Ilu kobietom przejdzie przez gardło słowo „przepraszam”? Ale pomimo ósemki chińskich dzieciaków, Wyoh pod pewnymi względami była bardziej mężczyzną niż kobietą.
— Nie nudzisz mnie.
— Mam nadzieję. Mannie, dlaczego sądzisz, że nasz program nie jest praktyczny? Jesteś nam potrzebny.
Nagle poczułem się zmęczony. Jak powiedzieć pięknej kobiecie, że jej najdroższe marzenie jest bzdurą?
— Hm. Wyoh, zacznijmy od początku. Powiedziałaś im, co mają robić. Ale czy to zrobią? Na przykład ci dwaj, do których się zwracałaś. Założę się, że ten górnik nie zna się na niczym poza urobkiem lodu. Więc będzie wiecznie kopał lód i sprzedawał go Zarządowi, bo tylko to umie. Tak samo z farmerem. Kiedyś tam zdecydował się na handlową monokulturę pszenicy — i teraz ma kółko w nosie. Gdyby chciał być niezależny, zróżnicowałby uprawy. Siał wszystko to, co sam je, resztę sprzedawał na wolnym rynku i trzymał się z dala od wyrzutni. Znam się na tym — wychowałem się na farmie.
— Mówiłeś, że jesteś programistą.
— Też; właśnie do tego zmierzałem. Nie jestem doskonałym programistą. Ale jestem najlepszy w Lunie. Nie mam ochoty zostać pracownikiem Zarządu, a więc za każdym razem, kiedy mają kłopoty, muszą podpisywać ze mną nową umowę — na moich warunkach — albo posyłać na Ziemię, płacić za ryzyko i trudne warunki pracy, i potem szybko odsyłać faceta z powrotem, zanim jego organizm przestawi się na Lunę. Kosztowałoby ich to znacznie więcej, niż ja sobie liczę. A więc, jeśli potrafię coś zrobić, to robię to dla nich — i Zarząd nie ma na mnie żadnego haka; urodziłem się jako wolny człowiek. A kiedy nie ma roboty — zazwyczaj jest — siedzę w domu i obżeram się.
Mamy prawdziwą farmę, nie jakąś tam produkcyjną monokulturę. Kury. Krowy rzeźne i mleczne. Świnie. Mutacje drzew owocowych. Warzywa. Trochę pszenicy, którą sami mielimy na razową mąkę, a nadwyżkę sprzedajemy na wolnym rynku. Sami robimy piwo i winiak. Fedrowania nauczyłem się przy przedłużaniu tuneli. Każde z nas pracuje, choć nikt się nie przemęcza. Dzieciaki przeganiają krowy po tunelach, żeby się pogimnastykowały; nie używamy kieratów. Dzieciaki zbierają jajka i karmią kury, nie mamy zbyt wielu maszyn. Możemy kupować powietrze z L-City — jest niedaleko, a nasze tunele łączą się z miastem. Ale zazwyczaj sprzedajemy powietrze; na farmach zawsze jest nadwyżka O 2. Zawsze mamy geld na zapłacenie rachunków.
— A woda i prąd?
— Niewiele nas kosztują. Trochę energii zbieramy, mamy ekrany słoneczne na powierzchni, i mamy małą żyłę lodu. Wye, nasza farma powstała przed rokiem 2000, kiedy L-City zajmowało jedną naturalną jaskinię, i od tego czasu wciąż ją modernizujemy. To jedna z zalet małżeństwa liniowego — nie starzeje się, a zainwestowany kapitał przynosi coraz większe zyski.
— Ale wasz lód kiedyś się skończy.
— No, cóż… — Podrapałem się po głowie i wyszczerzyłem zęby. — Jesteśmy oszczędni, zbieramy ścieki i śmiecie, sterylizujemy je i uzdatniamy. Nigdy nie wypuszczamy ani kropli do systemów miejskich. A poza tym… nie mów o tym gubernatorowi, kotku, ale dawno temu, kiedy Greg uczył mnie fedrunku, przypadkiem przewierciliśmy się przez dno głównego zbiornika południowego — akurat mieliśmy przy sobie kranik i nic się nie zmarnowało. Ale kupujemy trochę wody przez licznik, tak lepiej wygląda, a żyła lodu tłumaczy, dlaczego nie kupujemy więcej. A prąd — cóż, prąd jeszcze łatwiej ukraść. Jestem dobrym elektrykiem, Wyoh.
— Och, wspaniale ! — Wyoming nagrodziła mnie przeciągłym gwizdnięciem i zrobiła zachwyconą minę. — Wszyscy powinni tak robić!
