Mary Russell - Dzieci Boga

Здесь есть возможность читать онлайн «Mary Russell - Dzieci Boga» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dzieci Boga: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dzieci Boga»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debiutancka powieść Mary Dorii Russell „Wróbel” zdobyła dla autorki powszechne uznanie. Oto kontynuacja owej jednej z najwspanialszych powieści fantastycznych ostatnich lat. Zaledwie ojciec Emilio Sanchez, jedyny członek pierwszej wyprawy, który powrócił na Ziemię, zdołał odzyskać zdrowie i równowagę psychiczną po straszliwych przejściach na planecie Rakhat, Towarzystwo Jezusowe prosi go (a właściwie zmusza), by zechciał wziąć udział w kolejnej misji. Sancheza dręczą wspomnienia i lęki, ale nie może uciec od swojej przeszłości. Rozpoczyna się druga batalia o rozum i duszę tak ciężko doświadczonego przez los kapłana.

Dzieci Boga — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dzieci Boga», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Bał się, że ojciec przeklnie to dziecko, pogrążony w żalu po stracie żony. Lecz Shetri tulił już niemowlę do piersi, niepomny niczego, wpatrzony w nie i kołyszący je lekko, by przestało krzyczeć.

Emilio Sandoz odwrócił się i wszedł z powrotem do kamiennej chaty, gdzie go powitały żałosne zwłoki kobiety, o której w ogólnej radości zapomniano tak samo jak o nim. Palimy naszych zmarłych, powiedział Rukuei. Kiedy? Dwa dni temu?

Trzy? Więc jednak papież miał rację, pomyślał obojętnie. Nie trzeba kopać grobu… Wyzuty z uczuć, usiadł ciężko przy tym, co tak niedawno było Ha’analą. Jeśli komuś potrzebny dowód na istnienie duszy, pomyślał, to niech spojrzy na ciało tuż po śmierci, niech zobaczy tę straszliwą pustkę.

Nieproszony i nieoczekiwany, spłynął na niego bezbrzeżny spokój, wzbudzony muzyką i śmiercią, i ową pozbawioną cieni miłością, jaką czuje się tylko w chwili czyichś narodzin. Znowu poczuł, jak pochłania go potężna fala odpływu, ale tym razem walczył z nią, jak człowiek spychany przez prąd na otwarte morze. Złożywszy głowę w dłonie, pozwolił, by jej ciężar naparł na protezy, po raz pierwszy w życiu pragnąc fizycznego bólu, nad którym by mógł zapanować, aby zapomnieć o tym, nad czym zapanować nie mógł.

Był to błąd. Łzy, które trysnęły z jego oczu, gdy ból rozdarł mu ciało, spowodowały obfite krwawienie z, ran jego duszy. Zatracił się w tym płaczu, nie czując już nic, prócz tej świeżej rany. Lecz tym razem nie opłakiwał swego zgwałconego ciała ani zdruzgotanej miłości: opłakiwał zmarłych, nieodwracalne zło, bezbrzeżny smutek ostatecznej utraty. Opłakiwał Ha’analę. Opłakiwał wszystko, co utracił Shetri i to, co sam utracił — Ginę, Celestinę i życie, jakie mogli spędzić razem. Sofię, Jimmy’ego, Marca, D.W., Annę i George’a. Swoich rodziców, brata. Płakał nad samym sobą.

Powoli uspokoił się i położył obok Ha’anali, czując się pusty jak jej ciało.

— Boże — powtarzał szeptem, aż ogarnęło go znużenie. — Boże.

— Sandoz! Wybacz mi. — Danny zawahał się, ale po chwili znowu nim potrząsnął. — Wybacz mi. Czekaliśmy długo, a to jest ważne.

Sandoz rozejrzał się, oszołomiony; ledwie widział przez opuchnięte powieki. Otrząsnął się ze snu i zobaczył, że ciała Ha’anali już nie ma. W chacie byli sami jezuici.

— Dobrze się czujesz? — zapytał John, krzywiąc się na myśl o głupocie tego pytania, kiedy Emilio wymijająco wzruszył ramionami. — Słuchaj, jest coś, co powinieneś zobaczyć — dodał i wręczył mu swój laptop.

Frans Vanderhelst przesłał do jego skrzynki zestaw danych, licząc, że John sam zrozumie ich znaczenie. Przypadek konfliktu lojalności, uznał John, z narastającym niepokojem przyglądając się obrazom i gorączkowo starając się je zinterpretować. Najwyraźniej Frans obserwował to od pewnego czasu i zapewne sam się zastanawiał, co z tym począć. Dobry najemnik nie ma zbyt wiele swobody działania, dowodził Carlo, ale w końcu Frans zrobił, co mógł…

— Jezu — szepnął Emilio, przeglądając obrazy. — Można ocenić ich liczebność?

— Sądzę, że główny trzon liczy ponad trzydzieści tysięcy — odpowiedział Joseba.

Joseba szybko pożegnał się z długo noszonym w sobie obrazem spokojnych, dobrotliwych i rozdyskutowanych Runów, kiedy przyglądając się oznaczeniom dat i godzin na poszczególnych obrazach, stanął wobec faktów — rzeczywistej armii, która podbiła Rakhat równie szybko, a z większą skutecznością, jak Aleksander Macedoński podbił znany sobie świat.

