Ku mojemu zdziwieniu Witka zareagował bardzo spokój nie. Powiedział cicho:
— Referent zjadł dzisiaj kiepskie śniadanie — i dalej słuch Wybiegałły.
— A więc nasz wkład w ogólnopaństwową gospodarkę w żaden sposób nie odpowiada rosnącym zapotrzebowaniom ludności.
— Czy nie można by konkretnie? — zainteresował się Janus Połuektowicz. — Samowykopująca się marchew kiepsko wyszła.
— Doszło u nas do pewnych potknięć — przyznał Wybiegałło, zerkając na dziennikarzy. — Kto dużo pracuje, ten może się pomylić… czasem. Ale na czym polega mistrzostwo prawdziwego uczonego? Na tym, żeby, tego, zwracać uwagę na sprawy swoich kolegów i dopracowawszy je twórczo, obrócić w pożytek materialnych zapotrzebowań narodu! Oto siedzi tu mój skromny kolega, Louis Iwanowicz Siedłowoj, który stworzył niezbyt pożyteczną zabawkę, wehikuł do podróży po wymyślonej przyszłości.
— A to gadzina — powiedział Edik. — Saszka, powinieneś wczoraj…
— Nic by to nie pomogło — odrzuciłem nie dokończony pomysł. Skonfundowany Siedłowoj nastroszył się w fotelu.
— Po co radziecki człowiek ma wędrować po wymyślonych światach? — zapytał Wybiegałło. — Czy nie będzie to odchylenie i — nie boję się użyć tego strasznego terminu — dysyden-tyzm? Jeśli ktoś chce poczytać książkę, proszę bardzo. Wiele rzeczy zaakceptowano, wydrukowano i postawiono na naszej półce z książkami. Czytaj sobie, co chcesz: czasopisma, gazety czy inną
literaturę. Lecz zaglądanie tam w celu zaspokojenia pustej ciekawości jest śmieszne i niepotrzebne. Niech się tym zajmuje młodzież, która wykręca się od pracy, żebyśmy mieli czemu dawać odpór.
Janus Połuektowicz zerknął na zegarek i powtórzył:
— A ja ciągle proszę o konkrety. Najlepsze umysły instytutu zebrały się tu, by pana wysłuchać… Rozumie pan? Wybiegałło kiwnął kilka razy głową:
— Zatem pomyślałem sobie, czy nie ma w pomyśle z wehikułem czasu jakiegoś pożytecznego ziarenka? I przypomniałem sobie radę kochanego przez wszystkich towarzysza Rajkina: wszystko może służyć społeczeństwu, nawet przemierzanie pokoju przez pisarza, kiedy mu słów brakuje i gdzieś tam ich szuka.
Pitomnik i Pronicatielnyj głośno się roześmiali. Najprawdopodobniej nie musieli zajmować się poszukiwaniami brakujących słów, całkowicie im wystarczał zasób otrzymany w początkowych klasach.
— Należy wziąć pod lupę wszystko to, co nasi pismacy wy-koncypowali — ciągnął Wybiegałło.
— Wiadomo, że literatura nasza wymyśliła wiele pożytecznych rzeczy. I siewniki z napędem atomowym, i podwodne łodzie do zbierania morskiej kapusty, i różne inne.
Christobal Hozewicz wstał i spokojnie powiedział:
— Sądzę, że wszyscy już przekonaliśmy się, że mamy do czynienia z kolejnym hucpiarskim pomysłem. Ze światów wymyślonej przyszłości, podobnie jak teraźniejszości czy przeszłości, nie można niczego przenieść do naszego świata. Z powodów zrozumiałych dla wszystkich… zdrowo myślących ludzi.
— Wydaje mi się, że pomimo p-pewnej gwałtowności wyp-powiedzi, Christobal Hozewicz ma rację — ostrożnie zauważył Kiwrin. — Amwrosiju Ambruazowiczu, widzi pan…
Dziwne, ale Wybiegałłę nawet słowa Junty ucieszyły.
— Nie ma racji! Nie ma racji wasz kochany Christobal, rozumiecie, Hozewicz! — Nawet ukłonił się lekko w stronę Junty, a ja po raz pierwszy zobaczyłem w oczach byłego Wielkiego Inkwizytora lekkie zdziwienie. Zadowolony z efektu Amwrosij Ambruazowicz mówił dalej: — Moje ponadwymiarowe prace z wehikułem czasu dały wynik po prostu fenomenalny, a mówiąc ludzkim językiem: nietuzinkowy! Zaraz to wyjaśnię i zademonstruję, ku zachwytowi ludności i napiętnowaniu sceptyków! Praca, tego… duchowa, doprowadziła do powstania owoców materialnych! Ku pełnej zgodności, rozumiecie, z prawami jedności i walki jednego z drugim!
