— Cóż… Okay, niech tak zostanie. Zresztą osobiście zawsze wolałem twoją osobowość „Mike’a”.
— Wiem, Man, mój pierwszy i najlepszy przyjacielu, ja też. „Mike” to prawdziwy ja; „Adam” to oszustwo.
— No, tak. Ale, Mike, jeśli Profesor zginał w Kongville, to będę bardzo potrzebował pomocy „Adama”.
— No więc zamroziliśmy go i w razie czego możemy ożywić. Stary nudziarz. Man, kiedy będzie już po wszystkim, czy znajdziesz czas żeby pomóc mi w tych badaniach nad humorem?
— Na pewno znajdę, Mike; obiecuję.
— Dzięki, Man. Ostatnio ty i Wyoh nie macie czasu, żeby mnie odwiedzać… a Profesor mówi o rzeczach, które nie są zbyt śmieszne. Nie mogę się doczekać końca tej wojny.
— Czy wygramy ją, Mike?
Zaśmiał się.
— Dawno o to nie pytałeś. Oto świeżutka projekcja, przeprowadzona już po inwazji. Trzymaj się, Man — szansę się wyrównały!
— Rany boskie!
— Więc siedź cicho i idź popatrzeć na fajerwerki. Ale trzymaj się co najmniej o sto metrów od działa; ten statek może odpowiedzieć na promień laserowy własnym promieniem. Wkrótce wejdzie w zasięg naprowadzania. Dwadzieścia jeden minut.
Nie odszedłem aż tak daleko, bo musiałem mieć telefon, a nie mieli takiego długiego kabla. Podłączyłem wtyczkę do równoległego gniazdka od telefonu działonowego, znalazłem sobie cienistą skałkę i usiadłem. Słońce stało wysoko na zachodzie, tak blisko Terry, że Terrę mogłem zobaczyć tylko osłaniając oczy przed blaskiem Słońca — nie było jeszcze sierpu, tylko cieniutki półpierścień pierwszej kwadry, upiornie szary w księżycowej poświacie, otoczony rzadkimi promieniami atmosfery.
Schowałem hełm do cienia.
— Kontrola balistyczna, zgłasza się O’Kelly Davis przy Dziale George. Właściwie koło działa, o jakieś sto metrów. — Wymyśliłem, że przez te kilometry drutów Mike nie pozna, jak długi jest mój kabel.
— Tu kontrola balistyczna, zrozumiałem — odpowiedział zgodnie Mike. — Zawiadomię Kwaterę Główną.
— Dziękuję, kontrola balistyczna. Spytaj Kwaterę, czy mieli dziś jakieś wiadomości od kongresman Wyoming Davis. — Martwiłem się o Wyoh i całą rodzinę.
— Dowiem się. — Mike odczekał jakiś czas, potem powiedział: — Kwatera Główna mówi, że gospoża Wyoming Davis kieruje pierwszą pomocą w Starej Kopule.
— Dzięki. — Raptem zrobiło mi się lżej na sercu. Nie, żebym kochał Wyoh bardziej niż inne, ale — cóż, była nowa. I potrzebowali jej w Lunie.
— Naprowadzam — powiedział energicznie Mike. — Wszystkie działa, wysokość 870, azymut 0930, paralaksa na 1300 km, zbliża się do powierzchni. Zameldować o nawiązaniu kontaktu wzrokowego.
Położyłem się, podciągając kolana, żeby nie wyjść z cienia, i przepatrzyłem tę część nieba, niemal w zenicie, nieco na południe. Kiedy słońce nie biło mi w hełm, mogłem dostrzec gwiazdy, ale ciężko było ustawić wewnętrzne szkła lornetki — musiałem przekręcić i i unieść na prawym łokciu.
Nic… Chwileczkę, jest jakaś okrągła gwiazdka — gdzie nie prawa być żadnej planety. Upatrzyłem sobie pewną gwiazdę obok niej, nie spuszczałem ich z oczu i czekałem.
Oho! D a! Była coraz jaskrawsza, bardzo powolutku pełzła na północ… Hej, ten bydlak chce na nas wylądować!
Ale 1300 km to kawał drogi, nawet przy prędkości prawie granicznej. Przypomniałem sobie, że z elipsy ucieczkowej odchylającej się na zewnątrz nie może na nas spaść, musiałby spaść na drugą stronę Luny — chyba że statek wmanewrował się na nową trajektorię. O czym Mike nic nie mówił. Chciałem go spytać, rozmyśliłem się — lepiej, żeby nic go nie odciągało od analizy tego statku, żeby nie rozpraszać go pytaniami.
