— Obiecuję, że wrócę, abyś mogła mi wszystko opowiedzieć o namiocie i Latającej Rodzinie Wallendów. Zgoda? — Joanna podeszła do drzwi.
— Zgoda — potwierdziła Maisie. — Czy ona umrze?
Joanna zamarła.
— Kto?
— Pollyanna. Kiedy spadnie z drzewa.
— Nie — odetchnęła. Wróciła do łóżka, wzięła do ręki pilota i ponownie włączyła telewizor. Uruchomiła też wideo. — To film Disneya.
— Och — rozczarowała się Maisie.
— Ale rozbolą ją plecy i nie będzie mogła chodzić. — Joanna przekazała pilota Maisie. — Zrobi się przez to bardzo paskudna.
— To dobrze. Czy ktoś zobaczył Morze Koralowe podczas doświadczeń granicznych?
— Koniec pytań — oznajmiła stanowczo Joanna. — Oglądaj swój film.
Poszła do gabinetu raz jeszcze odsłuchać taśmę. Nie ulegało wątpliwości, że powiedział Malakula i Morze Koralowe. Zadzwoniła do niego i zostawiła wiadomość z prośbą o przyjście o godzinie trzeciej, a następnie zajęła się ponownym przeglądaniem notatek. Szukała niewątpliwych rozbieżności, które pozwoliłyby jej uniknąć kolejnej rozmowy. Czytając jego wypowiedzi, nabierała coraz większego przekonania, że gdzieś musi tkwić błąd.
Terminy marynistyczne — pokłady wyspowe, pokłady startowe i tak dalej — oraz rozliczne szczegóły — nie prosta łódka, lecz dłubanka, nie zwykły automat z napojami, lecz dystrybutor z sokiem wiśniowym. Z całą pewnością nie wymyślił sobie pisemka „Dzieciaki w opałach” ani sąsiadki mieszkającej dwa domy dalej, ani kroniki poświęconej Pearl Harbor. Znał nawet tytuł wyświetlanego filmu.
Niemniej nie mógł jednocześnie przebywać na pokładzie Yorktown i w swoim rodzinnym mieście, kiedy zbombardowano Pearl Harbor. Historia z Norfolk również roiła się od wiarygodnych szczegółów, począwszy od głośników radiowęzła, a skończywszy na Woodym Pikemanie, pytającym: „Co to za mądrala?” Muszę porozmawiać z Richardem, pomyślała.
Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, w nadziei, że to on. Okazało się, że dzwoni pani Haighton.
— Otrzymałam pani wiadomość. Obawiam się, że ani wtorek, ani czwartek nie wchodzą w grę. We wtorek mam zebranie rady nadzorczej szpitala, a w czwartek pracuję jako wolontariuszka w centrum kryzysowym.
U nas też jest kryzys, pomyślała Joanna.
— A może w środę po południu? O drugiej? Albo o czwartej? Możemy też się umówić na wieczór.
— Oj, wieczory są jeszcze gorsze. — Pani Haighton wyliczyła litanię zebrań rad nadzorczych i komitetów organizacyjnych.
— Wobec tego wcześniej — upierała się Joanna. — Naprawdę muszę panią umówić na ten tydzień, o ile jest to możliwe. To bardzo ważne.
Okazało się, że ten tydzień zupełnie nie wchodzi w grę. Może przyszły. Nie, w przyszłym tygodniu odbywa się kwesta na rzecz Centrum Kobiet. Za dwa tygodnie.
Tylko, że wtedy już nie zostanie nam ani jeden ochotnik, pomyślała Joanna. Wydrukowała treść spisanych wywiadów i zabrała je do laboratorium, aby pokazać Richardowi.
— Witam panią doktor! — wykrzyknął pan Wojakowski. Stał za drzwiami, w tym samym miejscu, w którym go zostawiła.
— Co pan tu robi? — zdumiała się Joanna i gwałtownie odwróciła się w stronę drzwi, aby nie dostrzegł zniechęcenia na jej twarzy.
— Tak sobie wykombinowałem, że poczekam tutaj, aż skończy się to pani zebranie — wyjaśnił, wchodząc za nią do laboratorium. — Pamiętam, co pani mówiła na temat opowiadania o swoich przeżyciach, dopóki wspomnienia są świeże, a nie miałem dokąd pójść, więc pomyślałem, że zaczekam, aż pani wróci, żebyśmy wszystko nagrali, zanim pomiesza mi się w pamięci. — Usiadł na krześle i pochylił się, w oczekiwaniu na pytania. Na jego zarumienionej twarzy pojawił się uśmiech. Joanna ponownie pomyślała, że doszło do jakiegoś nieporozumienia.
