Danny otworzył szeroko oczy i wstrzymał oddech.
— Okropna? — zapytał z nadzieją w głosie.
— Powiedz, że tak — błagał John, wstając i podchodząc do Danny’ego. — Emilio, powiedz, że jest okropna! Skłam, jeśli musisz, ale powiedz mi, że to najgorszy trunek spośród tych, które piłeś w życiu.
Z nieprzytomnym wyrazem twarzy, z anielskim uśmiechem w oczach, Sandoz powiedział, cedząc słowa:
— Smakuje po prostu… jak… mydło.
Gdyby go kto zapytał, Emilio Sandoz potrafiłby wyjaśnić ten półhisteryczny śmiech, który pokonał żal, ból i rozpacz, ale nikt go nie słyszał. Kiedy wyszedł z chaty Ha’anali, ewakuacja osady już trwała — rodzice zbierali dzieci, wiązali toboły, sprzeczali się i krzyczeli, podejmując pochopne decyzje, zmieniając je, starając się nie wpaść w panikę. Pośrodku tego całego zamieszania była wysepka spokoju i ku niej ruszył, pewien, że spotka tam Suukmel Chirot u Vaadai przy wciąż dymiącym stosie Ha’anali.
Osunął się przy niej na kolana.
— Sprowadziliśmy na was kłopoty — powiedział. — Przykro mi z tego powodu.
— Chciałeś dobrze — odpowiedziała. — I dzięki tobie jest nowe życie.
— Nie pakujesz się? — zapytał.
— Jak widzisz — odrzekła pogodnie, ignorując zgiełk wokół nich.
— Szlachetna Suukmel, wysłuchaj mnie: nie jesteś tu już bezpieczna.
— Odkryłam, że bezpieczeństwo to pojęcie względne. — Podniosła rękę, jakby chciała zaciągnąć woal na głowę, ale powstrzymała się w połowie gestu. — Zostaję — powiedziała stanowczym tonem. — Postanowiłam, że jeśli cudzoziemka Sofia przybędzie do doliny N’Jarr, porozmawiam z nią. Mamy ze sobą coś wspólnego. — Uniosła nieco wargi, a w jej oczach mignęło rozbawienie. — A jakie są twoje plany?
— Bardzo podobne do twoich — odpowiedział. — Wybieram się na południe, żeby porozmawiać z Sofią.
38. NA DRODZE DO INBROKARU: listopad 2078 czasu ziemskiego
Nie użył wahadłowca, bojąc się, że w razie niespodziewanego zagrożenia zabraknie paliwa, więc wyruszył pieszo razem z Nikiem. Księża pozostali w dolinie N’Jarr, żeby pomóc jej mieszkańcom, ale Nico za ńic nie chciał się z nim rozstać, więc Emilio nie protestował. Nie sądził, by to, co ich spotka podczas dwunastu dni wędrówki, wymagało użycia broni lub siły, a Nico już nieraz udowodnił swoją wartość i Emilio cieszył się z jego towarzystwa. Tiyat i Kajpin też z nimi poszły, żeby ich poprowadzić przez górskie przełęcze, kręte wąwozy i doliny. Postanowili wrócić do ruin Inbrokaru, a potem pójść trochę dalej na południe i poczekać na drodze na Sofię i ruiiską armię.
O drugim zachodzie słońca Emilio i Nico mieli pokrwawione kolana, a Emilio zaczął już się zastanawiać nad definicją „niespodziewanego zagrożenia”. Góry Garnu zbudowane były z cienkich i kruchych warstw, bardzo zdradliwych i męczących przy wspinaczce. Runki miały nie tylko chwytne nogi, ale i ogony, którymi mogły się podpierać, ale nawet dla nich była to trudna wspinaczka.
— Jak się czujesz, Nico? — zapytał Emilio, kiedy Tiyat i Kajpin pomogły wielkoludowi po raz piąty. — Może jednak powinniśmy wrócić po prom…
Urwał, słysząc za sobą grzechot osypujących się kamieni, i odwrócił się razem z Nikiem, by zobaczyć wysokiego, nagiego człowieka, schodzącego po zboczu na brudnych, bocianowatych nogach, z poszarpanym, niebieskim parasolem nad głową.
— Izaak? — zapytał Nico, strzepując brud z poocieranych dłoni i rozcierając kolejnego siniaka.
— Tak — zgodził się z nim Emilio. — Bo któż inny?
