Suukmel, która wprowadziła się do niej, kiedy Shetri odszedł, też się obudziła.
— Już czas? — zapytała spokojnie w bladym świetle świtu.
— Nie — szepnęła Ha’anala. — Miałam sen.
Usiadła ostrożnie, nie chcąc obudzić śpiącej obok niej Sofi’ali.
Jeszcze jeden szary dzień, pomyślała, wyglądając przez szpary między kamieniami. W osadzie było wciąż cicho.
— Dzieci znowu mnie odwiedziły.
— Ktoś powinien zawiązać ci wstążki na ramionach — powiedziała Suukmel, śmiejąc się z tego przesądu.
Ale Ha’anala wzdrygnęła się, nie tylko z zimna, ale i na wspomnienie tych małych, świszczących piersi.
— Wolałabym, żeby Shetri tu był. Czy Ma był z tobą, kiedy rodziłaś swoje córki?
— Och, nie — odpowiedziała Suukmel, wstając i zabierając się do porannych czynności. — Ma nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Poród? Nie, to by było nie na miejscu. Kobiety z mojej kasty zawsze były same… no, niezupełnie, bo miałyśmy Runki. Mężczyźni nie mieli nic wspólnego z kobietami i porodem, poza spowodowaniem tego wydarzenia. I wcale bym nie chciała mieć widzów.
— Ja też nie chcę widzów, ja chcę towarzystwa!
Ha’anala podciągnęła się na łokciach i oparła plecami o zwinięte posłanie swojego męża. Czuła dziwny niepokój, mimo że I dopiero co otrzymała od Shetriego dobre wiadomości za pośrednictwem „Bruna”. On i inni czują się dobrze i przybędą dzisiaj I z cudzoziemcami niezwykłym pojazdem, który przeniesie ich do domu szybko i w sposób trudny do wykrycia.
— Nawet gdyby Shetri nie mógł znieść widoku porodu, to byłoby mi lżej…
Urwała, twarz jej zamarła. Nareszcie!, pomyślała, witając falę skurczu, przetaczającą się od góry do dołu. Kiedy ponownie otworzyła oczy, Suukmel przyglądała się jej ze zrozumieniem.
— Jeszcze nie mów nikomu — poprosiła ją Ha’anala, zerkając znacząco na Sofi’alę, która zaczynała się wiercić. — Potrzebuję towarzystwa, nie fierna.
— Jestem głodna! — zawołała Sofi’ala płaczliwym głosem, choć oczy miała wciąż zamknięte. Tak było dzień w dzień w tej porze roku.
— Twój ojciec przyniesie wiele wspaniałych rzeczy do jedzenia — powiedziała Suukmel dziewczynce i uśmiechnęła się smutno, kiedy wielkie lawendowe oczy otworzyły się na te słowa. Teraz słychać już było odgłosy budzenia się sąsiadów i poczuły zapach dymu z ognisk rozpalanych przez Runów. — Wkrótce tu będzie, a tymczasem może byś poszła do paleniska Biao-Tol i zobaczyła, co tam się gotuje?
— Poczekaj… — krzyknęła Ha’anala, kiedy Sofi’ala wybiegła, żeby, przyłączyć się do innych dzieci, które spędzały poranki, myszkując po wiosce, zaglądając do garnków, polując na najobfitsze lub najsmaczniejsze śniadanie. — Sipaj, Sofi’ala!
— Bądź grzeczna! — Suukmel zacmokała na te słowa, ale Ha’anala nie dała się uciszyć. — Jest nieznośna! I nie znoszę, jak próbuje rozkazywać wszystkim dzieciom!
— Widzisz w niej samą siebie — powiedziała Suukmel. — Nie sądź jej za surowo. To naturalne, że próbuje innymi rządzić.
Wypróżnianie się też jest naturalne — odparła Ha’anala — ale nikt tego nie robi wszędzie i w każdej chwili, kiedy tylko poczuje potrzebę.
— Ale opierają się jej nawet dzieci Runów! To dobra szkoła — przekonywała ją Suukmel. — Wszystkie nabierają sił. Spędziły poranek na takich przekomarzaniach, znajdując w tym radość, ale wciąż miały na uwadze tempo i siłę skurczów.
— Teraz powinny być częstsze i silniejsze — powiedziała Ha’anala, kiedy wzeszły już wszystkie trzy słońca; najjaśniejsze przebijało przez chmury nad głową jak płaski, biały dysk.
— Już niedługo — zgodziła się Suukmel, ale ona też była trochę zaniepokojona, patrząc, jak Ha’ anala zwija się w kłębek w swoim gnieździe i pogrąża w milczeniu.