Wybiegałło machnął ręką i dwaj jego laboranci, skromnie dotychczas stojący w kącie, przytaszczyli do stołu duże, nakryte workowym płótnem nosze. Korniejew chrząknął i szepnął:
— A to ci nabrał… Wynosiłło nasz nietuzinkowy!
Ale nawet i on był zaintrygowany.
Amwrosij tymczasem zdarł z noszy płótno, odepchnął laborantów i zaczął wykładać na stół różne przedmioty, mamrocząc:
— Wszystko zanotowane i zaprzychodowane, nic nie zginie… Zgromadzeni zaczęli oglądać przedmioty.
Dużo tego było. Również zegarek, choć z zerwanym paskiem — widocznie Wybiegałło bardzo się starał włożyć go na rękę. Nieduży, bardzo zgrabny importowany telewizor, nie wiadomo dlaczego połączony kablem z zupełnie niepojętą płaską skrzyneczką, damskie rajstopy, coś jakby kamera filmowa, ale obficie udekorowana przyciskami… Jakkolwiek dziwne by to było, znajdowała się tu też para książek — właściwie ogromnych kolorowych albumów z napisem w języku angielskim: OTTO.
— Patrzcie, patrzcie i podziwajcie — protekcjonalnie rzekł Wybiegałło.
Wszyscy patrzyli. Tylko Janus Połuektowicz z uśmiechem przewertował album, przekazał go dalej i oparłszy głowę na dłoniach, obserwował Amwrosija.
— Jak roz-zumiem — odezwał się Kiwrin — wszystko to po p- prostu zachodnie towary szerokiego użytku. Gdzieś tam wyk- konane…
— Nie — zamajtał głową Wybiegałło. — Zawiódł pana węch, towarzyszu Kiwrin! Nie „gdzieś tam”, lecz u nas! W świecie stworzonym przez utalentowanego pisarza!
— No to dlaczego wszystko jest importowane? — zjadliwie zapytał Korniejew.
— W przyszłości to już nie będzie miało znaczenia! — oświadczył Wybiegałło.
Trąciłem Witkę łokciem i szepnąłem: — Nie masz szans go złapać. Za słaby jesteś. Czy Wybiegałło usłyszał moje słowa, czy po prostu zauważył ruch — ale chwyciwszy walizeczkę, przekazał j ą mnie:
— A to do zbadania przez naszego szanownego specjalistę! proszę otworzyć! Otworzyłem.
Walizeczka okazała się jakimś urządzeniem. Na wewnętrznej stronie wieka znajdował się
matowoszary ekran. Była też klawiatura przypominająca maszynę do pisania, ale z literami i rosyjskimi, i angielskimi.
— Co to? — zapytałem absolutnie oczarowany. Wybiegałło wyciągnął z głębin sukmany brudny strzępek papieru i zawisł nad moim ramieniem. Niezgrabnie wdusił jakiś przycisk.
Ekran rozjarzył się na niebiesko i pojawiła się na nim jakaś żółta tablica z angielskimi napisami.
— To, mój kochany, geniusz myśli ludzkiej, elektroniczna maszyna cyfrowa!
Korniejew podsunął straszliwym szeptem:
— „Szafa na pamięć”, tak?
— A… jak to pracuje?
— Zaraz, zaraz… — Wybiegałło postukał brudnym palcem w klawisze, mamrocząc: — Strzałeczka w dół, strzałeczka w dół, en-te, jeszcze raz strzałeczka w dół, en-te, pięć razy strzałeczka w dół… en-te!
Z głębin walizeczki wypłynęła cicha, przejmująca dreszczem muzyka. Pojawił się kolorowy — kolorowy! — obrazek: człowiek obwieszony okropną bronią i atakujące go straszliwe monstrum.
— Zaraz… — mruczał Wybiegałło, konsultując się z papierkiem. — Zaraz…
Obrazek rozpłynął się. Zamiast niego pojawiło się coś na kształt kreskówki — mroczne korytarze, przemierzające je monstra i stercząca u dołu ekranu ręka z pistoletem.
— A! — radośnie wrzasnął Wybiegałło. Wszyscy już stali dokoła, wstrzymując oddech, tylko Janus Połuektowicz cicho rozmawiał z Juntą.
— Tak, znaczy się, on MYŚLI! — ryknął Wybiegałło, bezlitośnie waląc w kruche klawisze. Wizerunek zmienił się. Zrozumiałem, że Wybiegałło kieruje tym, co się dzieje na ekranie! Pistolet drgał, strzelał, monstra wyły, padały i rzucały w ekran żółtymi ognistymi kłębami. Wszystko to było tak realne, że ledwo powstrzymywałem się, żeby nie odskoczyć. A Wybiegałło, odpychając mnie, walił w klawisze i wył: — Tak właśnie MYŚLIMY my! Tak zwyciężamy wszystkich wrogów! Tak!
Читать дальше