Mary Russell - Dzieci Boga

Здесь есть возможность читать онлайн «Mary Russell - Dzieci Boga» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2000, ISBN: 2000, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dzieci Boga: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dzieci Boga»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debiutancka powieść Mary Dorii Russell „Wróbel” zdobyła dla autorki powszechne uznanie. Oto kontynuacja owej jednej z najwspanialszych powieści fantastycznych ostatnich lat. Zaledwie ojciec Emilio Sanchez, jedyny członek pierwszej wyprawy, który powrócił na Ziemię, zdołał odzyskać zdrowie i równowagę psychiczną po straszliwych przejściach na planecie Rakhat, Towarzystwo Jezusowe prosi go (a właściwie zmusza), by zechciał wziąć udział w kolejnej misji. Sancheza dręczą wspomnienia i lęki, ale nie może uciec od swojej przeszłości. Rozpoczyna się druga batalia o rozum i duszę tak ciężko doświadczonego przez los kapłana.

Dzieci Boga — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dzieci Boga», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Tak — powiedział. — Nie ma wątpliwości. Sandoz ruszył na północ prawie trzy dni temu.

— Wzięli go jako zakładnika. Inni są martwi… albo jeszcze gorzej!

— Signora! Proszę! Oni…

— Dlaczego nie porównaliście lokalizacji mikronadajnika ze źródłem transmisji radiowych? — zapytała Sofia. — Już dawno powinniście zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak!

— Nie przyszło mi to na myśl — powiedział Frans. Ściągał już transkrypty, żeby zobaczyć, czy czegoś nie przeoczył, chcąc znaleźć jakieś rozwiązanie. — Nie wspominali, że coś się stało!

— Signora, proszę! To są pochopne wnioski! — krzyknął Carlo. Sam nie należał do tych, którzy się wahają, ale Mendes wyraźnie wyprzedzała myślami wszystko, co zostało powiedziane. — Mieliśmy z nimi kontakt radiowy wczoraj wieczorem!

— Rozmawialiście ze wszystkimi?

— Tak, choć nie w jednej transmisji.

— A więc na pewno mówili pod przymusem — warknęła Sofia, rozwścieczona powolnością ich myślenia. — Wyrwali im mikronadajniki…

— Signora, skąd ktokolwiek… —…i dlatego nie wskazywały żadnego ruchu przez trzy dni. Komuś się udało porwać Sandoza, a oni…

— Jeden z moich ludzi wciąż tam jest — przerwał jej Carlo, starając się powstrzymać jej potok myśli. — Nico otrzymał rozkaz strzeżenia szczególnie Sandoza. Gdyby Sandoz był w niebezpieczeństwie, Nico by mi powiedział.

W obozie były ślady krwi — przypomniała mu Sofia. — Signor Giuliani, oni są zakładnikami. Na północy, w górach, są jeszcze renegaci. Nie chcieliśmy ich likwidować, ale teraz… Koniec — powiedziała prawie do siebie, a jej gniew nabrzmiał jak chmury burzowe nad Gayjurem, miotające błyskawice, które powodowały trzaski i przerwy w transmisji. — To już koniec. Koniec napadów, złodziejstwa, kłamstw. Koniec porywania, morderstw… Wezwę nasz lud i, na Boga, położę temu kres. Signor Giuliani, wyruszam na północ z wojskiem, żeby ich odbić. Będzie mi potrzebny stały monitoring pozycji mikronadajnika i nasłuch kontaktów radiowych z grupą na Rakhacie. Zrozumiał pan? Będziemy tropić tych jana’atańskich bękartów aż do ich legowiska i skończymy z tym raz na zawsze.

35. DORZECZE RZEKI PON: październik 2078 czasu ziemskiego

Emilio Sandoz pierwszy dostrzegł czterech wędrowców zbliżających się do obozu od zachodu. Wszyscy mieli na sobie szaty i wysokie buty ruńskich kupców z miasta, więc nie miał powodu, by wątpić w ich tożsamość.

— Mamy gości — oznajmił i wyszedł im na spotkanie z Nikiem przy boku. Sean i Joseba poszli za nimi.

Sandoz się nie bał. Sofia wciąż go zapewniała, że na południe od gór Garnu nie ma żadnych djanada, a Nico był uzbrojony.

Wyciągnął obie ręce dłońmi do góry, jak witali się Runowie, i przygotował na znajome ciepło długich palców, które spoczną w tych dłoniach, a potem przypomniał sobie o protezach i opuścił ręce.

— Czyjeś ręce nie nadają się do dotykania, ale ktoś wita was z dobrymi zamiarami — wyjaśnił. Zerknął na Nica i szepnął: — Przywitaj się — a potem patrzył z zadowoleniem, jak uroczyste i całkiem poprawne „Challalla khaeri” Nica zostało zrozumiane i odwzajemnione przez dwóch Runów, którzy wysunęli się do przodu.

Spojrzał na Seanai Josebę i uśmiechnął się, widząc, że zamarli w miejscu i oniemiali.