Tymczasem Sofi’ala domyśliła się już, co się dzieje, więc Suukmel zajęła się pocieszaniem jej i witaniem gości, którzy zaczęli się schodzić, słysząc lamenty dziewczynki. Jana’atowie wycofywali się po przekazaniu najlepszych życzeń, ale dom wkrótce zapełnił się Runami, którzy wnieśli entuzjazm, otuchę i jedzenie dla wszystkich, razem z ciepłem swych ciał i szczerym współczuciem. Podobnie jak oni, Ha’anala też uważała, że poród jest znakomitą okazją do świętowania i cieszyła się z ich towarzystwa, więc Suukmel ich nie wyganiała.
Skurcze nie powtarzały się częściej, ale były za to coraz silniejsze, co Ha’anala powitała z zadowoleniem, dzielnie znosząc ból. W samym środku ożywionej dyskusji nad sposobami przyspieszenia akcji wbiegł chłopiec, krzycząc, że zobaczył latającą maszynę i wkrótce wszyscy usłyszeli jej przerażający ryk, więc dom opustoszał w jednej chwili, bo wszyscy pobiegli, by zobaczyć to zdumiewające zjawisko.
— Leć… zobacz, jak to wygląda! — zawołała Ha’anala do Suukmel. — Opowiesz mi wszystko, jak wrócisz! Nic mi się nie stanie, ale przyślij mi tu Shetriego!
— Zrób to, zrób tamto — mruczała Suukmel pod nosem, spiesząc na lądowisko wyznaczone na skraju doliny. — Zupełnie jakbym słyszała Sofi’alę!
Ha’anala, w końcu sama, zażywała spokoju, trochę zaskoczona tym, jak bardzo czuje się zmęczona, choć wszystko wskazywało, że do porodu jeszcze daleko. Usłyszała, jak ryk silników nagle zamilkł, potem dobiegła ją wrzawa podnieconych głosów. Wydawało się jej, że upłynęło wiele dni, zanim wreszcie zobaczyła Shetriego. Chciała go zapytać o tyle rzeczy, ale zdołała tylko powiedzieć:
— Komuś jest zimno.
Shetri pobiegł do drzwi i zawołał, że potrzebuje pomocy. Wkrótce Ha’analę dźwignięto na nogi i chociaż co jakiś czas przystawała i zginała się w pół, kiedy chwytały ją kurcze, zdołała jakoś dojść do miejsca, gdzie rozpalono kilka ognisk i pieczono dziczyznę, i to w zdumiewających ilościach. Uradowana z tego spontanicznego święta, szukała wzrokiem w tłumie cudzoziemców. Jeden był prawie tak mały jak Sofia, inni wzrostu Izaaka, ale nie tak wysmukli jak on. Ciemni i jaśni, z brodami i bez, z grzywami i bez grzyw. A te języki! Szlachetny k’san i ruanja wieśniaków, i h‘inglisz — cudowna mieszanina rozradowanych głosów, języków, powitań, opowieści, porad kucharskich… Przypomniała sobie, że ona też mówiła taką mieszaniną języków, kiedy po raz pierwszy spotkała Shetriego.
— Są tacy różni! — krzyknęła. — To cudowne! Cudowne!
Ciesząc się ciepłem i perspektywą pogodzenia z południem, uklękła ciężko na ziemi, prąc z całej siły, pewna, że jej dziecko powinno przyjść na świat właśnie teraz, pośród tego blasku i śmiechu. Poczuła jednak tak ostry ból, że aż krzyknęła, co uciszyło wszystkich, tak że słychać było tylko syk tłuszczu spadającego do ognia i daleki trel jakiejś p’rkry. Kiedy odzyskała oddech, roześmiała się krótko i zapewniła wszystkich:
— Już więcej nie będę tego próbować!
I znowu rozbrzmiały rozmowy i śmiechy, ale wyczuła bijący od Shetriego niepokój, co ją zmartwiło.
— Opowiedz mi o twojej podróży! — poprosiła go czule, ale był za bardzo wystraszony i wymówił się, że musi pomóc cudzoziemcom rozdzielić mięso; przysłał jej Rukueiego, aby usiadł przy niej jak ruński małżonek. Przyszła też Suukmel, a potem Tiyat ze swoim najmłodszym dzieckiem na plecach. Ha’anala oparła się wygodnie o brzuch Rukueiego, a on objął ją czule ramionami, a nogi oplótł swymi nogami i zaśpiewał pieśń o swojej wyprawie w rozkołysanym rytmie długiego marszu. Zasłuchała się, szczerze zaciekawiona jego przygodami, śmiejąc się, kiedy Rukuei odegrał krótką komedię swojej sromotnej porażki w starciu z małym cudzoziemcem Sandozem.
Читать дальше