— Ale dlaczego miałby kłamać w takiej sprawie?
— Nie mam pojęcia — przyznała smutno. — Może usiłuje zrobić na nas wrażenie. Może wysłuchał tak wielu opowieści wojennych, że z biegiem lat wszystkie mu się pomieszały. A może to coś poważniejszego, Alzheimer albo udar. Jedno jest pewne…
— Nie nadaje się do badań — dokończył Richard. — Cholera.
— Wróciłam do gabinetu, żeby sprawdzić notatki i nagrania. Pełno w nich rozbieżności. Zgodnie ze słowami pana Wojakowskiego — wyciągnęła z kieszeni kartkę papieru i zaczęła czytać — był pilotem, działonowym, lekarzem pokładowym uczestniczącym w ceremoniach pogrzebowych, sygnalistą, a także mechanikiem lotniczym. Poza tym sprawdziłam informację o filmie, który rzekomo grano w sobotni wieczór przed bombardowaniem. The Desperadoes nakręcono w 1943 roku.
Złożyła papier.
— Strasznie mi głupio, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Umiejętność określenia, czy ludzie mówią prawdę, czy zmyślają, to element mojej pracy. Dałam się nabrać — jego język ciała, nieistotne szczegóły… — Zamyśliła się. — Przykro mi. Zatrudniłeś mnie do zauważania takich rzeczy, a ja dałam się wpuścić w maliny.
— Mimo wszystko w końcu to spostrzegłaś. — Spojrzał na nią. — Myślisz, że kłamał w związku z tym, co widział podczas doświadczeń granicznych? — Joanna zrobiła taką minę, że zaraz dodał: — Nie martw się, wiem, że musi odejść. Tak się tylko zastanawiałem.
— Sama nie wiem. Nie można tego jednoznacznie powiedzieć bez potwierdzenia z zewnątrz. Niektóre jego historie o Yorktown były prawdziwe. Sprawdziłam je przed rozmową z tobą. Naprawdę istniał lotnik Jo-Jo Powers, który „sam położył bombę na pokładzie startowym” i zginął podczas ataku, a okręt rzeczywiście naprawiano i wysłano na Midway tuż przed bitwą. Jego pojawienie się przechyliło szalę zwycięstwa na naszą stronę, gdyż Japończycy uważali, że go zatopili.
— Ale nie istnieje sposób uzyskania niezależnego potwierdzenia informacji na temat doświadczeń granicznych — uzupełnił Richard. — Może poza skanami, ale one nie powiedzą nam, co widział badany.
— Ogromnie przepraszam. — Joanna nie mogła dojść do siebie. — Od kiedy nawiązałam z tobą współpracę, nie robię nic innego poza eliminowaniem kolejnych ochotników, a kiedy powinnam dostrzec…
— Dostrzegłaś — uciął Richard. — To najważniejsze. Zresztą zorientowałaś się w samą porę, zanim opublikowaliśmy jakiekolwiek wyniki. Nie przejmuj się. Nadal mamy pięciu ochotników. Więcej nie potrzeba…
Zamilkł, ujrzawszy jej wyraz twarzy.
— Mamy tylko czterech — jęknęła. — Dzwonił pan Pearsall. Zmarł jego ojciec i musi pozostać w Ohio, żeby się zająć pogrzebem i poukładać inne sprawy.
Czterech. Licząc pana Sage’a, z którego nawet Joanna nie potrafiła nic wydobyć. Oraz pani Troudtheim.
— A co z panią Haighton? — spytał. — Udało ci się wreszcie umówić z nią na wywiad?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Wciąż odwleka termin spotkania. Nie ma co na nią liczyć. Jesteśmy tylko jednym z punktów w jej długim terminarzu. Jak przebiegają formalności związane z naborem nowych ochotników?
— Powoli. Dział dokumentacji potrzebuje jeszcze półtora miesiąca, o ile rada przegłosuje decyzję o kontynuacji projektu.
— Nie bardzo rozumiem. Podobno miałeś zapewnione pieniądze na pół roku.
— Zgadza się — przytaknął. — Ale dzisiaj rano odebrałem telefon od dyrektora instytutu. Zdaje się, że pani Brightman opowiada wszystkim, jak wielkie nadzieje pokłada w naszym projekcie, bo znaleźliśmy nowe oznaki zjawisk nadprzyrodzonych.
— Pan Mandrake — zacisnęła zęby Joanna.
— Strzał w dziesiątkę. W takiej sytuacji dyrektor zażądał raportu z dotychczasowego przebiegu badań, który przekona radę nadzorczą o tym, że zajmujemy się rzetelnymi badaniami naukowymi.
— Nie powiedziałeś mu…?
