— Powiedz mi — rzekł Sandoz, a jego milczenie było pustką, którą Shetri zapragnął wypełnić.
— On nie chciał mnie zranić — wyszeptał Shetri. — Jakżeby mógł? Rukuei myśli, że dzieci są nadzieją, ale się myli! One są wiecznym strachem. Dziecko to członek, który mogą oderwać… — Zamilkł i starał się uspokoić oddech, zmusić go do stałego rytmu.
— Powiedz mi — powtórzył Sandoz.
Shetri zwrócił się ku głosowi cudzoziemca.
— Moja żona jest w ciąży i boję się o nią. Jest jedną z Kitherich, a oni są tacy mali. Ha’anala ledwo przeżyła ostatni poród… dziecko było szerokie w zadzie jak Laaksowie. Ha’anala bardzo się boi. Ta ciąża jest bardzo ciężka. Boję się o nią i o dziecko. I o siebie — dodał. — Sandoz, chcesz wiedzieć, o co mnie zapytała moja córka Sofi’ala, kiedy się dowiedziała, że jej matka znowu jest w ciąży? Zapytała: Czy to dziecko też umrze? Straciła już dwóch młodszych braci. Myśli, że wszystkie dzieci umierają. Ja też.
Usiadł tam, gdzie stał, nie zważając na błoto i popiół.
— Byłem kiedyś adeptem Sti. Byłem trzeciakiem i czułem się z tym dobrze. Czasami tęsknię za czasami, kiedy w moim życiu była tylko nieruchoma woda i pieśni. Ale śpiewać musi sześciu, a myślę, że ci inni też już nie żyją, a nie ma nikogo, kogo by można nauczyć obrządku. Kiedyś uważałem się za szczęśliwca, bo mogłem zostać ojcem, ale teraz… To straszna rzecz za bardzo kochać. Kiedy umarł mój pierwszy syn…
— Przykro mi z powodu tego, co utraciłeś — powiedział Sandoz, siadając obok niego. — Kiedy ma się urodzić to dziecko?
— Pewnie za parę dni. Z kobietami nigdy nie wiadomo. Może już się urodziło. Może już jest po wszystkim. — Zawahał się. — Mój pierwszy syn umarł na chorobę płuc. — Stuknął się w klatkę piersiową, żeby cudzoziemiec zrozumiał. — Ale drugi…
— Powiedz mi — powiedział cicho cudzoziemiec.
— Kapłani Sti słyną… słynęli ze swoich leków, z wiedzy, jak uzdrawiać rany i pomóc ciału pokonać chorobę, kiedy uzna się to za stosowne. Nie mogłem patrzyć, jak Ha’anala się męczy, więc próbowałem jej pomóc. Są leki zmniejszające ból… — Długo milczał, zanim wreszcie był w stanie skończyć. — To moja wina, że dziecko urodziło się nieżywe — powiedział w końcu. — Chciałem tylko pomóc Ha’anali.
— Ja też patrzyłem na śmierć drogiego mi dziecka. Zabiłem je — wyznał mu Sandoz. — To był chyba wypadek, ale odpowiedzialność spada na mnie.
Na wschodzie błysnęło; przez moment Shetri zobaczył twarz cudzoziemca.
— Więc — powiedział miękko, ze współczuciem — rozumiesz, co czuję.
Nasłuchiwali przez chwilę, czekając, aż dotrze do nich łoskot grzmotu. Kiedy cudzoziemiec znowu przemówił, jego głos zabrzmiał w ciemności cicho, ale wyraźnie.
— Shetri, bardzo ryzykowaliście, wyprawiając się na południe. Czego od nas oczekiwaliście? Nas jest tylko czterech, jesteśmy cudzoziemcami! Czego od nas chcecie?
— Pomocy. Jakiegoś nowego pomysłu… jakiegoś sposobu, żeby zmusić ich, by nas wysłuchali! Próbowaliśmy już wszystkiego, ale… Sandoz, przecież my już nikomu nie zagrażamy! — krzyknął, zbyt zrozpaczony, by się wstydzić. — Chcieliśmy, żebyście to zobaczyli, żebyście im to powiedzieli! Nie prosimy ich o nic. Niech nas tylko zostawią w spokoju! Niech nam pozwolą żyć. I… gdybyśmy tylko mogli przenieść się nieco dalej na południe, gdzie są cranile i piyanoty, moglibyśmy się wyżywić. Nauczyliśmy się jeść dziczyznę… możemy się wyżywić, nie tykając Runów. Moglibyśmy nawet tego nauczyć Athaansiego i oni też by zaprzestali napadów! Gdybyśmy tylko mogli przenieść się do jakiegoś cieplejszego miejsca… gdybyśmy mogli zapewnić kobietom więcej jedzenia! Te góry nas zabijają!
