Nie.
— Chciałaś mi coś powiedzieć — zwrócił się do Joanny, chociaż jej przy nim nie było. — Wiem, że tak.
Nie udało się jej. Mechanizm się wyłączył, zanim zdążyła cokolwiek wyjaśnić. Pomyślał o komunikacie, który pozostawiła na jego automatycznej sekretarce. „A…”, stwierdziła, a on odtworzył go wielokrotnie, usiłując zrozumieć, co chciała powiedzieć. Bez powodzenia. Istniało wiele możliwości i zbyt mało informacji. Tak jak w tej chwili, przyszło mu do głowy. Wbrew temu, co powiedział Kit, nigdy się nie dowiedzą.
Bohaterowie filmowi zawsze się dowiadywali, kim jest morderca, chociaż ofiara umierała, nie zdążywszy im o niczym powiedzieć. W filmach zawsze udawało się rozszyfrować wiadomości, rozwikłać tajemnicę, ocalić dziewczynę. W filmach.
I może po Tamtej Stronie. Ale nie po tej. Po tej stronie nigdy nie wyszło na jaw, co wywołało pożar cyrku w Hartford ani czy na Hindenburgu ktoś podłożył bombę. Po tej stronie lekarz nie potrafił zatamować krwotoku, pomoc nie przyszła na czas, wiadomość była zbyt zniszczona i poplamiona, aby ją odczytać.
„Jeśli ktokolwiek potrafiłby przekazać wiadomość z tamtego świata, to tylko Houdini”, stwierdziła Joanna, kiedy poszli do Taco Pierre’s. Nieprawda. Gdyby ktokolwiek potrafił przesłać wiadomość z Tamtej Strony, to tylko Joanna. Próbowała to zrobić, krztusząc się krwią, kiedy powinna stracić przytomność. Gdyby mogła wrócić stamtąd, gdzie się znalazła — z grobu, z tonącego Titanica albo z Tamtej Strony — aby przekazać mu wiadomość, na pewno by to uczyniła.
Tak się jednak nie stało. Dlatego, że nigdzie się nie znalazła. Odeszła. Richard ukrył twarz w dłoniach.
Siedział tak bardzo długo. Jego pager zadzwonił tylko raz, zakłócając ciszę. Richard natychmiast wyciągnął urządzenie z kieszeni, modląc się, aby to była pani Aspinall z wiadomością, że Carl zmienił zdanie. Okazało się jednak, że Vielle chciała się z nim skontaktować, gdyż znalazła jeszcze jedną pielęgniarkę, skierowaną tam tego dnia na to samo piętro na zastępstwo. Poza tym zlokalizowała taksówkę, którą Joanna pojechała do Yellow and Shamrock.
To nie w porządku. Vielle robiła, co mogła. Wszyscy robili, co mogli. Po prostu brakowało zbyt wielu elementów układanki. Odpowiedź kryła się gdzieś w relacjach albo w książkach o Titanicu, albo w skanach, albo w angielskiej literaturze, lecz Joanna nie zdołała wyjaśnić gdzie, a pan Briarley, jeśli kiedykolwiek to wiedział, nie pamiętał. Z kolei Carl odmawiał wyjaśnień.
A on, Richard, nie potrafił sam rozwikłać tego problemu. Nadszedł czas, aby to wreszcie głośno powiedzieć. Czas, aby stawić czoło rzeczywistości, zebrać się w sobie i przyznać do porażki.
Joanna na pewno by zrozumiała. Widziała, jak zespół reanimacyjny przeprowadza resuscytację krążeniowo-oddechową, wstrzykuje noradrenalinę, podaje roztwór soli, reanimuje elektrodami, po kolei. A ona przebywała na Titanicu, gdzie wszyscy starali się na próżno. Obserwator nie dostrzegł góry lodowej na czas, Californian nie usłyszał SOS, nie dostrzegł błysków lampy sygnalizacyjnej, nie zrozumiał znaczenia rakiet. Technik mechanik Harvey i mężczyzna, którego chciał uratować, zginęli.
Z tragedii Titanica wynikało tyle, że wszelkie próby zawiodły, pomoc przybyła zbyt późno, wiadomości nie dotarły w odpowiednie miejsca. Richard nie zdążył jeszcze sformułować tej myśli, gdy wiedział już, że jest w błędzie.
To, co się wydarzyło na Titanicu, dowodziło, że ludzie powinni się starać nawet wtedy, gdy zdają sobie sprawę z jałowości swoich prób — powinni wystukiwać SOS, wodować składane łodzie ratunkowe, schodzić pod pokład i ratować pocztę, otwierać klatki z psami — wszystko po to, aby kogoś lub coś ratować, choćby za cenę własnej śmierci.