Spodziewał się dostrzec mieszaninę Jimmy’ego i Sofii w twarzy ich dziecka. Być może to właśnie było największym zaskoczeniem: Izaak nie był dzieckiem. Musi mieć koło czterdziestki, zdał sobie sprawę Emilio. Starszy od Jimmy’ego, kiedy umierał… Miał kręcone i rude włosy ojca, ale ciemniejsze, teraz przyprószone szarością, pozlepiane w brudne strąki. W długich, ptasich kościach było coś z delikatności Sofii i coś znajomego w ustach, ale trudno było odnaleźć matkę w tym ponurym widmie z nieuchwytnym spojrzeniem niebieskich oczu.
— Izaak ma swoje zwyczaje — poinformowała ich szybko Tiyat, kiedy mężczyzna zamarł w bezruchu na zboczu, o kilka kroków od nich.
Izaak nawet na nich nie spojrzał, tylko wpatrywał się uważnie w coś na lewo od Emilia.
— Izaaku — zaczął Emilio i zawahał się — idziemy spotkać się z twoją matką…
— Nie wrócę — odpowiedział Izaak donośnym, monotonnym głosem. — Czy znasz jakieś pieśni?
Emilio, całkowicie zaskoczony, nie wiedział, co odpowiedzieć, ale odezwał się Nico.
— Ja znam mnóstwo pieśni.
— Zaśpiewaj jedną.
Nawet Nico zdawał się nieco wytrącony z równowagi tą nieoczekiwaną prośbą, ale stanął na wysokości zadania, odśpiewując O mio bambino caro Pucciniego z miękkim falsetem w wysokotonowych partiach, a potem zaśpiewał to jeszcze raz, kiedy Izaak go o to poprosił. Przez jakiś czas w górskim pustkowiu słychać było tylko te dwa głosy: bliźniacze, niewyszkolone tenory, naturalnie piękne w bliskiej harmonii. Nico, cały rozpromieniony, chciał jeszcze zaśpiewać Questa o guella, ale Izaak przerwał mu, mówiąc:
— To wszystko.
I odwrócił się, aby odejść.
Całkowity brak prozodii, zauważył Emilio, przypominając sobie kurs lingwistyki rozwojowej. VaN’Jarri wspominali o dziwactwach Izaaka, ale aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, że tu nie chodzi tylko o skutki długotrwałego osamotnienia.
— Izaaku! — zawołał, zanim mężczyzna zdążył się oddalić, podnosząc wysoko kolana jak wodny ptak. — Masz jakąś wiadomość dla swojej matki?
Izaak zatrzymał się, ale nie odwrócił do nich.
— Nie wrócę — powtórzył. — Ona może tu przyjść. — Pauza. — To wszystko — dodał i zniknął za występem skały.
— Ona już idzie — mruknęła Kajpin.
— Prom jest zbyt hałaśliwy i za bardzo śmierdzi — zauważyła Tiyat, wracając do rozmowy, którą prowadzili, zanim ukazał się Izaak. — Najgorszą część drogi będziemy mieć za sobą jutro, przed trzecim zachodem słońca — obiecała.
Kiedy już przebyli łańcuch Garnu, wyszli na pofałdowaną sawannę, wznoszącą się i opadającą zaledwie na wysokość dorosłego Runao. W oddali ciemniały do barwy indygo szafirowe wzgórza, a bliżej płonęły w słońcu karmazynowe kwiaty i Emilio zaczął się cieszyć, że jednak poszli pieszo. Powtarzające się, rytmiczne ruchy zawsze go uspokajały, pozwalając skupić się na bólu mięśni i twardości gruntu pod nogami. Nie próbował przewidywać argumentów Sofii czy swoich własnych. Będzie dobrze, powtarzał sobie w myślach, stawiając jedną nogę przed drugą jak pielgrzym idący do Jeruzalem. Wciąż i wciąż: będzie dobrze. Nie wierzył w to; słowa Ha’anali po prostu pasowały do rytmu jego kroków.
Co jakiś czas zatrzymywali się, żeby coś zjeść; obozowali na równinie, nie dbając, że ich ktoś zobaczy.
— Jeśli nas zatrzymają i tak zaprowadzą do armii — stwierdziła obojętnie Kajpin. — Co za różnica?
Za dnia Emilio prawie podzielał ten fatalizm, ale noce były ciężkie, spędzane na wędrówkach we śnie po wypalonych, opustoszałych miastach albo na chodzeniu tam i z powrotem w przesyconej odgłosami ciemności. W końcu budzili się inni i razem zjadali to, co pozostało po wieczornym posiłku. Raz lub dwa Nicowi udało się upolować jakieś małe stworzenia, ale większość mięsa się zmarnowała. Emilio jadł bardzo mało — była to jego zwykła reakcja na napięcie. Krążył niestrudzenie, czekając, aż inni będą gotowi do drogi, powtarzając w myślach swoją mantrę: Będzie dobrze.
Читать дальше