Wybiegałło w milczeniu łapał powietrze, a Janus Połuektowicz mówił dalej:
— Pozostaje jeszcze szereg problemów. Na przykład wymiana dewiz, ponieważ nawet nowe ruble z sześćdziesiątego pierwszego roku panu nie pomogą. Ale my jakoś wywalczymy przydział dewiz. Inny problem: jak tam pana powitają?
— Insynuacje — powiedział Amwrosij Ambruazowicz, zerkając na dziennikarzy. — Wybiegałło jest w świetle prawa czysty!
— Pracę będzie pan miał trudną, ale ciekawą — ciągnął Niewstrujew, ignorując słowa Wybiegałły. — Zgadza się pan, prawda?
Amwrosij Ambruazowicz chwilę milczał. Wyglądało na to, że waży plusy i minusy. Z twarzy chłopaków widziałem, że denerwują się, aleja byłem spokojny.
Oni tylko obserwowali moją podróż.
A ja tam byłem.
Wybiegałło może oczywiście podwędzić co nieco ze świata za granicą czasu. Ale odwiedzać go regularnie…
Wybiegałło był rzecz jasna durniem, lecz durniem ostrożnym i tchórzliwym.
— Pytanie postawione odpowiednio ostro i w odpowiednim czasie! — oświadczył. — Bardzo właściwe podejście do problemu! Po co nam te rzeczy… niepewnej produkcji? Po co, pytam, towarzysze? Co lepsze: nie istniejąca kultura wymyślonego świata czy nasi drodzy współpracownicy?
— Może to dziwnie zabrzmi, ale nawet pan wydaje się od tego lepszy — powiedział nagle Jean Jacomo. — Nigdy nie podejrzewałem, że się do tego przyznam… ale, panowie… uczciwość zmusza mnie do tego.
A Wybiegałło galopował dalej…
— Trzeba jeszcze rozwiązać szereg problemów! — mówił, wymachując rękami przed uciekającym Pitomnikiem. — Kto stworzył ten… że tak powiem, czasoped? Kto wymyślił te nieapetyczne światy, co? Nazwiska, towarzysze, nazwiska!
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Kiwrin i Junta dyskutowali o tym, jak postąpić — wysłać przywiezione przedmioty z powrotem do przyszłości czy oddać je na przechowanie do Iznakurnogi. Janus Połuektowicz mówił coś przyjaźnie do Siedłowoja, a ten kiwał głową w roztargnieniu. Korniejew brutalnie dźgał mnie pod żebra i uśmiechał się. Ojra-Ojra, zerkając na walizeczkę z maszyną cyfrową, zapytał:
— Kiedy się one u nas pojawią, Sasza? Jakoś nieuważnie patrzyłem na prędkościomierz…
— Za jakieś trzydzieści lat — odparłem. — Zresztą nie wiem. Tam to trzydzieści lat. A ile u nas… nie wiem.
— Chodźmy zapalić — zaproponował Amperian i poklepał się tajemniczo po wypchanej kieszeni marynarki. Przypomniałem sobie, że kilka dni temu do Edika przyjechał w odwiedziny ojciec z Dyliżanu, i kiwnąłem głową:
— Zaraz, Edik. Za chwilkę.
Kiedy z gabinetu wyszli już niemal wszyscy, przyszło mi do głowy… Ale właściwie po co? Czyżbym naprawdę chciał wiedzieć?
Ruszyłem więc też do wyjścia, lecz Janus Połuektowicz cicho powiedział:
— Pana, Priwałow, poproszę o pozostanie — i uśmiechnął się. Zostaliśmy z dyrektorem sami. Niewstrujew, przechadzając się przed stanowiskiem z wehikułem, rzekł:
— Mimo wszystko, Sasza, pan wciąż uważa, że jedno właściwie postawione pytanie może rozwiązać wszystkie problemy… Proszę, niech pan pyta.
Zawahałem się. Rzeczywiście chciałem wiedzieć, dlaczego ten świat na końcu czasu był tak realny. I czy można go wymyślić? Czy to leży w ludzkiej mocy?
Ale zwalczyłem pokusę i pokręciłem głową.
— Janusie Połuektowiczu, mogę zapytać o coś innego? Czy ja i Korniejew… prawidłowo połączyliśmy?
— Koło Fortuny? — Niewstrujew pokręcił głową. — Nie, oczywiście, że nie. Żadna próba zatrzymania Koła Fortuny nie może zakończyć się powodzeniem. Tak samo jak i próby rozpędzenia go… czy zatrzymania. No i próba przywrócenia do poprzedniego stanu to również próżne marzenie, którego nie da się zrealizować.
Milczeliśmy obaj. Czekałem, aż Niewstrujew skończy, a on patrzył gdzieś daleko, daleko… w przyszłość. Westchnął i dodał:
— Ale najdziwniejsze, że nie ma w tym nic strasznego, Priwałow. Niech mi pan wierzy.