Richard pomyślał, że nie wolno się poddawać. Jack Phillips tego nie zrobił. Joanna też nie.
— Dobrze — oświadczył. Chociaż tego nie wiedział, zabrzmiał tak samo, jak głos Joanny na taśmie automatycznej sekretarki.
Wstał. Dobrze. W dziale kadr zdobędę numer pani Hobbs. Dowiem się, kto jeszcze tamtego dnia leżał na czwartym piętrze wschodniego skrzydła. Porozmawiam z Vielle i z Bobem Yanceyem. Jeszcze raz spróbuję.
Ponownie włączył pager i poszedł po schodach na górę, położył rękę na drzwiach, aby je otworzyć, a potem zbiegł na półpiętro. Zerwał żółtą taśmę i oderwał jej końce z poręczy.
Zaniósł ją na górę do pokoju pielęgniarek. Jedna z nich rozmawiała przez telefon, odwrócona plecami do wejścia.
— Klatka schodowa na pierwszym piętrze jest otwarta. Farba wyschła — oznajmił i położył na biurku zwój taśmy. — Czy Maurice Mandrake wciąż rozmawia z panią Davenport?
— Chwileczkę — powiedziała do słuchawki pielęgniarka, następnie spojrzała kątem oka na Richarda i skinęła głową.
— Dzięki — odparł i poszedł w stronę windy.
— Nie, zaraz, panie doktorze — zawołała pielęgniarka, zasłaniając ręką mikrofon. — Nie wiedziałam, że to pan… — Wrócił do pokoju pielęgniarek. — Szukał pana ktoś z nagłych wypadków. Nie miałam pojęcia, że jest pan na tym piętrze, bo wyszłabym pana szukać. To było jakieś dwie minuty temu…
— Chodzi o Vielle Howard? — przerwał.
— Tak mi się wydaje. Pytałam inne pielęgniarki, ale nie sądziły, aby mógł pan…
— Powiedziała, że mam do niej zadzwonić czy przyjść na oddział?
— Oznajmiła, że ktoś czeka na pana w pańskim laboratorium.
— Kobieta czy mężczyzna?
— Mężczyzna — odparła pielęgniarka.
Richard pomyślał, że to Carl Aspinall, i popędził do windy. Na pewno zmienił zdanie. Pewnie przemyślał to, co powiedziała Kit.
Kiedy jednak dotarł na piąte piętro, przed drzwiami do laboratorium nie zastał Carla.
Czekał tam pan Pearsall.
„Jeszcze chwila i was opuszczę, dokąd — nie wiem. Znikąd przybywamy, donikąd zmierzamy. Czym jest życie? Rozbłyskiem robaczka świętojańskiego w nocy”.
Ostatnie słowa Crowfoota, wodza Indian z plemienia Czarnych Stóp
Pojawiły się robaczki świętojańskie. Zapalały się i gasły w otaczających ją ciemnościach. Joanna pomyślała, że jest w Kansas. To musi być element retrospekcji życia. Na pewno zbliża się do jej końca, skoro przypomina sobie dzieciństwo, odwiedziny u krewnych w Kansas, biegi w ciemnościach z kuzynami, ze słoikiem na świetliki w jednej ręce i mosiężną zakrętką w drugiej, przygotowaną do zamknięcia słoika, gdy wpadnie do niego owad. Mokra trawa ocierająca się o kostki, intensywna, słodkawa woń peonii, unosząca się w wieczornym powietrzu.
Tylko że to nie był wieczór, ale noc. Bez względu na to, jak późno mogli kłaść się spać, nigdy nie zapadały równie nieprzeniknione ciemności. Niebo zawsze rozświetlała niebieskawofioletowa poświata i nawet kiedy rozbłysły gwiazdy, wciąż widoczne były sylwetki domów i uginających się topól. Na mrocznym ganku siedzieli dorośli; dawało się też odróżnić od siebie inne dzieci.
Nie widziała trawy, na której siedziała, ani domu, ani własnej ręki, wyciągniętej przed twarz. Zrobiło się ciemno, choć oko wykol, nie pomogły nawet robaczki świętojańskie.
— „Księżyc nie świecił i gwiazdy pociemniały” — powiedziała głośno.
Gwiazdy. Świeciły wyraźnie, pewnie, na czarnym niebie, więc dlaczego przyszło jej do głowy, że to świetliki? Bez wątpienia widziała gwiazdy, jasne i migoczące, rozsypane aż po horyzont. Wszyscy rozbitkowie z Titanica to potwierdzali. Gwiazdy nie przygasały blisko ziemi, świeciły tak samo intensywnie nawet tuż nad wodą.
Читать дальше