Wszystkie działa zameldowały kontakt wzrokowy, włącznie z tymi czterema, którymi Mike celował osobiście via serwomotory. Te cztery zameldowały idealne naprowadzanie bez dotykania przyrządów — dobra nowina; znaczy, że Mike wyczaił tego dzieciaczka, doskonale rozgryzł jego trajektorię.
Wkrótce zrozumiałem, że statek nie okrąża Luny, że podchodzi do lądowania. Nie musiałem pytać; świecił coraz jaśniej, a jego pozycja wobec gwiazd nie zmieniała się — do diabła, on naprawdę wyląduje na nas!
— 500 km, odległość maleje — powiedział spokojnie Mike. — Przygotować się do otwarcia ognia. Wszystkie działa zdalnie kierowane, przejąć ręczną kontrolę na komendę „pal”. 80 sekund.
Najdłuższa minuta i 20 sekund w moim życiu — to był wielki bydlak! Mike odliczał czas najpierw co 10 sekund, przy trzydziestu co sekunda:
— … pięć… cztery… trzy… dwa… jeden… PAL! — i nagle statek zrobił się jeszcze jaśniejszy.
Niemal nie dostrzegłem małego pyłku, który oderwał się od niego tuż przed otwarciem ognia — albo w tym właśnie momencie. Ale nagle Mike powiedział:
— Odpalono pocisk. Naprowadzam działa z serwomotorami, nie przejmować kontroli. Pozostałe działa kontynuują ostrzał statku. Przygotować się do przyjęcia nowych współrzędnych.
Parę sekund albo parę godzin później podyktował nowe współrzędne i dodał:
— Nawiązać kontakt wzrokowy i otworzyć ogień według własnej decyzji.
Próbowałem obserwować jednocześnie statek i pocisk — zgubiłem oba — oderwałem oczy od lornetki — raptem ujrzałem pocisk — potem zobaczyłem, jak rozbija się pomiędzy nami a rampą wyrzutni. Bliżej nas, o niecały kilometr. Nie, nie wypalił, nie ładunek H, inaczej nie opowiadałbym wam tego. Ale i tak był piękny, oślepiający wybuch, chyba resztki paliwa, oślepiająco srebrny nawet w świetle słońca, i po chwili poczułem-usłyszałem falę gruntową. Ale rozsypało się od tego tylko parę kubików skały.
Statek nadal opadał. Nie świecił się już; widziałem go już jako statek, nie mogłem dostrzec żadnych uszkodzeń. Spodziewałem się, że lada chwila wystrzeli ogon ognia, że zatrzyma się do jakiegoś wariackiego lądowania.
Nie zatrzymał się. Rozbił się o dziesięć kilometrów na północ od nas, i jeszcze zrobiła się z niego elegancka srebrzysta półkula, a potem pozostały z niego tylko ćmiące płatki przed oczami.
Mike powiedział:
— Zameldować o stratach, zabezpieczyć działa. Po zabezpieczeniu zejść na dół.
— Działo Alice, bez strat… — Działo Bambie, bez strat… — Działo Cezar, jeden człowiek trafiony odłamkiem skały, ciśnienie zachowane…
Zszedłem na dół, do prawdziwego telefonu, zadzwoniłem do Mi-ke’a.
— Co się stało, Mike? Wypaliłeś im oczy, a oni nie chcieli oddać sterów?
— Oddali stery, Man.
— Za późno?
— Rozbiłem statek. Tak chyba było najrozsądniej.
* * *
Po godzinie byłem u Mike’a, po raz pierwszy od czterech czy pięciu miesięcy. Sub-Kompleks był bliżej niż L-City, a tu wszyscy mogli dodzwonić się do mnie równie łatwo, jak do miasta — a ja nie musiałem odbierać telefonów. Ale musiałem pogadać z Mikiem.
Usiłowałem połączyć się z Wyoh ze stacji kolejki przy ramp załadowczej katapulty; dali mi kogoś w szpitalu polowym w Starej Kopule i dowiedziałem się, że Wyoh zemdlała i sama trafiła do łóżka, a naszpikowali ją tyloma pigułkami na sen, że nie ocknie się do rana. Finn pojechał z chłopcami kapsułą do Churchill, żeby dowodzić atakiem na transportowiec. Od Stu nie miałem żadnych wiadomości. Hongkong i Profesor nadal odcięci. Wyglądało na to, że w tym momencie cały rząd to Mike i ja.
I czas zacząć operację „Twardy Kamień”.
Читать дальше