Ekran poczerwieniał, wizerunek zjechał na podłogę, jakby niewidzialny strzelec upadł. Podrygiwały czyjeś pokraczne nogi. Wybiegałło odkaszlnął i zatrzasnął pokrywkę walizeczki. Odwróciłem się.
Wszyscy stojący obok jak zaczarowani śledzili wydarzenia na ekranie. Fiodor Simeonowicz mówił do siebie cicho, radosny uśmiech błąkał się na jego twarzy:
— W jakim t-to roku… pamięć nie ta… sześćset… nie ta pamięć… Byłem młody, g-głupi…
— Saszka, czy na Ałdanie możliwe jest coś takiego? — zapytał Ojra-Ojra, niby rzeczowym tonem, ale wyraźnie zainteresowany.
— Nie — przyznałem.
Witka opamiętał się pierwszy.
— Ha! To zabawka! — wrzasnął. — Dzieciom takiej nie można dać, bo się wystraszą na śmierć! A dorosłym po co?
Westchnąłem, zamknąłem oczy i powiedziałem: — Korniejew, nie masz racji. To tylko program… do zabawy.
Wyobraź sobie, jaką moc musi mieć maszyna, żeby tak szybko obrabiać informację graficzną!
— I ty, Brutusie… — wyszeptał Witka.
— Samej pamięci musi mieć… co najmniej megabajt! — Trochę umyślnie przesadziłem. — Korniejew, jakbym na takiej maszynie rozgryzł sterowanie i podłączył perforator, w godzinę skończyłbym wszystkie obliczenia.
— I co nam mówi młodzież? — zapytał Wybiegałło, opierając się łokciem na moim ramieniu. — Młodzież, odrzuciwszy błędne sądy, jest zachwycona postępem myśli ludzkiej! Ale przecież to nie wszystko, nie wszystko!
Chwyciwszy walizeczkę, Amwrosij rzucił się do telewizora. Ponaglająco spojrzał na U-Janusa.
— Tego… potrzebny mi kontakt.
Roman przejechał dłonią po stole i natychmiast pojawił się w nim kontakt. Wybiegałło, zerkając do drugiego papierka, zaczął manipulować przy telewizorze i skrzyneczce.
— O co się nas oskarża? — pytał. — O niedocenianie kultury, duchowości! A tu nie! Nie i nie! Wzrost kultury materialnej! Triumfująca konsumpcja zawsze rodzi taką kulturę, co się wcześniej nawet przyśnić nie mogła!
Ekran telewizora rozjarzył się. Już się nie dziwiłem, że i tu obraz był kolorowy. Na ekranie, w bardzo dobrze umeblowanym pokoju, siedziała duża rodzina, sympatyczni, ale jacyś za bardzo ulizani ludzie. Rozległa się znajoma muzyka… Na dole ekranu popłynęły wiersze tekstu. Wyraźnie nie odrywając oczu od napisów, Wybiegałło zaśpiewał:
Sze-ero-oki jest mój kra-aj ojczy-ysty!
Wie-ele w nim jest la-asów, pól i rzek!
Oniemieliśmy. Wybiegałło śpiewał okropnie, ale uważając na napisy, trafiał w metrum. Trwało to ze trzy minuty. Ludzie na ekranie śpiewali bezgłośnie, chwilami Wybiegałło naciskał jakiś guzik, a wtedy ludzie mu wtórowali.
Ten obraz był… taki… taki… Nawet nie wiem, jak to nazwać.
Kiedy Amwrosij Ambruazowicz zakończył, wyłączył telewizor i triumfalnie rozejrzał się po sali. Milczeliśmy. Tylko dziewczyny w kącie, nie widząc świata bożego, wertowały albumik, przerysowywały zeń jakieś fasony sukienek i chwilami wzdy chały, widocznie trafiając na coś rewelacyjnego.
— Dobrze — powiedział w końcu Janus Połuektowicz. — Przekonaliśmy się, że dostarczone tu urządzenia pracują, problem ich przydatności można przedyskutować przy innej okazji. Teraz porozmawiajmy konkretnie. Amwrosij u Ambruazowiczu, skąd pan, za pomocą wehikułu Louisa Iwanowicza, dostarczył te rzeczy?
Wybiegałło plasnął w dłonie:
— Z przyszłości, znaczy się! Z wymyślonej, naszej, pozytywnej!
— W jakiej konkretnie książce były opisane?
— Ze słi tre szagrine! — Wybiegałło odegrał oskarżoną niewinność. — Nie mam pojęcia! My pracujemy, nie mamy czasu na czytanie książek.
Christobal Hozewicz wymienił z Niewstrujewem spojrzenia.
— Przedmioty te, jak sądzę, mają niemałą wartość w dowolnym świecie.
Wybiegałło dumnie pokiwał głową.
