Joseba spojrzał na Seana.
— Nico — powiedział — czy mógłbyś przynieść trochę wody dla don Emilia? — Nico skinął głową i odszedł w stronę obozu, a Joseba usiadł naprzeciw Emilia. — Sandoz, czy orientujesz się, jak duża była populacja Jana’atów, kiedy byliście tu po raz pierwszy?
Sandoz wzruszył ramionami, nie zważając na to, że znowu zaczęło padać.
— Nie. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że stanowili jakieś trzy, może cztery procent populacji Runów. Może sześćset tysięcy? To tylko przypuszczenie. — Spojrzał na Josebę. — Dlaczego pytasz?
Sean i Joseba wymienili spojrzenia i Sean też usiadł.
— Posłuchaj, Sandoz, ci sodomici mogą kłamać, ale Rukuei mówi, że zostało najwyżej około tysiąca pięciuset Jana’atów. — Sandoz zmarszczył brwi, a Sean ciągnął dalej. — Runowie ich rozpędzili. Gnieżdżą się po górach i lasach, ale są dwie główne grupy, z których każda liczy kilka setek, i trochę osad uchodźców, zbyt przerażonych, żeby opuścić swoje pustkowia. Ci VaN’Jarri żyją sami w swojej dolinie. Jest tam najwyżej trzystu Jana’atów i około sześciuset Runów.
Joseba wychylił się do przodu.
— Żeby utrzymać genetyczną poprawność, populacja mięsożerców musi zwykle liczyć przynajmniej dwa tysiące osobników, w tym dwieście pięćdziesiąt par zdolnych do rozpłodu. Nawet jeśli Rukuei zaniża liczbę, Jana’atowie są bliscy wymarcia — wyszeptał, jakby wypowiedzenie tego przypuszczenia na głos mogło spowodować, że natychmiast się sprawdzi. — A jeśli zawyża, są już skazani na wymarcie. — Milczał przez chwilę, rozważając to, co powiedział. — To się trzyma kupy, Sandoz. Z tego, co sami zobaczyliśmy, i z tego, co mówi Shetri, wynika, że Jana’atowie żyją na absolutnym marginesie swojej niszy ekologicznej. Nawet gdyby ich cywilizacja nie upadła, ten gatunek nie ma żadnej przyszłości.
— Jest coś jeszcze — powiedział Sean, teraz trochę głośniej, bo jego słowa zaczął zagłuszać deszcz. — Coś się tam na północy dzieje. Pytałem dwukrotnie, żeby mieć pewność, ale kiedy była mowa o mięsie tego froyila, jeden z nich… ten Shetri… powiedział nam, że Jana’atowie VaN’Jarri giną z głodu. Oni nie jedzą Runów, Sandoz. — Emilio spojrzał na niego, mrużąc oczy. — A teraz będzie prawdziwa bomba. Wiesz, jakiego użył zwrotu?
— „To mięso nie jest koszerne”! — Sandoz cofnął się gwałtownie, a Sean podniósł rękę. — Przysięgam, że tak powiedział. Najwidoczniej żona tego Shetriego, Hanala czy jak jej tam, została wychowana przez Sofię Mendes na południu, wśród Runów.
— i Oczywiście musi być jakaś wymiana kulturowa — dodał Joseba. — Shetri mówi, że jego żona jest nauczycielem, ale… Sandoz… on użył przy tym słowa „rabbi”! Może oni po prostu kłamią, że nie jedzą Runów, ale wystarczy im się przyjrzeć! Są wychudzeni, futra matowe, brakuje im zębów…
— A towarzyszą im dwie zdrowe, tłuste Runki, które absolutnie nie sprawiają wrażenia, jakby się obawiały, że ktoś zrobi z nich śniadanie. — Sean zawahał się, po czym ciągnął dalej. — posłuchaj tego Kitheriego! Bo mnie się wydaje, że ta Hanala może być kimś w rodzaju… no, nie wiem, ale sam siebie zapytuję: A gdyby Mojżesz był Egipcjaninem wychowanym wśród Hebrajczyków?
Sandoz siedział z otwartymi ustami, starając się to zrozumieć.
— Mówisz poważnie? — zapytał, a kiedy Sean kiwnął głową, krzyknął: — Och, na miłość boską!… No właśnie — powiedział Joseba, patrząc, jak Sandoz wstaje, przemoczony do suchej nitki.
Słyszycie to, co chcecie usłyszeć! — zawołał Sandoz. — Patrzycie na tę kulturę przez pryzmat swojego folkloru!
— Może tak jest — zgodził się Joseba, wciąż siedząc w błocie — ale przybyłem tu nie tylko jako ekolog, ale i jako kapłan. Chcę się tego dowiedzieć. Sandoz, jazamierzam pójść z nimi na północ. Sean też chce iść. Możesz tu zostać z Nikiem i poczekać na ludzi Sofii. Prosimy cię tylko o jedno: nie wydaj ich. Od tego zależy, czy nam się uda… i Umilkł na widok zbliżającego się Nica. Sandoz też nic nie powiedział, tylko napił się wody z menażki i zjadł coś.