— Lepiej nie, jeszcze by ktoś zauważył. Niech każdy sam wymyśli, jak przechytrzyć Zarząd, tak jak nasza rodzina. Ale wróćmy do twojego planu, Wyoh: nie podobają mi się w nim dwie rzeczy. Nie licz na „solidarność”, tacy jak Hauser zawsze miękną — bo naprawdę nie mają wyboru; nie zostaną przy was. Po drugie, przypuśćmy, że wywalczyłaś swoją solidarność. Tak wielką, że ani tona ziarna nie dociera do rampy wyrzutni. Mniejsza o lód — to dzięki zbożu Zarząd jest potęgą, a nie neutralną agencją, jaką był na początku. Nie ma zboża. I co wtedy?
— No, będą musieli przyjąć nasze ceny, ot co!
— Moja droga, zbyt wiele czasu spędzasz wśród swoich towarzyszy. Zarząd nazwałby to buntem, na orbicie pojawiłyby się statki z bombami wycelowanymi w L-City, Hongkong, Sub-Tycho, Chur-chill i Nowylen, wylądowałoby wojsko, barki z ziarnem znów zaczęłyby startować pod nadzorem i farmerzy musieliby się podporządkować. Terra ma broń, energię, bomby i statki i nie będzie tolerować bezczelności byłych skazańców. A mąciciele, tacy jak ty — i ja, zindoktrynowany przez ciebie — nas, parszywych mącicieli, wyłapią i wyeliminują, ku przestrodze. I Ziemniacy powiedzą, że należało nam się… bo nas nikt nie wysłucha. Nie na Terra.
Wyoh nie była przekonana.
— Bywały już udane rewolucje. Lenin zaczynał z garstką ludzi.
— Lenin poruszał się w politycznej próżni. Wye, popraw mnie, jeśli się mylę. Rewolucje udają się wtedy — tylko wtedy — gdy rządy gniją albo przestają istnieć.
— Nieprawda! A rewolucja w Ameryce?
— Południe przegrało, niet?
— Nie ta, ta z osiemnastego wieku. Anglia zadawała im bobu tak, jak Terra nam teraz — i wygrali!
— Och, o tym mówisz. Ale Anglia też miała wtedy kłopoty. Z Francją, Hiszpanią i Szwecją — czy może z Holandią? I z Irlandią. W Irlandii było wtedy powstanie; walczyli w nim O’Kelly’owie. Wyoh, gdybyśmy mogli wzniecić jakąś rozróbę na Terra — na przykład wojnę pomiędzy Wielkimi Chinami a Dyrektoriatem Północnoamerykańskim — albo gdyby Pan-Afryka zarzuciła Europę bombami, to wtedy powiedziałbym, że to wymarzona okazja, aby zabić gubernatora i pożegnać się z Zarządem. Ale nie teraz.
— Pesymista z ciebie.
— Niet, realista. Nigdy pesymista. Jestem Lunatykiem i przyjmuję zakład, jeśli jest jakakolwiek szansa na wygraną. Zaryzykuję, jeśli udowodnisz mi, że macie choćby jedną szansę na dziesięć. Ale niech będzie ta jedna szansa. — Odsunąłem krzesło. — Najadłaś się?
— Tak. Bolszoje spasibo, towariszcz. Palce lizać!
— Cała przyjemność po mojej stronie. Połóż się, a ja posprzątam stół i naczynia — nie, ja sam; jestem gospodarzem. — Posprzątałem ze stołu, odesłałem naczynia windą, zostawiłem tylko kawę i wódkę, złożyłem stół i krzesła, odwróciłem się do niej i otworzyłem usta.
Spała na kanapie, z rozchylonymi wargami i rozmarzoną miną, jak u małej dziewczynki.
Po cichu wszedłem do łazienki i zamknąłem drzwi. Wyszorowałem się i zaraz poczułem się lepiej — przedtem wyprałem trykot i rozwiesiłem go, a kiedy skończyłem wylegiwać się w wannie, był już suchy — choćby świat się kończył, ja lubię być czysty i ubrany w czyste ciuchy.
Wyoh nadal spała, co wprawiło mnie w pewne zakłopotanie. Wziąłem pokój z dwoma łóżkami, żeby nie myślała, że chcę ją wrobić w obłapianie — nie, żebym miał coś przeciwko, ale ona dała wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty. Ale to ja miałem spać na kanapie, a właściwe łóżko było złożone. Czy mam rozstawić je po cichutku i przenieść ją jak śpiące dziecko? Wróciłem do łazienki i założyłem rękę.
Postanowiłem poczekać. Nad telefonem był kaptur wytłumiający. Wyoh spała mocno, a mnie gryzł niepokój. Usiadłem przy telefonie, opuściłem kaptur i wystukałem „MYCROFTXXX”.
— Cześć, Mike.
Читать дальше