— To tylko pieniądze! Zapłać jej, odbijemy sobie na umowie o rakar.
Co doprowadziło, rzecz jasna, do ożywionej dyskusji na temat nowych upraw rakaru. W końcu pożegnały się w przyjaznej atmosferze z właścicielką łodzi i w bębniącym deszczu ruszyły w kierunku miasteczka.
— To tylko pieniądze — prychnęła Tiyat ze złością, kiedy zatrzymały się na targowisku w Tolalu i wydały ostatnie bahli na sól.
— Nie martw się — powiedziała jej Kajpin, kiedy już szły drogą prowadzącą z miasteczka na północny wschód. — W następnej porze roku napadniemy na jakąś karawanę!
Pewne, że nikt za nimi nie idzie, porzuciły drogę i zatoczyły łuk, biegnąc na południe. Dotarły do jaskini bez przeszkód i już wszyscy razem ruszyli dalej, pozostawiając za sobą drogi i rzeki, a zagłębiając się w bezkresną równinę. Zatrzymywali się od czasu do czasu, by nasłuchiwać, bacznie obserwować i węszyć, i nabierali coraz większego przekonania, że są bezpieczni. Wokoło rozciągało się dzikie, płaskie pustkowie całkowicie pozbawione śladów działalności jakiegokolwiek rozumnego gatunku. Szli w deszczu ciepłym jak krew, nie spiesząc się, ale i nie odpoczywając, i widzieli tylko kępy karłowatych zarośli o lawendowych liściach, z których wystawały długie łodygi zakończone dzwonkowatymi kwiatami, nie słysząc nic, prócz bębnienia deszczu, chlupotania podmokłego gruntu pod stopami i wesołego podśpiewywania Nica.
— Nie przeszkadza wam? — zapytał Sandoz Runki po jakimś czasie. — Ktoś może mu powiedzieć, żeby przestał śpiewać.
— Mnie nie przeszkadza — odpowiedziała Kajpin.
— Nie jest tak piękne, jak muzyka Izaaka — dodała Tiyat — ale ładne.
Cudzoziemcy nieśli radiostację i odpowiadali lakonicznymi meldunkami na rutynowe wezwania z „Giordana Bruna”.
— Tutaj leje jak w trzecim kręgu piekieł — powiedział im raz Sean. — Jakiej pogody możemy się spodziewać jutro?
— Przejaśnienie — odpowiedział mu Frans.
— Dzięki Bogu — skwitował z ulgą Sean i przerwał połączenie.
O świcie obudził ich nie grom, ale buczek radiowego sygnału wywoławczego, czysty i melodyjny w rześkim, porannym powietrzu. To był Frans Vanderhelst, który prosił o kontakt któregokolwiek z nich. Sean zgłosił się, ziewając, na co Frans zapytał:
— Tam u was wszystko w porządku?
— Tak, a bo co? — odpowiedział Sean zniecierpliwionym tonem. Kiwnął przyzwalająco głową, kiedy Joseba, mrugając zaspanymi oczami, wychylił się, by przełączyć na tryb konferencyjny, tak aby wszyscy słyszeli.
— Brakuje nam śladu trzech z waszych czterech mikronadajników. Co się dzieje?
To ich całkowicie rozbudziło. Spodziewali się, że w końcu zapytają ich o te mikronadajniki, ale nie w ten sposób.
— Trzy z czterech? — Sean rozejrzał się po swoich towarzyszach i zatrzymał wzrok na twarzy Nica, zaróżowionej, choć na niebie nie było chmur. Joseba jęknął i złapał się za głowę. VaN’Jarri też się obudzili i zaczęli zadawać pytania, ale Sandoz syknął na nich, kiedy Sean podniósł rękę, prosząc o ciszę.
— Mamy trzy sygnały z wyznaczonego miejsca, które nie ruszyły się stamtąd od trzech dni — usłyszeli głos Carla. — I jest jeden w odległości dwustu czterdziestu kilometrów na północny wschód od tego miejsca. Czy wszystko w porządku?
— Tak! Czulibyśmy się jeszcze lepiej, gdybyście nas nie budzili o bladym świcie! Nie możecie trochę poczekać? Miałem naprawdę cudowny sen…
— Więc co jest z tymi mikronadajnikami? — przerwał mu John. — Dlaczego eskorta Sofii nie może was znaleźć? Mówią, że miejsce, gdzie obozowaliście, śmierdzi krwią. Przez chwilę myśleliśmy, że was zjedli! Właśnie rozmawialiśmy z Sofią. Jest przekonana, że Emilio został uprowadzony przez jana’atańskich renegatów… Gotowa jest wyruszyć za wami z całą armią! Co jest grane?