Nico śpiewał teraz Un bel di; wieczorny powiew unosił tęskne zawodzenie.
— Posłuchaj mnie, Shetri. Runowie kochają dzieci tak jak wy. Ta wojna zaczęła się od wymordowania niewinnych niemowląt przez jana’atańską milicję. Co na to odpowiesz?
— Odpowiem: Mimo to nasze dzieci też są niewinne.
Zapanowało długie milczenie.
— Dobrze — powiedział w końcu Sandoz. — Zobaczę, co da się zrobić. Może niewiele, Shetri, ale spróbuję.
— Dzień dobry, Frans — powiedział Emilio następnego dnia, jakby od ostatniej transmisji nic się nie wydarzyło. — Chciałbym rozmawiać z Johnem i Dannym, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Po chwili usłyszał głos Candottiego.
— Emilio! Wszystko w porządku? Gdzie wy, do cholery…
— Posłuchaj, John, już ci mówiłem, że chcę przebiec tę dodatkową milę. Ale jeśli ty i Danny zechcielibyście podrzucić mnie i moich przyjaciół, to chyba wolałbym ją przelecieć.
— Bez wyjaśnienia nie da rady — odezwał się Danny Żelazny Koń.
— Dzień dobry, Danny. Wyjaśnię to za chwilę…
Włączył się Carlo.
— Sandoz, mam już tego dosyć. Mendes nie przekazuje nam prawie żadnych informacji, a kiedy przekazuje, jestem pewny, że kłamie!
— Ach, don Carlo! Mam nadzieję, że tej nocy spałeś lepiej ode mnie — powiedział Sandoz, nie zwracając uwagi na jego poirytowany ton. — Muszę cię prosić o pożyczenie nam wahadłowca. Na tym przedsięwzięciu nie można, niestety, zarobić, ale mam tu bardzo dobrego poetę, który może napisać o tobie epopeję, jeśli będziesz chciał. Nie chcę pojazdu bezzałogowego. Daj mi tamten drugi, z Dannym i Johnem, i niech będzie pusty, zadowolę się skrzynką amunicji i strzelbą myśliwską Joseby.
— Po co ta amunicja? — zapytał Danny podejrzliwie.
— Pamiętasz pierwsze zasady, Danny? Najpierw nakarmić głodnych. Sytuacja jest nieco inna, niż się spodziewaliśmy. Jeśli nasze informacje są ścisłe, pozostało już tylko kilka małych enklaw Jana’atów, a część z nich po prostu ginie z głodu. Joseba uważa, że cały gatunek jest na krawędzi wyginięcia. — Odczekał, aż z tamtej strony ucichnie wrzawa. — On i Sean postanowili sprawdzić to na miejscu. Ja też. Chcę mieć Danny’ego i Johna jako bezstronnych świadków. Obawiam się, że Sean, Joseba i ja nie jesteśmy już obiektywni.
— Sandoz — powiedział Frans — zlokalizowałem wasze położenie w pobliżu czegoś, co…
— Nie musisz wymieniać współrzędnych, Frans. Możemy być na podsłuchu — ostrzegł go Emilio. — Panowie, czekam na waszą odpowiedź. Nie mamy czasu do stracenia.
— Mówiłeś o epopei? — zapytał Carlo drwiącym tonem. — No cóż, może później znajdę coś bardziej dochodowego. Wysyłam ci prom, Sandoz. Zapłacisz mi, jak wrócimy do domu.
— Nie kuś mnie — powiedział Emilio i parsknął śmiechem, po czym przeszli do szczegółów lądowania.
37. DOLINA N’JARR: październik 2078 czasu ziemskiego
Ha’anala miała tej nocy dwa sny. Jej trzecie dziecko — to bezimienne, które urodziło się martwe — pojawiło się w drzwiach, małe i pomarszczone, ale radosne, z łobuzerskim uśmiechem. „Gdzie byłeś?”, krzyknęła Ha’anala na jego widok. „Już prawie pora; czerwonego światła! Nie powinieneś być tak długo poza domem!” A dziecko odpowiedziało: „Nie powinnaś martwić się o mnie!”
Przebudziła się na krótko, czując ucisk w brzuchu, ale odwiedziny syna we śnie natchnęły ją otuchą i znowu zapadła w głęboki sen, jak jej się to często zdarzało podczas tej ciąży. W drugim śnie też było dziecko, ale tym razem przeżyła na nowo ostatnie minuty życia Urkinala i obudziła się z przerażeniem, wciąż słysząc świsty i szmery w jego maleńkich płucach.
Читать дальше