Na ten cel nie zadowoli nas jedno trafienie. Musimy łupnąć w tę górę i łupać w nią bez przerwy. Żeby im podkopać morale. Żeby wiedzieli, że jeszcze jesteśmy. Zerwać im łączność i, jeśli wystarczy do tego samo walenie, zdezorganizować dowodzenie. A przynajmniej przyprawić ich o cholerny ból głowy i ciągłe alarmy. Jeśli udowodnimy całej Terra,’że potrafimy przeprowadzić nękający nalot na najsilniejszy Gibraltar ich obrony kosmicznej, to nie trzeba będzie burzyć do tego Manhattanu czy San Francisco.
Czego nie zrobilibyśmy nawet, gdybyśmy przegrywali. Dlaczego? Zdrowy rozsądek. Jeśli ostatkiem sił zniszczymy jakieś ich wielkie miasto, to oni nie ukarzą nas; zniszczą nas. Jak podsumował Profesor: „W miarę możliwości należy zostawić wrogowi szansę zaprzyjaźnienia się z nami”.
Ale wszelkie cele wojskowe to fair play.
W czwartek wieczorem chyba nikt nie poszedł spać. Wszyscy Lunatycy wiedzieli, że w piątek rano przechodzimy przez wielką próbę. I wiedzieli o tym wszyscy u nich na Ziemi, i wreszcie ich wiadomości przyznały, że obserwatoria wykryły obiekty kierujące się ku Terra, zapewne „miski z ryżem”, którymi chełpili się ci zbuntowani skazańcy. Ale nie ogłoszono alarmu, głównie zapewniali, że w koloniach na Księżycu nie da rady zbudować bomb H — choć rozsądnie byłoby unikać na wszelki wypadek stref, w które ci zbrodniarze podobno celują. (Tylko jeden śmieszek, popularny komentator, powiedział, że najbezpieczniej będzie właśnie na naszych celach — i to w TV, stojąc na wielkim wymalowanym krzyżu, podobno 110° zach. x 40° płn. Potem słuch o nim jakoś zaginął.)
Podłączyliśmy do TV obraz z reflektora w Obserwatorium im. Richardsona, i chyba oglądali go wszyscy Lunatycy — w domach, pubach, w Starej Kopule — poza paroma, którzy woleli włożyć skafandry i patrzeć z powierzchni, choć akurat w większości osiedli był jasny pół-miesiąc. Na kategoryczne żądanie generała sędziego Brody’ego założyliśmy antenę przy rampie katapulty, żeby jego rębacze mogli oglądać TV w poczekalni, bo inaczej wszyscy by porzucili stanowiska. (Siły zbrojne — artyleria Brody’ego, milicja Finna, stiliaski Korpus Obrony Cywilnej — przez cały ten czas były na błękitnym alarmie.)
Kongres zgromadził się na nieoficjalnym posiedzeniu w Nowym Bolszoju, gdzie na wielkim ekranie pokazywali im Terrę. VIP-y — Profesor, Stu, Wolfang i inni — oglądali mniejszy ekran w byłym biurze gubernatora w Dolnym Kompleksie. Zaglądałem do nich czasami, chodziłem nerwowy jak kotka z kociakami, łapałem kanapkę i zapominałem ją zjeść — ale większość czasu spędziłem zamknięty u Mike’a w Dolnym Kompleksie. Jednak nie mogłem usiedzieć na miejscu.
Około 8.00 Mike powiedział:
— Man, mój najstarszy i najlepszy przyjacielu, czy nie obrazisz się, jeśli coś powiem?
— Że co? Pewno. Od kiedy to martwisz się, że się obrażę?
— Zawsze się martwiłem, Man, od kiedy tylko zrozumiałem, że można cię obrazić. Do uderzenia zostało już tylko 3,57 x 10 9mikrosekund… a jest to najbardziej skomplikowane zadanie, jakie kiedykolwiek usiłowałem rozwiązać w czasie rzeczywistym. Zawsze kiedy ze mną rozmawiasz, wykorzystuję dużą część mojej pojemności — może większą, niż myślisz — aby przez kilka milionów mikrosekund dokładnie zanalizować twoje słowa i udzielić właściwej odpowiedzi.
— Chcesz powiedzieć: „Jestem zajęty, nie przeszkadzaj mi”.
— Man, pragnę znaleźć rozwiązanie doskonałe.
— Już łapię. Eee… pójdę do Profesora.
— Jak uważasz. Ale proszę cię, nie idź nigdzie, gdzie nie mógłbym; się z tobą skontaktować — mogę potrzebować twojej pomocy.
To ostatnie to była bzdura, i obaj o tym wiedzieliśmy; problem przekraczał ludzkie możliwości, było już nawet za późno, żeby zboczyć pociski z kursu. Mike chciał powiedzieć: też się denerwuję i zależy mi na twoim towarzystwie — ale proszę, bez gadania.