— Jak w takim razie zdobył je pan w świecie wymyślonej przyszłości?
O nie, nie sposób było dzisiaj przyłapać Amwrosija na czymkolwiek.
— W celu eksperymentu i technicznego postępu kupiłem je za prywatne oszczędności! — oświadczył. — Rachunek zostanie przedstawiony i, mam nadzieję, pokryty.
— Niezatapialny — skwitował to smętnym szeptem Witka. Najbardziej nieprzyjemne było to, że sam się zaplątałem.
Czy warto z Wybiegałłą walczyć? Oczywiście, jego „eksperymenty” z cudzą aparaturą śmierdziały na kilometr, ale magowie nie pozwolą, by wykolegował Louisa Iwanowicza. A przedmioty były rzeczywiście ciekawe… Westchnąłem. W powstałej głębokiej ciszy moje westchnienie rozległo się bardzo głośno.
— Chce pan coś zaproponować, Priwałow? — zapytał Niewstrujew.
— Ja? Nie… to tak w ogóle…
Janus Połuektowicz skinął głową.
— Dobrze. Wysłuchaliśmy opinii profesora Wybiegałły. Teraz, tak sądzę, dla weryfikacji wyników musi to powtórzyć niezależny ekspert. Proponuję kandydaturę Priwałowa. Czy ma pan coś przeciwko temu, Amwrosiju Ambruazowiczu?
Wybiegałło zawahał się.
— Tego… młodzież… ona…
— Ja mogę! — poderwał się Korniejew. Wybiegałło zamachał rękami:
— Priwałow całkiem, całkiem… Młodzieniec utalentowany, purkua by nie pa?
— Aleksandrze Iwanowiczu, czy zgadza się pan odwiedzić świat, gdzie istnieją takie… technologie? — Niewstrujew przyjrzał mi się uważnie. I niemal niedostrzegalnie mrugnął do mnie.
Wstałem. Witka trącił mnie w plecy i wyszeptał:
— Rób, co chcesz, ale jeśli poprzesz Wybiegałłę, nie będziesz już moim przyjacielem!
— Sasza, w tobie cała nadzieja — zawtórował mu Edik Amperian.
Niepewnie podszedłem do wehikułu czasu i zerknąłem na magów. Christobal Hozewicz spokojnie piłował paznokcie, ale patrzył na mnie niepewnie. Kiwrin uśmiechał się życzliwie. Siedłowoj wyjął chusteczkę do nosa i zaczął strzepywać z wehikułu drobiny kurzu.
— Janusie Połuektowiczu, co właściwie mam sprawdzić? — zapytałem.
— Wszystko. Proszę spróbować wyjaśnić na przykład, co to za książka. — Janus Połuektowicz wyglądał jak uosobienie zainteresowania. — Proszę pomyśleć, czy warto przywozić coś stamtąd do naszego świata. Zdecyduje pan sam, w zależności od sytuacji.
Skinąłem głową i wsiadłem do wehikułu. Zapytałem Wybiegałłę:
— To gdzie mam się kierować… Amwrosiju Ambruazowiczu?
— Ten… tego… gazem, wal śmiało! Pędź naprzód, nie zatrzymuj się. Wszystko się skończy, a ty pędź!
Instrukcja była zarówno prosta, jak i dziwna. Wzruszyłem ramionami i oparłem nogę na sprzęgle.
— Śmiało, śmiało — szepnął Siedłowoj. — Dla pana to nie pierwszyzna, podróżnik z pana doświadczony…
Wdusiłem klawisz zapłonu i świat wokół mnie rozpłynął się.
Ale to już inna historia i opowiemy ją innym razem.
Michael Ende
Poprzednie doświadczenie okazało się bardzo przydatne. Podróże w czasie są jak jazda na rowerze — i sama czynność jest podobna, i nie zapomina się raz wyuczonej umiejętności. Wehikuł gnał pełnym gazem, a antyczne utopie tylko migotały dokoła.
Trochę nawet oderwałem się od istoty swojej misji — tak ciekawe było przyglądanie się znanym miejscom. Pojawili się ludzie w chitonach z okopowymi narzędziami i kałamarzami — pomachałem do nich ręką i dodałem gazu. Mignęły gigantyczne ornitoptery — zwolniłem, żeby lepiej im się przyjrzeć, i odkryłem, że na skrzydłach rozlokowali się żołnierze z bronią, którzy szybko i bez sensu walili do siebie. Zmieniała się architektura mglistych miast, ze ścian i dachów zaczęły wyrastać anteny, ruszyły potężne urządzenia, na kołach, gąsienicach i wielonożne. Jak i wcześniej ludzie nosili zazwyczaj albo kombinezony, albo poszczególne pstre elementy odzienia. Próbowałem sobie wyobrazić, czy można stąd coś przenieść do realnego świata i pokręciłem głową.
Читать дальше