— Ci z przodu to kobiety — powiedział. — Ci z tyłu mogą być rodzaju męskiego. Czasami wolą, żeby to kobiety czyniły wszelkie honory. Powitajcie ich. — Kiedy wymieniono pozdrowienia, zwrócił się do przybyszów, jakby od dawna mieszkał na Rakhacie: — Tak długą mieliście podróż! Byłoby nam miło podzielić się z wami jedzeniem.

Tych dwóch z tyłu spojrzało po sobie, a Sandoz wstrzymał oddech i przyjrzał się mniejszemu. To nie był Runao, ale ktoś, kogo Emilio Sandoz widział w tylu koszmarach sennych: mężczyzna średniego wzrostu, z fioletowymi oczami niezwykłej piękności, które teraz zwróciły się w stronę Emilia i wpatrzyły w jego oczy z taką siłą i przenikliwością, że z trudem się powstrzymał, by ich nie opuścić.

To niemożliwe, pomyślał. To nie może być on.

— Ty jesteś… ty musisz być synem Emilia Sandora — usłyszał jego głos. To nie był ten głos. Dźwięczny, wibrujący, piękny, ale nie ten. — Widziałem podobiznę twojego ojca. W zapiskach…

Na dźwięk języka k’san i widok kłów Jana’aty, które Rukuei obnażył przy mówieniu, Sean cofnął się. Nico wyciągnął broń, ale Joseba podszedł szybko i powiedział:

— Daj mi to.

Odbezpieczył broń i ze zręcznością baskijskiego myśliwego odwrócił się i strzelił w coś podobnego do świni węszącego w pobliskich krzakach.

Wystrzał i kwik śmiertelnie ranionego zwierzęcia wywołał gwałtowną reakcję w królestwie stepowych zwierząt, a VaRakhani odskoczyli do tyłu z szeroko otwartymi oczami i stulonymi uszami. Joseba oddał brorl Nicowi, który wycelował ją w Rukueiego, ale bacznie obserwował wszystkich przybyszów — teraz wyraźnie przerażonych. Joseba podszedł do martwego zwierzęcia, podniósł je za jedną nogę, pozwalając, by krew — jako przykład ich siły — ściekała na ziemię.

— Nie mamy wobec was złych zamiarów — oświadczył stanowczo — ale nie pozwolimy wam zrobić nam czegoś złego.

— Dobrze powiedziane — mruknął Emilio. Oddychał ciężko, ale Carlo miał rację: kule robią swoje. — Nie jestem tego kogoś ojcem — powiedział, patrząc na Rukueiego. — Jestem tym, którego imię wymieniłeś: Emiliem Sandozem. Wystarczy moje jedno słowo, a ten człowiek, Nico, zabije każdego, kto nam zagrozi. Czy to jasne?

Wszyscy YaRakhatani wykonali gesty potwierdzenia.

— Mój ojciec ciebie znał… — powiedział wymijająco Rukuei, wciąż oszołomiony.

— Można tak to ująć — odrzekł chłodno Sandoz. — Jak mam się do ciebie zwracać? — zapytał wojowniczym tonem arystokraty wyższej rangi. — Urodziłeś się pierwszy czy drugi?

Uszy Jana’aty lekko opadły do tyłu, a jego towarzysze zaczęli z zakłopotaniem szurać nogami.

— Jestem wolno urodzonym Jana’atą. Moja matka nie pochodziła z liczącego się rodu. Jestem Rukuei Kitheri.

— Boże wszechmogący — jęknął Sean Fein. — Kitheri?

— Jesteś synem Hlavina Kitheriego? — zapytał Sandoz, choć nie miał żadnych wątpliwości. Cechy ojca za bardzo rzucały się w oczy, a Rukuei potwierdził to, unosząc podbródek. — Kłamiesz — prychnął Sandoz. — Jesteś bękartem. — Było to świadome wyzwanie obliczone na sprawdzenie reakcji, poznanie punktu krytycznego. Wiedział, że Nico stoi przy jego boku. — Kitheri był resztarem i nie miał prawa do rozrodu.

Zbyt oszołomiony realnością tego spotkania, by zareagować tak, jak zrobiłby to w każdym innym przypadku, Rukuei po prostu opuścił ogon, ale wówczas wystąpiła czwarta osoba i ujawniła się również jako Jana’ata.

— Jestem Shetri Laaks. — Martwy froyil w ręku cudzoziemca wciąż ociekał krwią, więc Shetri przemówił łagodnym tonem, użył jednak dominującego zaimka, zapraszając cudzoziemców do dyskusji, na wypadek gdyby skłonni byli raczej do walki. — Rukuei jest kuzynem mojej żony i nie mogę pozwolić, by go obrażano w mojej obecności. Nie skłamał i nie jest bękartem, ale długo by trzeba śpiewać pieśń o jego urodzeniu. Sądzę, że naszym i waszym celom bardziej będzie sprzyjać powstrzymanie się od dalszych zniewag.

Zapanowało krępujące milczenie; obie strony czekały na odpowiedź Sandoza.

— Ja też tak sądzę — powiedział w końcu i napięcie nieco opadło. — Mówiłeś o celach — dodał, zwracając się do Shetriego.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dzieci Boga»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dzieci Boga» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dzieci Boga»

Обсуждение, отзывы о книге «Dzieci Boga» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x