— Po tym, jak pacjent straci przytomność i trzeba go reanimować.
— No właśnie. Richard teraz to wie, więc może opracować metodę aplikowania tych samych substancji, żeby…
— Czyli naprawdę zna sposób reanimowania ludzi? — Maisie nie starała się ukryć podniecenia. — Ja sama to przecież wymyśliłam.
Kit pokręciła przecząco głową.
— Jeszcze nie, ale nad tym pracuje. Już stworzył prototyp, który należy poddać odpowiednim testom. — Przybrała poważny wyraz twarzy. — Ale nawet jeśli ten lek podziała…
— Nie zawsze będzie czas na jego podanie — dopowiedziała Maisie, bojąc się, że Kit skłamie i powie: „Ależ oczywiście, że podziała”, lecz na szczęście nie zamierzała jej oszukiwać.
— Chciał, żebyś wiedziała, że bez względu na to, co się stanie, dokonałaś czegoś ważnego. Pomogłaś w odkryciu leku mogącego ocalić wiele istnień ludzkich.
Kilka dni później wpadł także Richard i zadał pielęgniarkom masę pytań na temat wagi Maisie i temu podobnych. Właściwie wcale z nią nie rozmawiał, ale gdy wychodził, rzucił okiem na telewizor i spytał:
— Widziałaś ostatnio jakieś ciekawe filmy?
— Tak! — wykrzyknęła. — Oglądałam jeden taki naprawdę świetny film, tylko że zamiast owczarka niemieckiego wystąpił w nim dalmatyńczyk. Poza tym pominięto faceta po doświadczeniach granicznych, ale reszta jest fantastyczna. Najbardziej podoba mi się ta część, w której jeden pan wypuszcza psa.
Oglądała go w kółko. Roznosicielowi posiłków kazała puścić film po kolacji, a salowa z nocnej zmiany musiała go wyłączać przed ciszą nocną.
Czasami Maisie nie miała ochoty na telewizję ani na nic innego. Z trudnością oddychała i cała puchła pomimo dopaminy. Jej kardiolodzy stwierdzili, że należy jej podawać dobutaminę, dzięki czemu poczuła się nieco lepiej i mogła rozmawiać z Kit, kiedy ta przyszła z wizytą.
— Wciąż masz swój pager? — spytała Kit.
— Tak. — Maisie pokazała identyfikator, do którego przypięła urządzenie.
— Musisz go stale przy sobie nosić. To ważne — podkreśliła Kit. — Jeśli poczujesz, że możesz stracić przytomność, albo usłyszysz piszczenie systemu kontroli pracy serca, wciśnij przycisk. Nie czekaj, tylko wciśnij go od razu.
— A jeśli właściwie nic mi się nie stanie? Będę miała kłopoty?
— Nie. Nic ci nie grozi. Po prostu wciśnij guzik, a potem staraj się trzymać. Doktor Wright przyjdzie natychmiast.
— A jeśli nie będzie go w szpitalu?
— Na pewno będzie w szpitalu.
— Ale może się znajdować zbyt daleko, jak Carpathia — upierała się Maisie. — To bardzo duży szpital.
— Doktor Wright zna wszystkie skróty — zapewniła ją Kit.
Richard przyszedł wraz z trzema kardiologami Maisie oraz prawnikiem jej matki. Spytali dziewczynkę, jak się miewa, obejrzeli jej wyniki badań, a potem wyszli na korytarz. Maisie słyszała, jak rozmawiają, chociaż byli zbyt daleko, aby dało się zrozumieć, o czym mówią. Najpierw doktor Wright przez chwilę o czymś opowiadał, potem jej kardiolog mówił bardzo długo, a wreszcie głos zabrał prawnik i gadał bez przerwy. Na koniec wręczył im mnóstwo papierów i wszyscy sobie poszli.
Dwa dni później do Maisie przyszła Vielle. Ona także miała przy sobie pager.
— Nie mogę pracować na oddziale nagłych wypadków, dopóki nie poprawi się stan mojej ręki — wyjaśniła niespecjalnie niezadowolona. — Wysłano mnie tutaj, żebym się tobą zajęła. — Co to takiego? — Wykrzywiła się. — Dźwięki muzyki ! Okropieństwo. Zawsze uważałam, że Maria jest zbyt pogodna. Nie masz tu jakichś przyzwoitych filmów? Zdaje się, że będę musiała przynieść kilka własnych.
Vielle dotrzymała obietnicy, lecz Maisie i tak nie obejrzała nowych kaset, gdyż jej mama postanowiła spędzać z nią więcej czasu i zostawała nawet na noc. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż dziewczynka była zbyt zmęczona, aby się skupić na oglądaniu filmów, nawet Dźwięków muzyki . Po prostu leżała i rozmyślała o Joannie.