— Okay, Mike, nie odejdę za daleko. Będę się trzymał koło jakiegoś telefonu. Wystukam MYCROFTXXX, ale nie będę mówił, więc nie odpowiadaj.
— Dziękuję, Man, mój najlepszy przyjacielu. Bolszoje spasibo.
— Na razie. — Poszedłem na górę, stwierdziłem, że chyba jednak’ obejdę się bez towarzystwa, włożyłem skafander, znalałem długi kabel do telefonu, podłączyłem wtyczkę do hełmu, resztę wziąłem pod pachę i wyszedłem na powierzchnię. Był tam telefon w budce na narzędzia koło śluzy; podłączyłem się do niego, wystukałem numer Mike’a, wyszedłem. Schowałem się w cieniu budki i zerknąłem zza niej na Terrę.
Wisiała, jak zawsze, na zachodzie, wielki jaskrawy sierp w trzecim dniu pierwszej kwadry. Słońce opadało ku zachodniemu horyzontowi, ale jego żar nie pozwalał mi dobrze się przyjrzeć Terra. Podbródkowy daszek nie wystarczał, więc znów schowałem się za budkę i cofnąłem się, póki nie ujrzałem Terry ponad budką, która zasłaniała mnie od Słońca — tak było lepiej. Słońce wschodziło na wybrzuszeniu Afryki, więc ognisko oślepiania było na lądzie, nie tak źle — ale czapa na biegunie południowym tak raziła, że nie widziałem za dobrze Północnej Ameryki, oświetlonej jedynie księżycową poświatą.
Wykręciłem szyję i skierowałem na nią hełmową lornetkę — dobre szkła, zeissowskie 7 x 50, niegdyś własność gubernatora.
Jak widmowa mapa rozpostarła się przede mną Północna Ameryka. Nie skrywały jej chmury, co rzadko się zdarza; widziałem miasta, lśniące plamy bez skrajów. 8.37…
O 8.50 Mike rozpoczął odliczanie głosowe, specjalnie dla mnie — nie wymagało to jego uwagi; pewno z góry przygotował automatyczny program.
8.51 — 8.52 — 8.53… jedna minuta — 59 — 58 — 57… pół minuty — 29 — 28 — 27… 10 sekund — 9 — 8 — 7 — 6 — 5 — 4 — 3 — 2 — 1…
I nagle ta siatka zapłonęła diamentowymi punkcikami!
Tak ich grzmotnęliśmy, że można było zobaczyć gołym okiem, bez lornetki. Opadł mi podbródek i cicho, z szacunkiem powiedziałem: „Boże mój!” Dwanaście bardzo jaskrawych, bardzo ostrych, bardzo białych światełek w doskonale regularnym prostokątnym wzorze. Napęczniały, ściemniały, poczerwieniały, a zajęło im to, jak mi się wydawało, strasznie dużo czasu. Pojawiły się nowe światełka, ale ta geometryczna siatka tak mnie zafascynowała, że prawie ich nie zauważyłem.
— Tak — potwierdził Mike z zadowoleniem. — Prosto w cel. Możemy teraz rozmawiać, Man; nie jestem zajęty. Zostały tylko pociski rezerwowe.
— Oniemiałem z wrażenia. Wszystkie przeszły przez ich obronę?
— Ładunek dla jeziora Michigan kopnęło w górę i w bok, ale nie zdezintegrował się. Wyląduje w Michigan — straciłem nad nim kontrolę; rozwaliło mu radio. Pocisk dla cieśniny Long Island trafił w sam cel. Próbowali go przechwycić, ale nie udało im się; sam nie wiem, czemu. Man, mogę zboczyć ładunki rezerwowe dla tego celu i rzucić w Atlantyk, z dala od statków. Mam to zrobić? Jedenaście sekund.
— Hmm… D a! Jeśli dasz radę ominąć statki.
— Powiedziałem, że dam radę. Już zrobione. Ale powinniśmy im powiedzieć, że mieliśmy rezerwowe ładunki i dlaczego je zboczyliśmy z kursu. To im da do myślenia.
— Może niepotrzebnie je zboczyliśmy, Mike. W końcu mieli zmarnować na nie rakiety przechwytujące.
— Ale przede wszystkim mieli dowiedzieć się, że nie walimy ich jeszcze tak mocno, jak potrafimy. Zobaczą, na ile nas stać, w Kolorado Springs.
— Co tam słychać? — Wykręciłem szyję i spojrzałem przez lornetkę; mogłem dostrzec tylko wstęgę miasta, długą na ponad sto kilometrów konurbację Denver-Pueblo.
Читать дальше