Odszedłem od wiary swojego ojca — dodał poważnym tonem. — Jak chyba większość podróżników w czasie. Ale wciąż wierzę, że jakiś Bóg od czasu do czasu powołuje konkretnych ludzi do szczególnych czynów.
Nagle zaczął rechotać, trzęsąc brzuchem.
— Strasznie pretensjonalne jak na prawdziwego Amerykanina. Sława i blichtr to są rzeczy z podręczników historii, Havig. W rzeczywistości trzeba ciężko pracować, sprawdzać każdy szczegół, być cierpliwym, gotowym do wyrzeczeń i uczyć się głównie na własnych błędach. Sam widzisz, że nie jestem już młody, a mój plan dopiero zaczyna się rysować. Daleko mu do dojrzałości. W życiu jednak liczy się samo działanie i dążenie do celu. To sprawia, że człowiek naprawdę żyje. Nalej mi jeszcze — powiedział, podsuwając pustą szklankę. — Zwykle tyle nie piję, ale żebyś wiedział, od jak dawna chciałem wreszcie porozmawiać z kimś inteligentnym i nowym. Mam kilku sprytnych chłopaków, jak Krasicki, ale to są cudzoziemcy. Jest już dwóch Amerykanów, lecz znamy się tak dobrze, że z góry wiem, jak zareagują na moje słowa. Nalej, proszę, mnie i sobie i pogadajmy trochę.
— A jak znalazł pan pierwszego podróżnika, sir? — mógł wreszcie spytać Havig.
— Cóż, nająłem wielu agentów w różnych latach dziewiętnastego wieku. Kazałem im umieszczać ogłoszenia w gazetach i zbierać plotki. Nie używali oczywiście zwrotu „podróżnik w czasie”. Ogłoszenia były starannie zredagowane. Sam tego nie robiłem. Marny ze mnie pisarz. Ludzie czynu muszą korzystać z pomocy ludzi wykształconych. Długo szukałem i wreszcie znalazłem człowieka, który chciał zostać pisarzem. To był Anglik z lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Bardzo zdolny, chociaż miał skłonności do socjalizmu. Wolałem kogoś z końca stulecia, żeby uniknąć powtórzeń. On okazał zainteresowanie moją propozycją i za kilka gwinei napisał kilka dobrych kawałków. Chciałem mu nawet zapłacić więcej, ale wolał zamiast pieniędzy prawa do wykorzystania pomysłu podróży w czasie.
— Miałem podobne pomysły, sir — stwierdził Havig. — Brakowało mi pańskiego podejścia. No i nie miałem takiej fortuny. Poza tym w moich czasach podróże w czasie występowały w wielu książkach. Bałem się, że mogę przyciągnąć co najwyżej kilku pomyleńców.
— Też na nich trafiłem — przyznał Wallis. — Chociaż było wśród nich kilku prawdziwych. To znaczy prawdziwych podróżników, których dar doprowadził do lekkiego obłędu. A czasami ciężkiego. Ludzie obdarzeni takim darem muszą być pod opieką od dzieciństwa. Inaczej albo się tego boją, albo robią skoki tylko w obrębie kilku dni, albo dają się spalić na stosie jako czarownicy. W każdym wypadku muszą to ukrywać, więc dziczeją. Zdarzają się ulicznicy, którzy postanawiają zostać złodziejami, bo spostrzegają, że nikt ich nie może złapać. Tacy też się nie ujawniają. Podobnie w przypadku Indian. Podróżnik może ich zdrowo wystraszyć i kazać się czcić, ale przecież nie powiedzą tego bladym twarzom. Co zaś tyczy się tych najsprytniejszych, jak ja czy ty, to raczej też unikają sławy i wolą siedzieć cicho, prawda? Niestety, czasami siedzą tak cicho, że nie mamy szans ich znaleźć.
— Ilu ich pan zebrał?
— Sir.
— Przepraszam, sir.
— Jedenastu. — Wallis westchnął — Z całego stulecia tylko tylu. Najlepszy nazywał się Austin Caldwell. Był pucołowatym zwiadowcą z pogranicza, kiedy po raz pierwszy zjawił się u mnie. Potem jednak zrobił się z niego kawał twardziela. To właśnie on przezwał mnie Wodzem. Spodobało mi się i tak już zostało.
Był też magik trudniący się również przepowiadaniem przyszłości, zawodowy kanciarz, biedna dziewczyna z Południa. To Amerykanie. Za granicą znalazłem żołnierza z Bawarii, inkwizytora z Hiszpanii (u nich inkwizycja działała najdłużej), Żydówkę z Węgier, studenta z Edynburga (który zakopał się w książkach, usiłując dociec, kim jest), milionerkę z Paryża (ta podróżowała w czasie dla przyjemności). Była jeszcze para rolników z Austrii. Z tymi mieliśmy naprawdę szczęście, ponieważ rzadko się zdarza dwoje podróżników w czasie w tej samej okolicy. Na dodatek ci byli małżeństwem i mieli dziecko. Nie chcieli się ruszyć z miejsca bez dziecka.