Jak jednak się przekonać, w czym tkwi błąd? Mogła zadać mu bezpośrednie pytanie: „Dlaczego opowiedział mi pan dwie różne historie na temat miejsca swojego pobytu w dniu zbombardowania Pearl Harbor?” albo: „Czy ma pan jakieś dowody na to, że faktycznie odbył pan służbę na Yorktown?” Nie potrafiła się na to zdobyć, widząc jego szczerą i gotową do współpracy twarz.
— Opowiadałem pani o uczuciu spokoju, które mnie ogarnęło, kiedy znajdowałem się w tunelu, jakby coś się miało wydarzyć — przypomniał. — Tak więc poszedłem jeszcze kawałek i znalazłem się pod drzwiami, i nagle widzę jasne światło, i to naprawdę jasne. Coś równie jasnego widziałem jeszcze tylko raz w życiu, kiedy bomba z Aichi-99 przebiła się przez pokład hangarowy i wysadziła piątą sekcję naprawczą. Tamtego dnia okręt dostał trzy razy.
— Czy to się stało podczas bitwy o Morze Koralowe? — spytała Joanna, czując się trochę jak zdrajca, jak nazista przesłuchujący szpiega i usiłujący przyłapać go na błędzie, niekonsekwencji. Gdyby tym razem opowiedział jej inną wersję, wspomniał o innej wyspie, innej łodzi, czego by to dowodziło? Tylko tego, że jego pamięć jest zawodna. Bitwa o Morze Koralowe toczyła się sześćdziesiąt lat temu, a z biegiem czasu człowiek ubierał wspomnienia w coraz liczniejsze konfabulacje.
— Jedna z bomb głębinowych trafiła w zbiorniki oleju napędowego na lewej burcie i paliwo wylewało się do morza — kontynuował pan Wojakowski. — Okręt wykrwawiłby się na śmierć, gdybyśmy nie doprowadzili go z powrotem do Pearl. O rany, ale się cieszyliśmy z widoku Diamond Head…
— Dopłynął pan do Pearl Harbor na pokładzie Yorktown? — przerwała Joanna.
— Zgadza się — potwierdził pan Wojakowski. — I sam pomagałem go łatać. Pracowaliśmy dzień i noc, spawaliśmy zbiorniki i łataliśmy kadłub. Znalazłem się w ekipie naprawiającej drzwi wodoszczelne. Tyraliśmy przed siedemdziesiąt osiem godzin non stop i nie przerwaliśmy roboty nawet w chwili wypłynięcia z Oahu. Mówię pani, tak się zmachałem, że po fajrancie położyłem się i spałem całą drogę do Midway.
„Mama nie skontaktowała się ze mną. Gdyby… coś się stało… musisz być przygotowana. Pamiętaj wiadomość: Rosabelle, uwierz. Kiedy usłyszysz te słowa… będziesz wiedziała, że mówi Houdini…”
Słowa wygłoszone do żony przez leżącego na łożu śmierci Harry’ego Houdiniego, który obiecywał nawiązać z nią kontakt z tamtego świata
— Wszystko wymyślił? — zdumiał się Richard. — Nawet pobyt na Yorktown?
— Nie wiem — stwierdziła Joanna, przechadzając się po pokoju z rękami w kieszeniach swetra. — Wiem tylko, że nie mógł jednocześnie siedzieć w Pearl Harbor, naprawiać Yorktown i jednocześnie dryfować po morzu tysiące kilometrów dalej.
— Czy to musi oznaczać, że kłamie? — powątpiewał Richard. — Może po prostu ma problemy z pamięcią? W sumie ma przecież sześćdziesiąt pięć lat, a na wojnie walczył przeszło pięćdziesiąt lat temu. Mógł zapomnieć, co i kiedy dokładnie robił.
— Jak można zapomnieć o tym, że wróg strącił twój samolot, zabijając drugiego pilota i strzelca pokładowego? Słyszałeś tę opowieść. Mówił wtedy o najpiękniejszym cholernym dniu w swoim życiu.
— Jesteś pewna, że powiedział, iż był w Pearl Harbor, kiedy naprawiano okręt? — spytał Richard. — Może się nieprecyzyjnie wyraził…
Joanna energicznie kręciła głową.
— Stwierdził jeszcze, że znajdował się na pokładzie Yorktown, kiedy usłyszał, że zbombardowano Pearl Harbor, i że w domu czytał śmieszne pisemka. „Dzieciaki w opałach” — uzupełniła gorzko. — Nie wmówisz mi, że nie pamięta, gdzie się znajdował, kiedy dowiedział się o Pearl Harbor. Całe pokolenie pamięta, gdzie było tamtego dnia!
Читать дальше