Na dźwięk słowa „armia” Kajpin stuliła uszy, a inni VaN’ Jarri zaczęli przejawiać oznaki niepokoju. Sean ziewnął teatralnie i rozejrzał się wokoło, wytrzeszczając komicznie oczy.
— Jezu! To ty, Candotti? Może nie tyle pytań naraz, dobra?
— Jeszcze raz mówię: Wszystko jest okay! Ta krew to… — Sandoz, walczący ze swoimi protezami, spojrzał na niego ostrzegawczo. — Poczekaj, Sandoz chce z tobą mówić. — Z pewną ulgą wręczył nadajnik Sandozowi.
— John, tu Emilio. Powiedz Sofii, że naoglądała się za dużo westernów — powiedział Sandoz, znakomicie udając rozbawienie. — Nie potrzebujemy tu żadnej amerykańskiej kawalerii pędzącej nam na ratunek! Czekaj… niech Frans mnie z nią połączy, dobrze? Chcę z nią bezpośrednio porozmawiać.
Wszyscy czekali w napięciu, milcząc, kiedy Sandoz odszedł kilka kroków i stanął, odwrócony do nich plecami. Ale i tak usłyszeli wyraźnie przynajmniej to, co on mówił.
— Mendes? Nie, posłuchaj mnie! Wszystko w porządku… Och, Boże. Nie płacz, Sofio! Czuję się świetnie. Naprawdę… Tak. Wszystko jest w porządku… Uspokój się, dobrze? — Spojrzał na innych i skrzywił się, kręcąc głową: nigdy nie mów kobiecie, żeby się uspokoiła. — Nie, Sofio, posłuchaj! To był po prostu froyil, którego ustrzelił Joseba! Tak… zrobiliśmy sobie barbecue! Postanowiłem przenieść gdzieś obóz, żeby woń krwi nie zmyliła eskorty. Jesteśmy niedaleko.
— Relatywnie do Ziemi — mruknął Joseba.
— Nie wiem, o co chodzi z tym sygnałem na północny wschód od wyznaczonego miejsca — powiedział Sandoz.
— Jak dotąd nie skłamał — szepnął Sean z uznaniem.
— Może nadajniki mają jakąś ukrytą wadę? — zapytał Sandoz, przechadzając się. — Albo oprogramowanie? — Pauza. — No cóż, to i tak nie ma większego znaczenia, bo wszystko jest okay. Posłuchaj, Mendes, wczoraj późno się położyliśmy i wszyscy są zmęczeni, więc chcielibyśmy jeszcze trochę pospać, zanim… Jasne! Tak, niech tam na nas czekają! Doskonale! — krzyknął, zatrzymując się i patrząc z ulgą na resztę. — Ty też. Wracaj do łóżka… Więc zjedz śniadanie! — dodał, uśmiechając się. — Dobrze się czujesz? Na pewno? Nie martw się o nas! Będziemy w kontakcie.
— Chryste — szepnął Sean, kiedy Sandoz do nich wrócił i usiadł na ziemi. — Przypomnij mi, żebym już nigdy nie grał z tobą w pokera, dobrze?
Na pokładzie „Giordana Bruna” Danny wzruszył ramionami.
— D.W. Yarbrough zawsze mówił, że Sofia Mendes mogłaby myśleć trochę wolniej. Dla własnego dobra.
Frans Vanderhelst patrzył na Carla.
— Te mikronadajniki wcale nie są uszkodzone.
— Tak? — zapytał John. — To spójrz na ekran.
Czwarty ślad właśnie zniknął.
* * *
— Przepraszam, don Emilio — powtórzył Nico, kiedy Joseba miażdżył mikronadajnik między dwoma kamieniami. — Frans powiedział…
— W porządku, Nico, rozumiem. Chciałeś dobrze — mruknął Emilio — choć nie wyszło najlepiej.
— Wysłali wojsko — powiedziała Kajpin. — Myślą, że wzięliśmy was jako zakładników…
— I wiedzą, gdzie jesteśmy — dodał Joseba.
— Ale Sandoz trochę zyskał na czasie — powiedział Sean.
— Myślą, że jesteśmy bezpieczni i obozujemy w pobliżu wyznaczonego miejsca… — A potem twarz mu się wyciągnęła jeszcze bardziej niż zwykle i spojrzał ponuro na szczątki mikronadajnika.
— O kurwa — zaklął cicho.
Joseba, wciąż trzymając dwa kamienie, znieruchomiał i zamknął oczy, bo i do niego nagle dotarło, że sami się zdradzili. Tylko Sandoz wiedział, co ma na myśli, kiedy po chwili przemówił, ale ton jego głosu był oczywisty nawet dla VaN’Jarrich.
Читать дальше