Takie były nasze początki. Możesz sobie wyobrazić problemy językowe i transportowe, które trzeba było pokonać. Nie licząc przekonania wszystkich.
— To niewielu. — Havig nie umiał ukryć rozczarowania.
— Drugie tyle okazało się niezdatne do naszych celów. Załamali się, byli zbyt głupi lub zbyt przestraszeni, żeby do nas przystąpić. Pewna kobieta nie chciała opuścić męża. Zastanawiałem się nawet, czy jej nie porwać siłą. W końcu cel uświęca środki, ale jaki może być pożytek z podróżnika w czasie, który nie chce podróżować? Faceta można by spróbować zmusić szantażem. Kobiety są jednak zbyt tchórzliwe.
Havig przypomniał sobie gorące powitanie po przyjeździe, ale się powstrzymał od uwag.
— Kiedy wreszcie zdobyłem pierwszych pomocników, mogłem zacząć się rozwijać — mówił dalej Wallis. — Rozszerzyliśmy obszar badań. Założyliśmy bazy lokalne w najważniejszych epokach. Mogliśmy wreszcie zbierać nowych podróżników z innych epok. Chociaż z naszej własnej też kilku jeszcze się udało znaleźć. Mogliśmy wreszcie wybrać miejsce na nasze Orle Gniazdo i przejąć władzę nad lokalną ludnością, by zapewnić sobie zaopatrzenie. Ci głodujący biedacy przyjęli z radością naszych wojowników niosących z sobą prawdziwą broń i ziarna na pierwsze zasiewy.
— Można spytać, dlaczego pan wybrał akurat ten czas i to miejsce na swoją siedzibę, sir?
— Jasne, pytaj, o co chcesz — oznajmił łaskawie Wallis.
— Są duże szanse, że ci odpowiem… Badałem historię. Jak widzisz po tych zdjęciach, zwiedziłem wiele epok. Sprawdzałem nawet nasze szanse w czasach Karola Wielkiego. To zbyt odległa przeszłość. Nawet w niezbadanych epokach prekolumbijskich istniało ryzyko pozostawienia wielu śladów dla archeologów. Musisz pamiętać, że Mauraiowie również mogą mieć swoich podróżników w czasie. W tej konkretnej epoce feudalizm taki, jak nasz tutaj, pleni się wszędzie. Cywilizacja zaczyna się odbudowywać, a my staramy się nie zwracać na siebie uwagi. Nasz lud wie oczywiście, że jesteśmy potężni, ale uważają nas za czarowników i dzieci bogów. Zanim te opowieści przedostaną się przez otaczających nas barbarzyńców do świata zewnętrznego, zostaje z nich tylko mglista relacja o kolejnym zabobonie.
Havig musiał docenić spryt tego posunięcia.
— O ile zdołałem ustalić, sir — powiedział — to kultura Maurai zaczyna się właśnie formować w basenie Pacyfiku. Nawet gdyby ktoś z ich przyszłości chciał badać historię, bardziej byłby zainteresowany rozwojem własnej cywilizacji niż tymi zacofanymi terenami zamieszkanymi przez barbarzyńców.
— Jesteś niesprawiedliwy dla rodowitych Amerykanów — zwrócił mu uwagę Wallis. — Z punktu widzenia Mauraiów masz oczywiście rację. Musisz jednak przyznać, że mieliśmy wyjątkowego pecha.
Było w tym trochę prawdy. Obszary Oceanii nie odgrywały wielkiej roli w uprzemysłowieniu czy w rozgrywkach supermocarstw. Olbrzymie obszary oceanów łatwiej się również regenerowały niż inne morza, wokół których skupiała się stara cywilizacja. A tamtejsi mieszkańcy nie byli po prostu grabieżcami pozostałości Edenu. Wiedza zawarta w książkach zachowała się w stanie nienaruszonym. Podobnie jak infrastruktura technologiczna.
Ameryka Północna, Europa, większa część Azji i Ameryki Południowej, sporo regionów Afryki — to wszystko były obszary, które uległy największym zniszczeniom z uwagi na obfitość celów. W chwili kiedy znikły ośrodki przemysłowe, medyczne i rolnicze, ludność zaczęła masowo umierać. Nieliczni, którzy przeżyli ten koszmar, zamieniali w ruinę nieliczne ocalałe resztki dawnej świetności w walce o zwykłe przetrwanie.
Читать дальше