— Właśnie, właśnie. — Wallis pokiwał swoją wielką głową i zaciągnął się cygarem, którego dym był wyjątkowo gryzący. — Ustalmy jednak kilka faktów. Urodziłeś się w 1933 roku, prawda? Powiedziałeś komuś, kim jesteś?
Havig wahał się, czy wspominać mu o mnie. Nasuwały się zaraz nowe pytania. Czy cofałeś się w czasie, żeby pokierować sobą w dzieciństwie? Czy starałeś się poprawić swoją sytuację życiową? Czy szukałeś innych podróżników w czasie?
— Tak, sir.
— Co sądzisz o swoich czasach?
— Cóż… mamy problemy. Byłem w przyszłości i widziałem, co nas czeka, sir.
— To przez tę zgniliznę, chłopcze, rozumiesz? — Wódz spojrzał na niego przenikliwie. — Cywilizowani ludzie skaczą sobie do gardeł. W czasie wojny i potem w aspekcie moralnym. Imperium białego człowieka rozpadło się szybciej niż cesarstwo rzymskie. Cała praca Give'a, Bismarcka, Rhodesa, McKinleya, Lyauteya, wszystkich bojowników indyjskich i burskich. Co wywalczono przez stulecia, to legło w gruzach w ciągu jednego pokolenia. Zniknęła cała duma i dziedzictwo cywilizacji. A wszystko za sprawą zdrajców — bolszewików i międzynarodówki żydowskiej — którzy trzymali władzę i wmawiali ludziom, że przyszłość należy do czarnych. Studiowałem tę epokę i dobrze się na tym znam. Ty wtedy żyłeś i pewnie sam musiałeś to dostrzec.
Havigowi włosy zjeżyły się na głowie.
— Widziałem, do czego mogą doprowadzić uprzedzenia, znieczulica i głupota. Grzechy ojców naprawdę przechodzą na synów.
Tym razem Wallis zignorował brak „sir” na końcu zdania. Uśmiechnął się z zadowoleniem i stał się kojąco miły.
— Wiem, wiem. Nie zrozum mnie źle. Mnóstwo kolorowych to wspaniali, odważni ludzie. Na przykład Zulusi czy Apacze, czy nawet żółtki. Każdy podróżnik w czasie pochodzący z ich kręgów może liczyć na równie zaszczytne miejsce w naszej organizacji, co na przykład ty. Jestem tego pewien. Ja podziwiam waszych Izraelczyków. Wiele o nich słyszałem. Skundlona nacja, ale nie ma nic wspólnego z tymi Żydami, o których mówi Biblia. Są podobno waleczni i sprytni. Mówię o czym innym. Po prostu każdy musi pilnować własnej tożsamości i własnej dumy. Jestem wrogiem tylko takich wyrzutków jak czarnuchy, czerwonoskórzy, Chińczycy i cała ta hołota. Wiesz chyba, o czym mówię. Niestety, wielu białych sprzedało im się na służbę. Może stracili wiarę albo ich kupiono. Kto wie?
Havig musiał powtórzyć sobie, że takie przekonania nie były niczym niezwykłym w epoce, z której pochodził Wódz. Uchodziły wręcz za godne poszanowania. Nawet Abraham Lincoln uważał, że Murzyni są gorszą rasą… Wallis zapewne nikogo by nie kazał ukrzyżowywać.
— Sir — powiedział Havig ostrożnie — proponuję, żebyśmy nie dyskutowali na te tematy, dopóki nie zrozumiemy do końca własnych poglądów. To może wymagać pewnego wysiłku. Na razie może zajęlibyśmy się sprawami bardziej praktycznymi.
— Racja — mruknął Wallis. — Masz głowę na karku, Havig. I jednocześnie jesteś człowiekiem czynu, chociaż masz może ograniczone środki. Ale powiem otwarcie. Na tym etapie potrzebujemy ludzi z głową. Zwłaszcza jeżeli mają wykształcenie naukowe i są realistami. — Machnął cygarem. — Weźmy na przykład ten dzisiejszy zaciąg z Jerozolimy. Greka i najemnika pewnie uda się wyszkolić do prac pomocniczych. Może na zwiadowców czy pomocników w wyprawach w czasie. Ale reszta… — Mlasnął językiem z niesmakiem. — Sam nie wiem. Co najwyżej kurierzy do przenoszenia różnych przedmiotów z przeszłości. A co do tej dziewczyny, to mogę mieć tylko nadzieję, że jest płodna.
— Co?! — Havig prawie wyskoczył z krzesła. — To my możemy mieć dzieci?
— Między sobą tak. W ciągu tych stu lat uwodniono to nieraz. — Wallis zarechotał. — Z normalnymi ludźmi nie, nigdy. Zbadaliśmy to na wszystkie sposoby. Chciałbyś może jakąś ciepłą służącą do łóżka? Mamy przecież niewolnice zdobyte w walkach. Nie próbuj mnie umoralniać. Tamci zachowaliby się wobec nas dokładnie tak samo. Gdybyśmy nie robili wypadów i nie brali jeńców od czasu do czasu, to tamci ciągle by najeżdżali nasze tereny. — Znowu spoważniał. — Mamy ciągłe braki, jeżeli chodzi o kobiety mogące podróżować w czasie. I nie wszystkie chcą lub mogą mieć dzieci. A jeśli mogą, rodzą całkiem zwyczajne dzieci. Ten dar nie jest dziedziczony.