Lekarze bez przerwy zabierali ją na badania EKG. Któregoś razu, kiedy ją układano na łóżku, ktoś przypadkowo wcisnął przycisk pagera i zbiegło się około setki lekarzy i pielęgniarek, zespół reanimacyjny, a dwie minuty później zjawił się zadyszany doktor Wright. Od tego czasu Maisie przestała się tak bardzo przejmować, ale wciąż czuła się fatalnie. Miała trudności z oddychaniem, nawet przy założonej masce tlenowej, i bardzo bolała ją głowa.
Gdy zjawili się jej kardiolodzy, usłyszała, że zostanie podłączona do specjalnej pompy, która wspomoże pracę jej serca.
— Chodzi o lewokomorowe czy dwukomorowe urządzenie wspomagające? — spytała rzeczowo.
— Lewokomorowe — brzmiała odpowiedź, lecz w końcu zrezygnowano z pomysłu.
— Lekarze uznali, że trzeba zaczekać, aż się lepiej poczujesz — wyjaśniła jej mama. — Zresztą twoje nowe serce zjawi się tutaj lada dzień.
— Czy rozcinają klatkę piersiową, kiedy wkładają choremu nowe serce? — Maisie spytała Vielle, kiedy ta przyszła sprawdzić jej objawy czynności życiowych.
— Tak — potwierdziła pielęgniarka. — Ale to nie boli.
— A do rąk podłączają kroplówki i tak dalej?
— Zgadza się, ale chory jest pod całkowitym znieczuleniem. Nie odczuwa się bólu.
— Mogę dostać trochę taśmy samoprzylepnej? — spytała Maisie. — I nożyczki?
Kiedy pani Nellis poszła do bufetu na kolację, Maisie zdjęła identyfikator i zabrała się do pracy.
Następnego dnia jej mama oświadczyła:
— Kochanie, musisz myśleć wyłącznie o przyjemnych rzeczach. Powinnaś sobie powiedzieć: „Moje nowe serce zjawi się w najbliższych dniach i wówczas wyzdrowieję i zapomnę o niewygodach. Znowu pójdę do szkoły i zagram w piłkę!” Nieco później zjawiła się Vielle i oznajmiła:
— Słonko, musisz jeszcze poczekać. — Ale Maisie nie dała rady. Była zbyt zmęczona, nie miała nawet tyle siły, aby wcisnąć przycisk na swoim specjalnym pagerze. Znalazła się w tunelu.
Tym razem nie otaczały jej dym ani światło. W tunelu panowały kompletne ciemności. Maisie wyciągnęła rękę, starając się wymacać ścianę, i dotknęła wąskiego metalowego prętu. Obok niego nie wyczuła nic, lecz nieco dalej dotknęła kolejnego prętu, sterczącego pod innym kątem, a za nim jeszcze jednego.
— Założę się, że to Hindenburg — stwierdziła. — Idę o zakład, że znalazłam się wewnątrz sterowca. — Spojrzała do góry, starając się obejrzeć wnętrze wielkiego srebrnego balonu, lecz było zbyt ciemno. Poza tym nie stąpała po stalowym podeście, tylko po czymś miękkim i szerokim. Nawet kiedy chwyciła metalowy pręt i jak najdalej rozpostarła ręce, po drugiej stronie tunelu nie wyczuwała niczego.
A zatem to nie Hindenburg, uznała, lecz nie ośmieliła się puścić pręta z obawy przed upadkiem, w razie gdyby to jednak był sterowiec.
Powoli szła dalej, ostrożnie posuwając się po miękkiej podłodze i chwytając się kolejnych prętów. Po kilku minutach pręty się skończyły i nie miała za co złapać. Pomyślała, że pewnie znalazła się na krańcu tunelu. Wytężyła wzrok, usiłując cokolwiek dojrzeć w mroku.
Nagle jej oczy bezlitośnie oślepiło światło. Podniosła dłoń, aby zasłonić twarz, lecz jasność była zbyt silna.
„To wybuch!”, pomyślała.
Światło nagle się przesunęło. Widziała jego długi snop, kołyszący się jak strumień światła z latarki. Rozbłyskiwały w nim drobinki kurzu. Zakołysało się, kreśląc łuk i oświetlając znajdujące się za nią pręty. Przekonała się, że jest pod pełną ludzi widownią. Wysoko nad tunelem, w którym stała, połyskiwał i czerwono-złoty napis: „Wejście główne”.
Читать дальше