Ale Nicowi, zwykle tak małomównemu, coś chodziło po głowie.
— Don Emilio, jeden z tych Jana miał zły sen, taki jak twoje — powiedział, odgarniając z oczu mokre włosy. Sandoz wytrzeszczył na niego oczy, a Nico ciągnął: — W tym śnie widział; płonące miasto. Powiedział, że to mu się przyśniło, jak był małym chłopcem, ale widział tam ciebie, don Emilio. W mieście. W tym śnie. Myślę, że powinieneś go o to zapytać.
I tak, po dodatkowych przesłuchaniach i dyskusjach, ośmiu przedstawicieli trzech różnych gatunków wyruszyło w końcu razem na północ. Pogoda była podła, a oni wyruszyli potajemnie. Nie powiadomili Carla Giulianiego o swojej decyzji, bo bali się, że radio jest monitorowane przez władze w Gayjurze. Wiedząc teraz, w jakim niebezpieczeństwie są VaN’Jarri, za radą Joseby pozbyli się swoich mikronadajników — drobne rozcięcie skóry, które każdy z nich uznał za błahostkę.
Zamierzali wędrować szybko i nie narażać się na podejrzenia, ale przygotowali się na wypadek, gdyby ktoś ich wypytywał, kim są i co tutaj robią. Cudzoziemcy są przyjaciółmi Fii. Shetri i Rukuei to najemni VaHaptii, którzy prowadzą Runów i cudzoziemców do ostatniej twierdzy tych drapieżników, którzy polowali na Runów od niepamiętnych czasów. Chcą odnaleźć to miejsce, a wtedy będzie tam mogło przyjść wojsko i wyplenić ostatnich djanada. I więcej już ich nie będzie.
VaN’Jarri sądzili, że to tylko dość przekonujące kłamstwo. W rzeczywistości było to bardzo bliskie prawdy.
Nico d’Angeli nie zrozumiał nic z tego, co Joseba mówił o minimalnej populacji i wymarciu gatunku, niewiele też do niego dotarło z rozmowy o rewolucji i religii. Nico zrozumiał jednak bardzo dobrze to, co mu powiedział Frans przed lądowaniem. A Frans powiedział: „Nico, jeśli wyjmiesz tę kapsułkę spod skóry, nie będę cię mógł odnaleźć. Ludzie z »Magellana«zginęli, nikt nie wie, co się z nimi stało, capiscel Nigdy się tego nie pozbywaj, Nico. Jak będziesz to miał, zawsze cię odnajdę”.
Więc kiedy inni załadowywali łódź i gotowali się do drogi, Nico powoli doszedł do wniosku, że będzie lepiej, jeśli don Carlo i Frans będą wiedzieli, gdzie oni są, nawet jeśli reszta była innego zdania. Dlatego wziął jeden z porzuconych mikronadajników i włożył go do kieszeni.
Nie zamierzał nikogo skrzywdzić.
36. ŚRODKOWY INBROKAR: październik 2078 czasu ziemskiego
Najpierw popłynęli rzeką, Jana’atowie i ludzie stłoczeni pod płachtą przykry wającą ładunek, Runki na wierzchu, pozdrawiając przemoczonych pasażerów i załogi mijanych barek. Napędzane energią elektryczną silniki łodzi były ciche jak żagiel, a jej pasażerowie zachowywali się prawie tak samo cicho nawet wtedy, gdy w pobliżu nie było nikogo, kto mógł ich usłyszeć. Co jakiś czas temu lub owemu człowiekowi przychodziła do głowy jakaś wątpliwość, a wówczas wypowiadał ją i słuchał rozwiewających ją wyjaśnień. VaN’Jarri też czasem zadawali pytania, ale najbardziej pragnął dowiedzieć się czegoś o cudzoziemcach Jana’ata, który najwięcej lękał się Sandoza, a ten rzadko się odzywał od czasu, gdy zgodził się towarzyszyć im aż do miasta Inbrokaru. Więc Rukuei na ogół też milczał.
W obawie przed zdradzeniem swojej kryjówki postanowili nie wracać drogą, którą wędrowali na południe i drugiego dnia porzucili rzekę. Przybili do brzegu w pobliżu jakiejś jaskini, kilka cha’ań od przyczółka Tolal, skąd Tiyat i Kajpin popłynęły dalej, żeby oddać wypożyczoną łódź właścicielce. Tiyat odbyła z nią długą i burzliwą dyskusję na temat uszkodzeń poszycia, którą przerwała Kajpin, wymachując plikiem pieniędzy i mówiąc wielkopańskim tonem:
Читать дальше