— Czego? Że połowa naszej listy badanych to ludzie cierpiący na urojenia, oszuści oraz specjaliści od metapsychiki? Że nasi najlepsi ochotnicy nie potrafią określić, czego doświadczyli? — wyliczał z goryczą. — A może powinienem był opowiedzieć o bujnej wyobraźni pana Wojakowskiego? Kiedy rozmawiałem z dyrektorem, jeszcze nie znałem całej prawdy.
— Ile mamy czasu do złożenia raportu?
— Półtora miesiąca — wyjaśnił. — Ciekawy zbieg okoliczności.
— Masz, skany Amelii, pana Sage’a i jeden komplet pana Pearsalla. Może uda mu się szybko załatwić pogrzeb ojca.
— Jasne, jak wiadomo, osoby, które dopiero co pochowały jednego z rodziców, są wyjątkowo obiektywnymi obserwatorami. — Richard momentalnie zawstydził się własnych słów. Joanna w niczym nie zawiniła. On sam zaaprobował listę niewiarygodnych osób. — Wybacz. — Przepraszająco podniósł rękę. — Może… może sam powinienem poddać się badaniu.
— Co takiego? — Joanna nie wierzyła własnym uszom. — Nie możesz.
— Czemu nie? Po pierwsze, uzyskalibyśmy jeszcze jeden komplet skanów i dokładnych sprawozdań. Byłbym co najmniej tak dobrym obserwatorem, jak pan Sage — oświadczył, wskazując na palcach kolejne powody. — Po drugie, nie jestem szpiegiem ani wariatem. I po trzecie, mogę poddać się badaniu od ręki, choćby zaraz, bez czekania na autoryzację.
— Dlaczego nie miałbyś podlegać autoryzacji?
— Bo to mój projekt, więc zaklasyfikowałbym siebie jako przypadek autoeksperymentu. Tak samo robił Louis Pasteur. Albo doktor Werner Forssmann…
— Oraz doktor Jekyll — uzupełniła Joanna. — Jesteś na dobrej drodze, żeby podważyć wiarygodność swoich badań. Doktor Foxx również eksperymentował na sobie, zgadza się?
— Nie zamierzam niespodziewanie ogłosić, że odkryłem duszę. Istnieje długa i uznana tradycja autoeksperymentowania: Walter Reed, Jean Borel, transplantolog J.S. Haldane. Wszyscy eksperymentowali na sobie z dokładnie tego samego powodu — nie potrafili znaleźć chętnych i odpowiednich ochotników.
— A kto siedziałby przy pulpicie? Musiałbyś przeszkolić kogoś w obsłudze skanera i w kontroli podawania leków. Tish się na tym nie zna.
— Ty się tym zajmiesz — zaproponował.
— Mowy nie ma — wyjaśniła. — A jeśli cokolwiek pójdzie źle? To fatalny pomysł.
— Lepszy niż siedzenie tutaj przez najbliższe półtora miesiąca i podejmowanie kolejnych prób wydobycia czegokolwiek z pana Sage’a, zanim obetną nam fundusze. A może masz lepszy pomysł?
— Nie — zasępiła się. — Tak. Przeprowadzisz eksperyment na mnie.
— Na tobie? — osłupiał.
— Tak jest. Jeśli jedno z nas musi poddać się badaniu, logika nakazuje wybrać mnie. Po pierwsze, ja też nie potrzebuję autoryzacji, bo uczestniczę w projekcie. Po drugie, jeśli zobaczę jasne światło, nie uznam, że to Chrystus. Po trzecie, pan Mandrake nie przekona mnie do swoich sugestii. — Joanna wyliczała na palcach tak samo, jak przedtem Richard. — Po czwarte, w przeciwieństwie do ciebie nie muszę kontrolować przebiegu sesji. Ja tylko trzymam dyktafon. Równie dobrze mogę go włączyć przed rozpoczęciem badania. Albo poprosić Tish o uruchomienie kasety. Sam też to możesz zrobić.
— A co potem? Wywiad…
— Po piąte — dotknęła kciuka — nikt nie musi przeprowadzać ze mną wywiadu. Sama dobrze wiem, czego chcesz się dowiedzieć. I jestem pewna, że wyciągnę z siebie więcej niż tylko: „było ciemno” albo: „czułam spokój”. Mogłabym opisać wszystko, co widziałam i czułam.
— Zwróciłabyś uwagę na więcej szczegółów. — Zamyślił się. Pomysł był kuszący. Zamiast wyciągać odpowiedzi z nie przygotowanych ochotników, Joanna zajęłaby się opisywaniem tego, co istotne. Powiedziałaby mu, czy wizja wymieszała się jej z rzeczywistością, czy też doznała halucynacji, i co mieli na myśli badani, kiedy twierdzili, że to nie sen.
Читать дальше