— Chcę panu wierzyć — przyznałem. — Mogę już iść? Mam jeszcze masę roboty.
— Proszę iść, Sasza. Praca… A i Amperian z Korniejewem czekają.
U drzwi, kiedy usunąłem się, żeby przepuścić chochliki, wśród których mignęło dobroduszne oblicze Kieszy, nie wytrzymałem i znowu odwróciłem się do Niewstrujewa.
— Janusie Połuektowiczu, dlaczego wczoraj powiedział mi pan, że tydzień będzie ciężki?
— Powiedziałem to? Wczoraj? — Niewstrujew uniósł brwi i uśmiechnął się. — Zapomniałem, przyznaję… No tak, ale tydzień dopiero się zaczyna, Sasza.
— Tak? — stropiłem się.
— Oczywiście — odpowiedział z ironią Niewstrujew. — Niedługo to pan zrozumie.
Wygląda na to, że oczywiście zrozumiałem. Ale to już, rzeczywiście, zupełnie inna historia.
Ant Skałandis
DRUGA PRÓBA
Tak się złożyło, że późno poznałem twórczość Strugackich. Byłem już w dziesiątej klasie, gdy wpadła mi po raz pierwszy w ręce książka tych autorów — Południe. XXII wiek i Koniec akcji „Arka” w jednym tomie. A może wcale nie tak późno, może właśnie w najbardziej odpowiednim momencie?
Koniec akcji „Arka” był nie do końca zrozumiałą, ale wspaniałą wstrząsająco piękną, poetycką bajką, w której zakochałem się od razu i na całe życie. Kilka lat później, nie mogąc się z nią rozstać, postanowiłem nauczyć się jej na pamięć, żeby móc się nią cieszyć podczas dwumiesięcznego pobytu w brygadzie budowlanej. Czasu i sił wystarczyło mi na pierwsze trzy rozdziały, ale sądzę, że i dziś, jak to się mówi, skacowany i niewyspany mogę wyrecytować początek tej książki — co najmniej dwie strony.
A Południe stało się dla mnie skończonym obrazem tego świata, który chciałbym budować i w którym chciałbym żyć. Ja, podobnie jak wielu w tamtych czasach, wierzyłem w komunizm (było to w 1976 roku), i wspaniałe jest to, że mogłem wierzyć w komunizm według Strugackich. Szczerze mówiąc, wierzę w tamten komunizm do dziś, mimo pierestrojek i puczów, i — zdradzę wam w sekrecie — nie widzę żadnej różnicy między komunizmem Strugackich a „komunizmami” Asimova, Clarke’a czy Simaka. Po prostu oni nie używali tego fatalnego słowa — oto cała różnica.
Potem był siódmy tom „Biblioteki radzieckiej fantastyki” — Trudno być bogiem — oszałamiający przykład fantastyki heroicznej i satyry, filozofii i subtelnej liryki; oraz Poniedziałek — absolutnie nowy dla mnie gatunek, otwieraj ący zarówno okienko do przeszłości — do nostalgicznie idealizowanych przeze mnie lat sześćdziesiątych — jak i okienko w przyszłość — moj ą osobistą przyszłość, bardzo szczęśliwy okres pracy w dwóch radzieckich Instytutach Naukowo-Badawczych, a na dodatek abstrakcyjną przyszłość abstrakcyjnego człowieka, dla którego poniedziałek zaczyna się w sobotę.
A potem zaczęło się. Zaczęło się polowanie na wszystkie książki Strugackich, i żarłoczne czytanie ich wciąż na nowo, i przepisywanie na maszynie, i robienie fotokopii, i kserowanie, i kupowanie książek na giełdzie na moście Kużnieckim za szalone sumy… W naszym instytucie istniał nieoficjalny klub miłośników Strugackich, zrzeszających pracowników, którzy — tak jak ja — zwariowali na ich punkcie. Owszem, byliśmy mało oryginalni, ale nic nie wiedzieliśmy o tym, że zawiązują się pierwsze fankluby i że wkrótce odbędą się pierwsze konwenty. Po prostu czytaliśmy Strugackich.
Wyróżnię jeszcze trzy powieści, które wpłynęły w moje życie: Piknik, który wywrócił do góry nogami cały mój bikiniarski, dialektycznie paradoksalny, niemal manichejski światopogląd, który spowodował, że uwierzyłem w szczęście dla wszystkich i za darmo; Miliard, wstrząsający poprzez swą literacką moc, globalizm filozoficznej idei i — wtedy jeszcze nie uświadamianą, ale podświadomie wyczuwaną — aktualność; Żuk, który naprawdę mnie przestraszył, wpędził w smutek i metafizyczny strach przed siłami zła i okrutnymi regułami prawdziwego życia.
Читать дальше