— To wygląda jak lekka jazda w awangardzie — powiedział Danny, sięgając ręką ponad ramieniem Sandoza, by wskazać punkt na ekranie. — A tam oddziały pancerne, o jakieś dwa dni marszu za nią. To obraz sprzed czterech dni. Widzisz, jest jaśniejszy? Odbieramy połysk metalu.

— Jest też obraz w podczerwieni, ukazujący kolejne duże zgrupowanie za nimi — powiedział Joseba. — Popatrz na następny.

Sandoz wpatrzył się w ekran, a potem spojrzał w górę, na ich zaniepokojone twarze.

— Artyleria — potwierdził Sean. — I zmierzają prosto ku nam.

— Przecież jak lądowaliśmy, przebijaliśmy się przez pokrywę chmur, a John nie przekroczył bariery dźwięku! — zawołał Emilio. — W jaki sposób nas zlokalizowali?

Odpowiedział mu Danny.

— Nie mam pewności, ale coś podejrzewam.

Emilio pomyślał przez chwilę, a potem zamknął oczy.

— Carlo nas sprzedał. To on przekazał im współrzędne.

— Na to wygląda.

Nico stał tuż za drzwiami.

— Więc signora nie musi czekać, aż przyprowadzimy jej Izaaka — powiedział. — Sama po niego idzie.

— Nie musiała zabierać ze sobą całej armii — zauważył Sean cierpkim tonem, pochylając się na laptopem obok Joseby.

— Sandoz, jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć — odezwał się Danny Żelazny Koń. — Kiedy zgubliśmy was trzech, Sofia Mendes przysięgła, że wytropi legowiska tych przeklętych djanada i skończy z nimi raz na zawsze.

— Tak. I nie musiała długo ich przekonywać — powiedział Sandoz. Wieczny pokój, bezpieczne granice, jasna przyszłość dla Runów… Otarł twarz ramionami, wszyscy powstali. Przez chwilę, w tym ciasnym, kamiennym pomieszczeniu, otoczony potężnymi ciałami swoich towarzyszy, poczuł, że traci kontakt z rzeczywistością, ale natychmiast otrząsnął się i wrócił do teraźniejszości, a ta nie była wcale wesoła. — Musimy ostrzec VaN’Jarrich — powiedział. — Chyba się stąd ewakuują. Może powinni przenieść się do osady Athaansiego? Skupić się w jednej dolinie i zorganizować obronę?

Danny potrząsnął głową.

— Ryby w beczce, kiedy podciągną tu artylerię.

— Małe, rozproszone grupy mają większą szansę, że ich nie wykryją — powiedział Joseba — ale grozi im śmierć z głodu i zimna.

— Sześć albo pół tuzina — mruknął John. — Każde rozwiązanie jest równie złe.

— Decyzja nie do nas należy, prawda? — powiedział Sean.

— My im podamy fakty, a oni muszą coś z nimi zrobić. — A kiedy inni wzruszyli ramionami, godząc się z tym argumentem, ruszył do drzwi, dając znak głową Josebie. — Chodź, chłopie. Musimy wyjść i ogłosić dobrą nowinę.

— Ciekaw jestem, co Carlo za nas dostał — powiedział John, kiedy Sean i Joseba przeszli obok Nica i opuścili chatę.

— Możność wycofania się w odpowiednim czasie — powiedział Emilio, przeglądając obrazy przesłane przez Fransa. — Popatrz na to. Ładują towar. Carlo zamierza napełnić luk i wracać do domu. Wysyłał prom do Agardi… Co? Już trzy razy… — Urwał, a potem jęknął: — Och, mój Boże…

— Co? — zapytał John, przerażony. — Co jest w Agardi?

— Wytwórnie amunicji? Czy on…

— Nie. Nic z tych rzeczy. Tam są destylarnie — powiedział cicho Sandoz, patrząc na Danny’ego i Johna.

— Destylarnie? — powtórzył John. — Więc on ładuje na „Bruna”…

— Brandy z yasapy — dokończył Danny.

Sandoz pokiwał głową, a Danny westchnął, kręcąc głową.

— A więc to tak? — krzyknął John, wyrzucając ręce do góry.

— Carlo sprzedaje nas, kupuje rakhatańską brandy i wraca do domu bogatszy od Billa Gatesa!

Wściekły, opadł na ścianę naprzeciwko drzwi i osunął się po niej, siadając na ziemi i opierając plecami o zimne kamienie.

— A jednak — powiedział Emilio łagodnym tonem — wygląda na to, że jest jakaś sprawiedliwość we wszechświecie. — Stał w otworze wejściowym, światło z zewnątrz rozpaliło mu włosy, tak że nie widzieli jego twarzy. — Widzicie… nigdy nie miałem sposobności powiedzenia tego Carlowi, ale ta brandy jest…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dzieci Boga»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dzieci Boga» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dzieci Boga»

Обсуждение, отзывы о книге «Dzieci Boga» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x