już o jego wyciągnięciu.
— Pan, pan ma w tym domu modulator? — wyjąkał oszołomiony. — Pan go nie użyje. Przecież to niezgodne z prawem. Rozgłosimy po całym świecie, że robi pan doświadczenia na ludziach, którzy są na tyle nierozsądni, by przyjść do pana w odwiedziny. Zabierzemy ten pana piekielny wynalazek siłą! I wszystkie plany! — krzyczał jeszcze wybiegając przez frontowe drzwi.
Читать дальше