Zważywszy na swoje własne hipotezy, Havig nie był tym zbytnio zdziwiony. Jeżeli dwa identyczne zestawy chromosomów mogły się krzyżować, to tylko dlatego, że ich własny „rezonans” (jak to nazywał) się znosił. Inaczej podróżnicy nie mogli mieć żadnych dzieci.
— Nie ma szans na to, żebyśmy mogli sami stworzyć nową rasę — mówił dalej Wallis. — Oczywiście zapewniamy naszym dzieciom wykształcenie, dodatkowe przywileje, kierownicze stanowiska, bo to mi pomaga zachować lojalność naszych agentów. Tylko mówiąc między nami, mam coraz większy kłopot w wynajdywaniu ładnie wyglądających stanowisk, na których nie można niczego zbytnio spieprzyć. Rodzice podróżują w czasie i nie uchodzi, żeby dzieci pracowały fizycznie. Tworzymy tutaj coś w rodzaju arystokracji. Nie kryję tego. Nie uda nam się jednak utrzymać wszystkich stanowisk w drodze dziedziczenia. Zresztą tego bym nie chciał.
— Czego pan pragnie, sir? — spytał cicho Havig.
Wallis odłożył cygaro, jakby jego następne słowa wymagały pobożnego złączenia dłoni na biurku.
— Odbudować cywilizację. Po cóż innego Bóg dałby nam taki dar?
— Ale w przyszłości… widziałem fragmenty…
— Federacji Mauraiów? — Poczerwieniał ze złości i walnął pięścią w biurko. — Ile widziałeś? Pewno niewiele? Badałem tę epokę. Zabiorę cię tam, żebyś sam się przekonał. Zobaczysz, że to zbieranina żółtków, Murzynów, białasów i diabli wiedzą czego. Właśnie zaczynają zdobywać władzę, kiedy my tu siedzimy. Tylko dlatego, że mieli niewielkie zniszczenia. Będą pracowali, walczyli i dawali łapówki, żeby tylko nałożyć wędzidło na całą ludzkość, a na białych w szczególności. I powstrzymać na wieki jakikolwiek postęp. Sam się przekonasz.
Odchylił się w fotelu, ciężko westchnął i wypił do końca swój burbon.
— Ale to im się nie uda. Przez jakieś trzy, cztery stulecia ludzkość będzie musiała ich znosić. A potem… Po to właśnie stworzyłem Orle Gniazdo. Żeby się przygotować na to „potem”.
* * *
— Urodziłem się w 1853 roku w Nowym Jorku — opowiadał Wódz. — Ojciec był drobnym księgowym i żarliwym baptystą. Moja matka… to jej zdjęcie — pokazał na fotografię miłej, niewyraźnej postaci na ścianie i przez chwilę w jego oczach pojawiła się czułość. — Byłem siódmym dzieckiem, które przeżyło. Ojciec nie poświęcał więc mi wiele czasu. Jego ulubieńcem był najstarszy syn. Cóż, przynajmniej wcześnie nauczyłem się sam dbać o siebie i trzymać buzię na kłódkę. Nauczyłem się również zapobiegliwości. Kiedy miałem siedemnaście lat, wyjechałem do Pittsburgha, bo wiedziałem, że tam jest przyszłość. Starszy „ja” mocniej pracował nade mną niż twój nad tobą. Tak mi się zdaje. Zresztą od początku wiedziałem, że dokonam czegoś wielkiego.
— A jak się panu udało zarobić pieniądze, sir? — spytał Havig.
Chciał być tym razem dyplomatą, ale też był ciekaw.
— Mój starszy „ja” dołączył do Forty-niners [13] Określenie uczestników gorączki złota w Kalifornii. Nazwa pochodzi od roku 1849, kiedy przypadł szczytowy okres tego zjawiska.
w Kalifornii. Nie był pazerny i zadowalał się drobnymi żyłami. Zarobił tyle, żeby móc zdobyć właściwe pieniądze na dostawach dla wojska, kiedy wybuchła wojna secesyjna. Potem powiadomił mnie o wszystkim i kiedy zjawiłem się w Pittsburghu, reszta poszła już łatwo. Trudno to właściwie nazwać spekulacją gruntami, jeżeli się dokładnie wie, co będzie, prawda? Swoje działki sprzedałem w najlepszym momencie, w 1873 roku, a potem, kiedy wybuchła panika, odkupywałem za grosze ziemię ze złożami węgla i ropy. Inwestowałem również w kolej i stalownie, mimo problemów ze strajkami i anarchistami. W 1880 roku, mając realnie około trzydziestu pięciu lat, doszedłem do wniosku, że jestem już dość bogaty, żeby poświęcić się pracy, dla której mnie Bóg stworzył.
Читать дальше